Afera biletowa i kłótnie o 5 tysięcy euro
Piłkarze wydają się być ludźmi, którzy żyją w innym świecie, niż inni. Godzinę po odpadnięciu z turnieju, o którym mówili - raczej nieszczerze - że to najważniejsza impreza w ich karierach, Jakub Błaszczykowski zaatakował prezesa Grzegorza Latę. Wydaje się, że po dwóch remisach i porażce to raczej prezes PZPN powinien rozliczać piłkarzy, ale Błaszczykowski postanowił rozliczać prezesa. Rozliczać z biletów, a raczej czasu przekazania biletów dla rodzin zawodników.
Błaszczykowski sprawia wrażenie inteligentego chłopaka i dlatego trudno zrozumieć, że - nawet jeśli miałby rację, choć szybko okazało się, że nie miał - to nie jest czas i miejsce na takie pretensje. Drogi Kubo, nikogo nie obchodzi to, czy oprócz ośmiu osób, które mogłeś zaprosić na każdy mecz już 4 czerwca, twoich czterech kolejnych znajomych musiało czekać do ostatniej chwili. Dobrze, że nie chciałeś całego sektora, bo byłbyś pewnie oburzony, gdyby Lato ci odmówił.
Przy okazji wyszło na jaw, że piłkarze przez turniejem kłócili się z szefami PZPN o wysokość startowego. Chodziło o 5 tysięcy euro, czyli tyle, ile Wojciech Szczęsny zarabia w jeden dzień, a większość kadrowiczów maksymalnie w tydzień. Żenujące. Naprawdę, żenujące.
Zamknięty dach
Euro 2012 rozpoczęło się od afery związanej z próbą uduszenia kibiców i piłkarzy Polski i Grecji. Ktoś wpadł na genialny pomysł, że dach na Stadionie Narodowym ma być zamknięty, bo "może padać". Oczywiście, już w dniu meczu było wiadomo, że nie pada, ale nikt dachu nie otworzył. Dzięki temu przez kolejne dni wszystkie media mogły zajmować się tym, czy na następny mecz dach będzie otwarty. Wreszcie okazało się, że tak i to bez względu na pogodowe prognozy. Nikt nie wyjaśnił, dlaczego sytuacja tak diametralnie się zmieniła w ciągu kilku dni.
Dach przy okazji stał się kapitalną wymówką dla polskich piłkarzy, którzy twierdzili, że było im za gorąco i dlatego dali po przerwie zabiegać się Grekom. Oni wiadomo, do upałów przyzwyczajeni. Nawet napastnik Samaras, który mieszka w Szkocji.
Eurogłupawka
Cały kraj zwariował na punkcie Euro 2012, chociaż piłką nożną w Polsce mało kto się interesuje, o czym świadczy frekwencja na meczach ligowych. Portal Facebook pełny był zdjęć nowych kibiców (śmiesznie nazwanych przez kogoś "Januszami"), którzy piłką żyli, a przede wszystkim na niej się znali. Sklepowe półki uginały się pod ciężarem m.in. kefirów kibica, flaków kibica (na szczęście nie "z kibica", jak wieszczyła przed turniejem angielska BBC) i eurochlebów.
Ale szczytem tzw. eurogłupawki były całe stada zwierząt, które "typowały" wyniki meczów. Gdy dwa lata temu podczas mistrzostw świata sukcesy odnosiła niemiecka ośmiornica Paul, w głowach tysięcy ludzi zrodził się pomysł, że "na Euro, to by dopiero pokażemy, jak mądre są nasze zwierzęta". Były więc koguty, słonie, żyrafy, świnie i psy. I miały jedną wspólną cechę - za diabła nie mogły trafić wyniku. Na zdjęciu widać dlaczego...
Niejaki Erwin Wencel
To kolejna groteskowa postać, która wypłynęła w trakcie turnieju Euro 2012. Na swoim blogu napisał, że Przemysław Tytoń skompromitował Polskę, bo po obronionym rzucie karnym w meczu z Grecją powiedział, że "dzięki Panu Bogu obronił". Autor tego wpisu, nagłośnionego później przez Newsweek Polskę przed kompromitującą porażką, twierdził, że wolałby, żeby wyniki sportowe zależały wyłącznie od umiejętności ludzkich a nie kaprysu niebios. I zastanawiał się, czy gdyby Tytoń karnego wpuścił, to oznaczałoby, że Bóg nie lubi Polaków, czy też to, że Boga nie ma.
Pan Wencel okazał się kozakiem, jakich mało. Ciekawe, czy z równie wielką odwagą zaatakowałby piłkarza np. z Iranu, który dziękowałby po meczu Allachowi...