Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

100 dni prezydent Hanny Zdanowskiej

Monika Pawlak
Prezydent Hanna Zdanowska w rozmowie z Monika Pawlak niespełna 100 dni temu, tuż po objęciu fotela gospodarza Łodzi.
Prezydent Hanna Zdanowska w rozmowie z Monika Pawlak niespełna 100 dni temu, tuż po objęciu fotela gospodarza Łodzi. Jakub Pokora/archiwum
Prezydent Łodzi nie spodziewała się aż tak burzliwego początku swoich rządów, ale sama go sobie zafundowała. Egzotyczna i krótkotrwała koalicja PO i PiS, protesty przeciwko likwidacji szkół, zamieszanie związane z trzymaną w tajemnicy restrukturyzacją magistratu i likwidacją delegatur dzielnicowych, zawirowanie wokół przywrócenia ruchu na ulicy Piotrkowskiej wreszcie powrót na stanowiska w miejskich spółkach ludzi prezydenta Jerzego Kropiwnickiego.

O pierwszych stu dniach prezydentury Hanny Zdanowskiej można powiedzieć jedno: nie były to spokojne dni. A pierwsze półtora miesiąca rządów obecnej prezydent wcale nie zapowiadało takiej burzy.

PRZYPOMNIJ SOBIE PIERWSZE ZAPOWIEDZI PREZYDENT HANNY ZDANOWSKIEJ

Oceniając pierwsze sto dni prezydentury Hanny Zdanowskiej trzeba się zacząć od nominacji dla wiceprezydentów. Zamiast - czego wielu się spodziewało - polityków, prezydent Łodzi postawiła na samorządowców z czteroletnim doświadczenie w Radzie Miejskiej (Agnieszka Nowak i Krzysztof Piątkowski) oraz dwóch ludzi związanych bardziej z biznesem niż polityką (Marek Cieślak i Paweł Paczkowski). Nowa prezydent w pewnym sensie zdefiniowała wtedy styl swojej prezydentury (polityka będzie na drugim czy dalszym planie) i dała sygnał, że pogłoski jakoby minister Cezary Grabarczyk miał rządzić Łodzią z tylnego fotela są mocno przesadzone. Owszem, ludzie związani z ministrem infrastruktury dostali stanowiska w radach nadzorczych miejskich spółek, ale nie ma ich (póki co) w zarządach tych spółek, nie dostali też kluczowych posad w magistracie. Tymi nominacjami Hanna Zdanowska zaskarbiła sobie przychylność tej grupy łodzian, która po siedmiu latach upolitycznionych do granic możliwości rządów Jerzego Kropiwnickiego, chciała widzieć w prezydenckim fotelu gospodarza. Czyli kogoś, kto zajmie się rozwiązywaniem przyziemnych problemów w stylu dziura w jezdni, brudny tramwaj czy przeciekający dach w kamienicy.

PRZYPOMNIJ SOBIE PRZEDWYBORCZE ZAPOWIEDZI HANNY ZDANOWSKIEJ

Koalicja PO i PiS, będąca konsekwencją nominacji wiceprezydenckiej dla Krzysztofa Piątkowskiego, wzbudziła co najwyżej zdziwienie. Powód? Powszechnie znana niechęć prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego do premiera Donalda Tuska i samej Platformy Obywatelskiej. Ale na łódzkim podwórku wchodziło w rachubę takie porozumienie albo żadne. Teoretycznie wyjściem alternatywnym była koalicja z SLD, ale Hanna Zdanowska, jeszcze jako szef PO w Łodzi, krytycznie wypowiadała się o rządach PO i SLD kiedy pełniącym obowiązki prezydenta po referendum i odwołaniu Jerzego Kropiwnickiego był Tomasz Sadzyński. A po co była ta koalicja - zapyta ktoś - skoro Platforma wprowadziła do Rady Miejskiej 23 radnych? Przecież to gwarantowało jej większość, a co za tym idzie przeforsowanie każdego projektu? To była polisa bezpieczeństwa prezydent Łodzi na wypadek buntu w klubie radnych PO. Publiczną tajemnicą jest niechęć jaką darzą się ministrowie Cezary Grabarczyk i Krzysztof Kwiatkowski, a ten drugi zdołał wprowadzić do rady piątkę swoich ludzi. Zatem Hanna Zdanowska chciała się zabezpieczyć na wypadek gdyby ta piątka opuściła szeregi PO i stworzyła nowy, opozycyjny już klub. Próby czasu nie wytrzymała na razie koalicja PO i PiS, która rozleciała się w połowie lutego po słynnym głosowaniu nad likwidacją szkół. Pięciu radnych PiS i wiceprezydent Piątkowski zostali wykluczeni z partii, bo poparli projekt, a prezydent Zdanowska niesubordynację koalicjanta uznała za formalne zerwanie porozumienia.

WIĘCEJ CZYTAJ W DZIALE FORUM ŁÓDŹ

Sesja budżetowa - wydawałoby się pewny punkt zapalny - też minęła bez emocji. Hanna Zdanowska pokazała przy tej okazji talenty negocjacyjne: po raz pierwszy od lat opozycyjni radni SLD poparli budżet. Co prawda podkreślili, że dają w ten sposób pani prezydent kredyt zaufania, ale wydarzenie jest bez precedensu. A gdzie tu dyplomacja pani prezydent? Budżet przygotowywał Tomasz Sadzyński. Prezydent Zdanowska zdołała w krótkim czasie (niespełna miesiąc) tak go skorygować, że zawarła w nim kluczowe poprawki zgłaszane przez radnych, także tych z SLD. Negocjacje na linii prezydent-radni odbyły się w zaciszu prezydenckiego gabinetu, dzięki czemu sesja budżetowa nie była festiwalem krytyki wszystkiego. Ale ten spokój szybko się skończył, a pierwszym punktem zapalnym, swoistą bombą z opóźnionym zapłonem i szerokim polem rażenia, okazał się projekt likwidacji szkół.
Nikt się tego nie spodziewał, zainteresowani (dyrektorzy placówek przeznaczonych do zamknięcia) ponoć dowiedzieli się o projekcie z gabinetowych rozmów z wiceprezydentem Piątkowskim, ale sprawa szybko ujrzała światło dzienne. Radni - szczególnie SLD - natychmiast podnieśli larum. Szybko dołączyły do nich oświatowe związki zawodowe, nauczyciele, rodzice i sami uczniowie. I zaczęło się. Tłum protestujących uniemożliwił praktycznie obrady komisji edukacji Rady Miejskiej. Jeszcze większy pojawił się na sesji rady kiedy zapadała decyzja o zamiarze likwidacji. Gwizdy, krzyki w stylu "Zdanowska na taczki", transparenty - atmosfera przypominała słynne protesty górników przed Sejmem. Decyzja jednak zapadła, a jej konsekwencją był rozłam w klubie radnych PiS i w efekcie - wykluczenia. Co na to Hanna Zdanowska? Nic. Prezydent Łodzi zostawiła z problemem wiceprezydenta Piątkowskiego. On tłumaczył się dziennikarzom, przyjmował protestujących, usiłował wyjaśniać powody tej decyzji. Prezydent Zdanowska udzieliła mu wsparcia raz - kiedy po wykluczeniu z partii piątki radnych PiS stanęła obok Piątkowskiego i zapewniła, że koalicja PO i PiS nie istnieje, a partnerem do współpracy jest Piątkowski i "jego" radni. Dlaczego Hanna Zdanowska stała z boku, jakby dystansując się od całego zawirowania? Nie wiadomo, ale rychło okazało się, że nie był to odosobniony przypadek. W podobny sposób prezydent Łodzi zachowała się podczas dyskusji o przywróceniu ruchu na Piotrkowskiej, nie zabrała też głosu w sprawie planowanej restrukturyzacji magistratu, ani powrotu ludzi prezydenta Kropiwnickiego do władzy.

Sprawa Piotrkowskiej wypłynęła w mediach po spotkaniu prezydent Łodzi z przedsiębiorcami z ulicy, na którym zadeklarowała, że przywróci tam ruch samochodów. Po czym... wyjechała na targi do Cannes, choć w tym czasie odbywała się sesja rady, na której zaplanowana była dyskusja w tej sprawie. Radni PiS i SLD zgodnie mówili, że to prezydent Łodzi powinna odpowiadać na ich pytania, a nie jej zastępcy. Sugerowali też przesunięcie dyskusji na inny termin, ale radni PO (mając większość) przeforsowali swoje i opowiedzieli się przeciw samochodom na deptaku. Hanna Zdanowska może teraz iść do przedsiębiorców i powiedzieć: to nie ja, to źli radni. Tylko czy prezydent wychodzi na osobę poważną?

Restrukturyzacja magistratu jest trzymana w ścisłej tajemnicy, wiadomo, że ludzie stracą posady, a zmiany mają dać oszczędności po stronie wydatków. A co likwidacja delegatur oznacza dla przeciętnego łodzianina? Nie wiadomo. Tak jak nie wiadomo czemu ma to wszystko służyć, ani ile kosztować. Nie chce o tym mówić ani prezydent, ani jej służby prasowe. Czy dlatego, że temat znów jest kontrowersyjny, a Hanna Zdanowska nie chce być kojarzona ze złymi decyzjami?

Jest jeszcze jedna kontrowersja. Na kluczowe stanowiska w miejskich spółkach wracają ludzie kojarzeni z Jerzym Kropiwnickim. Włodzimierz Tomaszewski, Monika Kern i jeszcze kilku o mniej znanych nazwiskach. Pytana wprost prezydent odpowiada, że Tomaszewski uzyskał kilkunastoprocentowe poparcie w wyborach, więc nie chce lekceważyć jego środowiska. Ponieważ jednak Tomaszewski i jego ŁPO poparło Zdanowską w drugiej turze wyborów, sprawa wygląda raczej na spłacanie przedwyborczych długów. A może jest jeszcze inny powód tych powrotów, bardziej prozaiczny - krótka ławka kadrowa w Platformie? Sama Hanna Zdanowska tej tezie zaprzecza i zapewnia, że przynależność czy sympatie polityczne pracowników magistratu nie mają znaczenia. Liczą się tylko kompetencje.

Dotychczasowy styl rządów Hanny Zdanowskiej rodzi także pytanie, kto właściwie rządzi w mieście. Powstaje wrażenie, że prezydent Łodzi wyręcza się wiceprezydentami, delegując na nich co trudniejsze decyzje, podczas gdy sama działa jakby w tle. Czy ma do nich takie zaufanie, że daje im wolną rękę? A może to lęk przed osobistą odpowiedzialnością za niepopularne decyzje? Odpowiedzi na te pytania poznamy pewnie niebawem.

Pierwsze sto dni Hanny Zdanowskiej pokazują, że raczej nie będzie to spokojna prezydentura. Spory i protesty będą się powtarzać, bo jeszcze wiele niepopularnych decyzji trzeba podjąć.

22 marca mija 100 dni prezydentury Hanny Zdanowskiej. Dni bardzo niespokojnych, naznaczonych protestami i kontrowersyjnymi decyzjami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 100 dni prezydent Hanny Zdanowskiej - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki