Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

70 - lecie małżeństwa Heleny i Tadeusza Wyrzykowskich. Pokochali na robotach w III Rzeszy

Jacek Losik
Helena i Tadeusz Wyrzykowski otrzymali od prezydent Łodzi oficjalne gratulacje za 70 lat pożycia małżeńskiego. Ich historia zaczyna się od łapanek na początku II wojny światowej.

- Było po wojnie. Tuż po tym, jak wyzwolili nas Amerykanie. Od pół roku czekaliśmy na transport do Polski z Niemiec. Od dłuższego czasu nie mieliśmy żadnych wiadomości od naszych bliskich. Poczta nie dochodziła, więc nie wiedzieliśmy, czy w ogóle żyją. Słyszeliśmy pogłoski o nalotach bombowych, więc mogliśmy zakładać najgorsze - opowiada pani Helena. - Tadeusz powiedział, żebyśmy wzięli ślub, bo w ten sposób najlepiej mnie będzie "pilnował". No i tak to się zaczęło - wspomina 87-latka.

Tadeusz Wyrzykowski urodził się w 1920 roku we Włocławku, pani Helena osiem lat później w Łodzi. Są małżeństwem od 70 lat. Historia ich związku, to historia grozy wojny, wyzwolenia oraz pracy nad odbudową powojennej Łodzi. Zaczyna się na początku wojny, gdy wówczas 18-letni pan Tadeusz został schwytany we Włocławku w trakcie łapanki.

Spotkanie w III Rzeszy

- Spacerowaliśmy z kolegami nad Wisłą. Nagle wyskoczyło dwóch Niemców z karabinami i krzyknęło, żebyśmy nie uciekali, bo nas zabiją. Zaprowadzili nas do gimazjum na Łęckiej. Czekało tam już kilkadziesiąt osób z innych łapanek. Żołnierze powiedzieli, że mamy zabierać się do porządkowania szkoły, bo zakładają tutaj szpital - opowiada 95-latek. - Gdy skończyliśmy, zabrali nas do Łodzi. Tam stanęliśmy przed komisją, która oceniała naszą zdolność do pracy. Następnie wszystkich zagnali na dworzec Kaliski, skąd wywieźli nas pociągami do Niemiec - wspomina mężczyzna.

Pan Tadeusz trafił w ten sposób do Oldenburga (północno-zachodnie Niemcy) na przymusowe prace w jednym z tamtejszych gospodarstw. Rok później niemal tę samą drogę przebyła pani Helena. Niemcy złapali ją niedaleko domu (na ul. Łagiewnickiej) w połowie maja 1942 roku. Mimo że od tego czasu minęły siedemdziesiąt trzy lata, widać po drżących dłoniach i łamiącym się głosie, że te wspomnienia nadal sprawiają jej ból.

- Wyszłam z domu kupić jakieś książki. Tak przynajmniej mi się wydaje. Było już wtedy ciepło i pamiętam, że miałam na sobie ładny domowy fartuszek - opowiada pani Helena.- Schwytali nas i zawieźli do pałacyku na ulicy Wólczańskiej. Stamtąd żołnierze karabinami zagnali nas do pofabrycznego budynku na Kopernika.

Jak wspomina pani Helena, po około trzech dniach, stanęli przed komisją lekarską, która sprawdzała ich wzrost, wagę, wzrok, włosy itp. Następnie po "posortowaniu" (określenie łodzianki) żołnierze zaprowadzili Polaków na dworzec Łódź Kaliska, gdzie czekał na nich pociąg do Oldenburga.

- Dojechaliśmy tam nocą. Nad ranem przyszedł odpowiednik polskiego wójta, który porozdzielał nas do niemieckich gospodarstw. Trafiłam do człowieka, który znany był z maltretowania pracowników z Polski. Byłam u niego pół roku. Przez ten czas często mnie bił, a do tego jeszcze głodził. Kiedy raz poprosiłam jego żonę o trochę więcej chleba, zawołała męża, a on się strasze wściekł, krzyknął "schweine!" i strasznie skopał - opowiada 87-latka.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W nocy pani Helena uciekła przez pole buraków. Przenocowała u polskiej rodziny, która mieszkała w Oldenburgu, ale rano musiała wracać. Polka, do której trafiła, powiedziała, że za ucieczkę grozi jej obóz koncentracyjny, dlatego dla własnego dobra powinna dobrowolnie poddać się karze. Jak się okazało, wieść o jej ucieczce rozeszła się po mieście. Dotarła również do gospodarza, u którego pracował jej przyszły małżonek. Niemiec ruszył na poszukiwanie dziewczyny.

- Spotkał mnie na drodze i kazał czekać. Gdy odjechał, przyszedł policjant, który zaczął mnie tłuc i oznajmił, że natychmiast mam wrócić do swojego Niemca - opowiada łodzianka. - Na szczęście nadjechał ten Niemiec, u którego pracował Tadeusz. Zaczął się kłócić z policjantem. Pokazywał, że załatwił formalności i może mnie zabrać. Ostatecznie policjant odpuścił.

W nowym miejscu spotkała swojego przyszłego męża. Podobno to panu Tadeuszowi pierwszemu spodobała się pani Helena. Tak przynajmniej twierdzi jego małżonka. Pan Wyrzykowski słuchając żony tylko się uśmiecha. Dodaje jednak, że pierwsze co poczuł do dziewczyny, to była litość. Po tym, co przeszła, zaczął się nią opiekować i tak narodziło się uczucie. W czasie wolnym od pracy chodzili na spacery oraz potańcówki, które Polacy organizowali w pobliskiej cegielni. 95-latek zdradza, że często woleli spóźnić się na kolację i iść spać głodnymi, byle tylko spędzić ze sobą więcej czasu.

Ślub i powrót do Łodzi

Wojna zbliżała się ku końcowi, aż ostatecznie III Rzesza upadła. Alianci dali Polakom wolną rękę - mogli wyjechać gdzie tylko chcieli. Po czterech latach przymusowych robót Helena i Tadeusz marzyli jednak tylko o jednym - powrocie.
- Myśleliśmy, że wojna się nigdy nie skończy - mówi pan Tadeusz. - Alianci poinformowali nas, że możemy jechać gdzie chcemy. Powiedziałem jednak Helenie: Kochanie, wracamy do Polski. Nie byliśmy wyjątkami. Wielu z nas chciało wrócić, aby odbudować kraj.

Na transport do Polski czekali pół roku. Przez ten czas przebywali z całą rzeszą Polaków w obozie w Steyebergu. Właśnie tam 10 lipca 1945 roku ks. kapelan Stanisław Lej udzielił ślubu 24 polskim parom. Wśród osób, które zawarły związek małżeński byli Tadeusz Wyrzykowski i Helena Simkowska.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Po powrocie do Łodzi i Włocławka okazało się, że rodzina państwa Wyrzykowskich przeżyła wojnę. Po odwiedzinach bliskich z obu miast, za namową pani Heleny, zdecydowali się jednak zamieszkać w Łodzi przy Łagiewnickiej. Jak wspominają, miasto było w opłakanym stanie. Brakowało organizacji, przez co aby przeżyć, każdy musiał sobie radzić sam. Mimo trudności powoli ze zgliszczy wyłaniał się nowy ład. Państwo Wyrzykowscy zdecydowali, że zgodnie z tradycjami rodzinnymi zajmą się handlem (ojciec pani Heleny prowadził fabrykę sportowych rowerów).

- Zajmowaliśmy się handlem przez 45 lat - mówi pani Helena. - W tym czasie prowadziliśmy m.in. delikatesy na ul. Nowomiejskiej, sklep spożywczy na rogu ul. Piotrkowskiej i Więckowskiego, a także na Dąbrowie - wymienia łodzianka.

W latach 70. pan Tadeusz został kierownikiem jednego z bardziej popularnych łódzkich sklepów - Magdy. Prowadził go przez 15 lat, aż do przejścia na emeryturę. Jak twierdzi, starał się być sprawiedliwym szefem. Wspomina, że każde ukaranie pracownika bardzo przeżywał. - Często nie mogłem później spać w nocy, ale nie mogłem być też zbyt pobłażliwy - mówi 95-latek.

Małżeństwo doczekało się trójki dzieci - dwóch córek i syna, który tragicznie utonął w trakcie wyprawy kajakowej. Najstarsza z rodzeństwa, pani Alicja mieszka z mężem w Zimbabwe. Mają dwie córki, które podobnie jak ich ojciec zostały lekarzami. Starsza Monika pracuje w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Ma dwoje dzieci - Łukasza i Roksanę. Druga córka pani Alicji, Angelika jest stomatologiem w Anglii. Ma córkę Wiktorię.

Młodszym dzieckiem Państwa Wyrzykowskich jest pani Jadwiga. Jej dzieci, Tomasz (córka Linda) oraz Kamila mieszkają w Austrii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki