Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

75 lat temu zakończyła się wojna. Jak żyło się w Łodzi w pierwszych miesiącach po wyzwoleniu?

Anna Gronczewska
Jak żyło się w Łodzi po zakończeniu II wojny światowej?
Jak żyło się w Łodzi po zakończeniu II wojny światowej?
W styczniu 1945 roku Łódź została wyzwolona spod okupacji niemieckiej, ale na koniec wojny trzeba było poczekać do maja. Właśnie mija 75 lat od jej zakończenia. Jak żyło się w Łodzi w pierwszych miesiącach po wyzwoleniu?

Nowa władza zaczęła wprowadzać swoje porządki. Pełnomocnikiem Rządu Tymczasowego w Łodzi został Kazimierz Mijal. Mówiono, że był ideowym komunistą. W latach sześćdziesiątych wyjechał nielegalnie z Polski. Mieszkał w Albanii, a potem w komunistycznych Chinach. Ale w czasach, gdy przyjechał do Łodzi wprowadzać nowe porządki był bezgranicznie oddany nowej władzy. Jednak jeszcze więcej do powiedzenia mieli przedstawiciele Polskiej Partii Robotniczej. Niewielu ludziom mówi pewnie coś nazwisko Władysława Nieśmiałka. A to on pierwszy stał po wojnie na czele Komitetu Łódzkiego PPR. Jego następcą został Ignacy Loga-Sowiński.

Zaraz po wyzwoleniu spod niemieckiej okupacji działacze partyjni ulokowali się w kamienicy przy Placu Komuny Paryskiej. Tu przez kilka lat miał swą siedzibę KŁ PPR. Do 1952 roku rządzono stąd Łodzią. Tyle, że od 1948 roku był to komitet Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Pani Eleonora, sędziwa już dziś łodzianka, została oddelegowana do pracy w łódzkim komitecie z zakładów im. Marchlewskiego. Była wtedy młodziutką dziewczyną. Pani Eleonora pracowała w sekretariacie łódzkiego komitetu. Ale nie była sekretarką, tylko maszynistką. Jej przygoda z PPR-em nie trwała długo, bo jedynie dziewięć miesięcy. Zapamiętała jednak starszą koleżankę, która pracowała w archiwum komitetu. Kiedyś zaprowadziła ją do pokoju w którym stała szklana gablota. Wisiał w niej wojskowy mundur.

- Powiedziała mi, że to mundur generała Karola Świerczewskiego, którego w Bieszczadach zabiły bandy UPA - opowiada pani Eleonora. - Było to wtedy wielkie przeżycie. Dużo mówiło się o zabójstwie generała, ja mogłam zobaczyć jego mundur, na którym były ślady po kuli.

Zapraszamy do rejestracji...

Ale wróćmy do 1945 roku. Nowe porządki wprowadzano błyskawicznie. W gazetach informowano, że w dawnym pałacu zimowym Poznańskich przy ul. Gdańskiej 21 otwarto Dom Kultury Robotniczej. Natomiast przy ul. Piotrkowskiej 13 odbywała się rejestracja inwalidów wojennych. Do tej rejestracji wzywała Tymczasowa Komisja Organizacyjna byłego Związku Inwalidów Wojennych RP. Zarejestrować się mogli wszyscy inwalidzi wojenni z obecnej i byłej armii polskiej, byłej armii rosyjskiej, a także wdowy i sieroty po nich, bez różnicy narodowości i wyznania. Ale wyłączono tu Niemców.

Natomiast wszyscy właściciele samochodów ciężarowych, koni, rolwag, furmanek czy bryczek mieli je rejestrować w zarządzie miejskim. Poszukiwano też osób, które przebywały w radogoskim więzieniu, a także bliskich, którzy w nim zginęli.

W ogłoszeniu wspomniano o Niemcach. Po zakończeniu wojny traktowani byli jak obywatele drugiej kategorii. Cała nienawiść skupiała się na tych, którzy nie zdążyli uciec z Łodzi. Odbywały się wiece, na których żądano usunięcia z Polski Niemców. Taki wiec zorganizował m.in. łódzki PPS.

W pierwszych tygodniach pokoju w Łodzi brakowało nie tylko żywności, ale również węgla. Były też kłopoty transportowe. To powodowało, że w prasie pojawiały się apele do łodzian, by oszczędzali prąd.

Specjalne zarządzenia kierowano do ludności niemieckiej, która nie zdążyła jeszcze uciec z Łodzi. - Zabrania się kategorycznie ludności niemieckiej używania wszelkiego rodzaju grzejników elektrycznych - informowano. - Mogą korzystać tylko z jednej lampy, o mocy najwyżej 25 W, przy czym zużycie energii, do końca miesiąca nie może przekroczyć 3 kilowatów na mieszkanie. W przeciwnym wypadku prąd zostanie odcięty!

Coraz więcej mieszkańców

W październiku z dumą informowano, że wzrasta liczba mieszkańców miasta. Obliczono, że mieszkało tu 460 479 osób: 413 tys. Polaków, 34 tys. Niemców, blisko 9 tys. Żydów, 1800 Rosjan.

Z dumą informowano, że zaczęły pracować największe łódzkie zakłady pracy. Na ich terenie utworzono rady robotnicze. One zaś wybierały ludzi, którzy mieli kierować fabrykami. Na przykład w dawnych zakładach Karola Scheiblera i Ludwika Grohmana kierownictwo objęli Witold Jezierski i A. Radziszewski. Firmą Izraela Poznańskiego z ramienia Rządu Tymczasowego kierował Stefan Hibner, a na czele rady pracowniczej stanęli Paweł Gałek i Jan Salem.

Groźnie zaś zabrzmiała odezwa skierowana przez władze wojskowe do byłych pracowników firmy „J. John”, czyli powojennych zakładów im. Józefa Strzelczyka, która mieściła się przy ul. Piotrkowskiej 217.

- Pracownicy tej fabryki pod rygorem osobistej odpowiedzialności powinni zgłosić się do pracy w poniedziałek, 8 lutego, o godzinie 8 rano! - informowano.

Do przybycia do pracy zapraszano również pracowników dawnej fabryki „Karol Dorowski” mieszczącej się przy ul. Magistrackiej (dziś ul. Kamińskiego).

A rozgłośnia Polskiego Radia w Łodzi prosiła łodzian o dostarczanie płyt gramofonowych. Głównie z muzyką łatwą i przyjemną. Zaznaczano jednocześnie, że nie mogą to być płyty z niemieckimi tekstami...

Niedługo skończą się kłopoty...

W „Dzienniku Łódzkim” przedstawiano Kazimierza Mijala. Zaznaczano, że do Łodzi przyjechał z Warszawy, w czasie wojny był czołowym działaczem komunistycznej konspiracji. Mijal tłumaczył mieszkańcom miasta, że niedługo skończą się wszystkie kłopoty. Łodzianie mieli pretensje, że choć nie ma wojny, to dalej w mieście jest zamkniętych wiele sklepów.

- Sklepy zostaną otwarte w najbliższych dniach - zapewniał Mijal. - Zarządzenia jakie zostaną wydane, rychło uruchomią wolny rynek handlowy. Charakter tych zarządzeń na razie nie może być jednak podany do wiadomości.

Wyjaśniał, że zagrabione przez Niemców sklepy wrócą do właścicieli. Ale towary pozostawione przez Niemców w czasie ucieczki przejdą na własność państwa.

- Wpływy jakie zostaną uzyskane z ich sprzedaży przeznaczymy na pomoc jednostkom szczególnie przez okupanta poszkodowanym, pozbawionym dziś możliwości uruchomienia nawet skromnego przedsiębiorstwa na własną rękę - mówił Kazimierz Mijal.

Łodzianie skarżyli się też na złe zaopatrzenie, na to że brakuje jedzenia. Mijal zapewniał, że mieszkańcy miasta mają zapewnione kartofle i chleb. Wkrótce zaś miały nadejść dostawy mięsa. Uspokajał, że niedługo spadną ceny artykułów żywnościowych. Wszyscy narzekali bowiem na powszechną drożyznę w mieście.

- Wkrótce położymy kres temu zjawisku! - grzmiał Kazimierz Mijal. - Stojąc na stanowisku urealnienia płac za wykonywaną pracę nie dopuścimy, by najofiarniejszy element w kraju został pozbawiony, dzięki spekulantom, owoców swego trudu. Spekulacje będziemy zwalczać stale i zdecydowanie, wszystkimi środkami.

Na potwierdzenie tych słów podano informację, że do Łodzi dotarł transport 70 tys. ton kartofli. Powołano nawet specjalną komisję, która zajęła się ich rozdziałem, tak by dotarły do wszystkich łodzian. Wprowadzono kartki na żywność. Można było dostać na nie cukier, sól, słoninę, kawę zbożową, smalec, zapałki, ale także mydło.

A w „Dzienniku Łódzkim”...

Kapitan Kazimierz Witaszewski, przewodniczący Tymczasowego Zarządu Miejskiego zamieścił w ogłoszenie w „Dzienniku Łódzkim”, w którym informował, że w Łodzi zostanie opublikowany spis wolnych mieszkań w mieście. - Za wolne uważa się mieszkania, które do 18 stycznia bieżącego roku zajmowali Niemcy oraz nie zajęte - wyjaśniano.

W prasie nie brakowało też zwykłych ogłoszeń. Wiele z nich dotyczyło zagubionych dokumentów, ale też poszukiwano 48-letniej Heleny Jurczyk. Informowano, że jest nerwowo chora i przepadła bez wieści. 10 tys. złotych nagrody oferowano za oddanie nowej, skórzanej teczki, w której były dokumenty. Młoda, kulturalna łodzianka o łagodnym charakterze szukała pracy jako opiekunka starszej osoby. Jedna z mieszkanek Łodzi myślała pewnie, że powojenne lata będą przypominać te z czasów zanim wybuchła. Znała dobrze język angielski i francuski i szukała posady wychowawczyni dzieci od sześciu lat. Ktoś poszukiwał zaś pokoju przy „kulturalnej rodzinie”, a inny łodzianin szukał sekretarki do biura.

Poszukiwano też zaginionych podczas wojny rodzin. Leokadia Rolicz, mieszkanka ulicy Narutowicza 39 szukała męża Sergiusza. Rodziny szukał Władysław Liszewski z Warszawy. Z kolei Józefa Pietrzak poszukiwała swego męża, 69-letniego Kazimierza, który zaginął podczas Powstania Warszawskiego.

Miał też o czym pisać reporter rubryki sądowo-kryminalnej „Dziennika Łódzkiego”. „W ostatnim czasie stwierdzono w Łodzi wiele przypadków rabunku i gwałtów dokonywanych przez wrogie elementy, rekrutujące się z dezerterów i agentów faszystowskich, występujących w mundurach wojskowych - czytamy w „Dzienniku Łódzkim” z 1945 roku. - Część z rabusiów została ujęta i przekazana do dyspozycji prokuratora przy Trybunale Wojennym Armii Czerwonej”.

Stop spekulantom i aferom

Nowa władza ochoczo wyszukiwała spekulantów. Tropiła też afery gospodarcze. Latem 1945 roku wykryła taką między innymi w Zjednoczeniu Przemysłu Papierniczego. Jego dyrektor Zygmunt Siewierski sprzedał po paskarskich cenach 3 miliony tzw. gliz, czyli tulei z papierem. Miał na tym zarobić ponad 200 tysięcy złotych.

Na cenzurowanym znaleźli się też kierownicy sklepów tytoniowych przy ul. Piotrkowskiej i Legionów, Wacław Gocel oraz Kazimierz Spadek.

Afera wybuchła też w Rejonowej Komisji Mieszkaniowej nr 8 w Łodzi. Sprytem wykazał się pracujący tam woźny, który sam... sprzedawał mieszkania. Wydawał odpowiednie zaświadczenia, także na przejęcie wyposażenia lokali opuszczonych przez Niemców. Zatrzymano go, gdy za 8 tysięcy złotych sprzedawał mieszkanie przy ul. Kilińskiego 34.

- W okresie panującego w Łodzi głodu mieszkaniowego sprawa ta nabiera znaczenia szczególnego - grzmiała prasa.

Przed sądami odbywały się procesy łodzian, którzy podczas wojny podpisali volkslisty. Na przykład trzy łodzianki chciały udowodnić, że na tę listę zostały wpisane pod przymusem. Niestety wyrok sądu w Łodzi nie był dla nich korzystny. Zachowały się dokumenty, z których wynikało, że owe panie same podjęły starania, by podpisać volkslistę. Jako swój macierzysty język podały niemiecki. Podawały świadków, którzy mieli potwierdzić ich niemieckich przodków, jedna nawet zmieniła nazwisko na brzmiące bardziej niemiecko... Kobiety te trafiły do obozu pracy, skonfiskowano ich cały majątek. Nie przysługiwało im odwołanie od wyroku sądu.

Prasa ubolewała nad losem łódzkich Cyganów, pisano, że ocalało ich tylko około 600, byli to głównie mężczyźni, bo Niemcy wymordowali kobiety.

„Pozwolono im się osiedlić w ruinach łódzkiego getta, w zniszczonych, starych domach - pisał reporter „Dziennika Łódzkiego”. - Mieszkają grupowo, na ul. Pieprzowej, Franciszkańskiej, Brzezińskiej, Lutomierskiej. Zorganizowani są po swojemu. Każdy dom ma swojego sołtysa, każdy blok wójta, a wszyscy Cyganie w Łodzi podlegają burmistrzowi, a z całej Polski królowi Kwiekowi”.

Sołtysem domu przy ul. Lutomierskiej 11 został Roman Kwiek, kuzyn króla. Tłumaczył, że przyjechali do Łodzi, bo to ich rodzinne strony. Najpierw mieszkali w drewniakach na Rynku Bałuckim. Potem dano im kilka domów.

- Mieszkania były bez szyb, często bez futryn, drzwi - opowiadał Roman Kwiek. - Nie żyjemy jak wszyscy myślą z kradzieży, tylko z pracy. Jesteśmy kotlarzami. Ale przyjmiemy inną pracę...

Imiona z listy i mleko z UNRY

Urodzonym w czasie wojny polskim dzieciom nadawano imiona tylko ze specjalnie przygotowanej listy, na drugie imię dostawali obowiązkowo Kazimierz, Kazimiera i Zofia. Już w 1945 roku ukazało się rozporządzenie, które dawało możliwość zmiany imion narzuconych przez okupantów.

Ruszyły też łódzkie kina. Na przykład „Bałtyk” zapraszał na „Tęcze”, „Przedwiośnie”, na film dokumentalny o bitwie pod Stalingradem. Ale już w lipcu kina w Łodzi pokazywały na seansach przygotowane przez Polską Kronikę Filmową sprawozdania z kolejnej sesji Krajowej Rady Narodowej. U „Śpiewaków”, czyli w sali przy ul. 11 Listopada wystawiano sztukę Michała Bałuckiego „Radcy pana Radcy”. Ale przedstawienie mogli obejrzeć tylko szczęśliwi posiadacze zaproszeń.

Gazety podawały też instrukcje jak przyrządzić mleko w proszku, które przydzielone zostało łodzianom na sierpniowe kartki. Pochodziło z darów UNRY. „Jeśli mleka jest więcej, to należy rozpuścić je w litrze przegotowanej, oziębionej wody - instruowano. - Należy mieszać tak długo jak otrzyma się roztwór podobny do śmietany, bez grudek, po czym dodać 9 litrów przegotowanej wody i dobrze wymieszać. Naczynie z mlekiem należy trzymać stale zamknięte, w miejscu ciemnym, suchym i przewiewnym”.

Tymczasem Rada Narodowa Miasta Łodzi podejmowała pierwsze decyzje co do zmiany nazw ulic w mieście. I tak patronem ul. Przejazd został Ignacy Daszyński. Ulicę Cegielnianą zmieniono na Jaracza. Patronem jeden z ulic miał też zostać Janusz Michałowicz, lekarz-społecznik, twórca sportu robotniczego w Polsce.

Akademia Służby Publicznej organizowała kurs wiedzy o Ziemiach Odzyskanych. Kierowany był głównie do nauczycieli, ale być może korzystali z niego także ci, którzy chcieli tam wyjechać i rozpocząć nowe życie. Ale łodzianie woleli pozostać w swoim mieście...

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki