1/5
Jak żyło się w Łodzi po zakończeniu II wojny światowej?

Jak żyło się w Łodzi po zakończeniu II wojny światowej?

2/5
Nowa władza zaczęła wprowadzać swoje porządki....

Nowa władza zaczęła wprowadzać swoje porządki. Pełnomocnikiem Rządu Tymczasowego w Łodzi został Kazimierz Mijal. Mówiono, że był ideowym komunistą. W latach sześćdziesiątych wyjechał nielegalnie z Polski. Mieszkał w Albanii, a potem w komunistycznych Chinach. Ale w czasach, gdy przyjechał do Łodzi wprowadzać nowe porządki był bezgranicznie oddany nowej władzy. Jednak jeszcze więcej do powiedzenia mieli przedstawiciele Polskiej Partii Robotniczej. Niewielu ludziom mówi pewnie coś nazwisko Władysława Nieśmiałka. A to on pierwszy stał po wojnie na czele Komitetu Łódzkiego PPR. Jego następcą został Ignacy Loga-Sowiński.

Zaraz po wyzwoleniu spod niemieckiej okupacji działacze partyjni ulokowali się w kamienicy przy Placu Komuny Paryskiej. Tu przez kilka lat miał swą siedzibę KŁ PPR. Do 1952 roku rządzono stąd Łodzią. Tyle, że od 1948 roku był to komitet Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Pani Eleonora, sędziwa już dziś łodzianka, została oddelegowana do pracy w łódzkim komitecie z zakładów im. Marchlewskiego. Była wtedy młodziutką dziewczyną. Pani Eleonora pracowała w sekretariacie łódzkiego komitetu. Ale nie była sekretarką, tylko maszynistką. Jej przygoda z PPR-em nie trwała długo, bo jedynie dziewięć miesięcy. Zapamiętała jednak starszą koleżankę, która pracowała w archiwum komitetu. Kiedyś zaprowadziła ją do pokoju w którym stała szklana gablota. Wisiał w niej wojskowy mundur.

- Powiedziała mi, że to mundur generała Karola Świerczewskiego, którego w Bieszczadach zabiły bandy UPA - opowiada pani Eleonora. - Było to wtedy wielkie przeżycie. Dużo mówiło się o zabójstwie generała, ja mogłam zobaczyć jego mundur, na którym były ślady po kuli.

CZYTAJ WIĘCEJ >>>>


3/5
Ale wróćmy do 1945 roku. Nowe porządki wprowadzano...
fot. Muzeum Miasta Łodzi

Ale wróćmy do 1945 roku. Nowe porządki wprowadzano błyskawicznie. W gazetach informowano, że w dawnym pałacu zimowym Poznańskich przy ul. Gdańskiej 21 otwarto Dom Kultury Robotniczej. Natomiast przy ul. Piotrkowskiej 13 odbywała się rejestracja inwalidów wojennych. Do tej rejestracji wzywała Tymczasowa Komisja Organizacyjna byłego Związku Inwalidów Wojennych RP. Zarejestrować się mogli wszyscy inwalidzi wojenni z obecnej i byłej armii polskiej, byłej armii rosyjskiej, a także wdowy i sieroty po nich, bez różnicy narodowości i wyznania. Ale wyłączono tu Niemców.

Natomiast wszyscy właściciele samochodów ciężarowych, koni, rolwag, furmanek czy bryczek mieli je rejestrować w zarządzie miejskim. Poszukiwano też osób, które przebywały w radogoskim więzieniu, a także bliskich, którzy w nim zginęli.

W ogłoszeniu wspomniano o Niemcach. Po zakończeniu wojny traktowani byli jak obywatele drugiej kategorii. Cała nienawiść skupiała się na tych, którzy nie zdążyli uciec z Łodzi. Odbywały się wiece, na których żądano usunięcia z Polski Niemców. Taki wiec zorganizował m.in. łódzki PPS.

W pierwszych tygodniach pokoju w Łodzi brakowało nie tylko żywności, ale również węgla. Były też kłopoty transportowe. To powodowało, że w prasie pojawiały się apele do łodzian, by oszczędzali prąd.

Specjalne zarządzenia kierowano do ludności niemieckiej, która nie zdążyła jeszcze uciec z Łodzi. - Zabrania się kategorycznie ludności niemieckiej używania wszelkiego rodzaju grzejników elektrycznych - informowano. - Mogą korzystać tylko z jednej lampy, o mocy najwyżej 25 W, przy czym zużycie energii, do końca miesiąca nie może przekroczyć 3 kilowatów na mieszkanie. W przeciwnym wypadku prąd zostanie odcięty!

Coraz więcej mieszkańców

W październiku z dumą informowano, że wzrasta liczba mieszkańców miasta. Obliczono, że mieszkało tu 460 479 osób: 413 tys. Polaków, 34 tys. Niemców, blisko 9 tys. Żydów, 1800 Rosjan.

Z dumą informowano, że zaczęły pracować największe łódzkie zakłady pracy. Na ich terenie utworzono rady robotnicze. One zaś wybierały ludzi, którzy mieli kierować fabrykami. Na przykład w dawnych zakładach Karola Scheiblera i Ludwika Grohmana kierownictwo objęli Witold Jezierski i A. Radziszewski. Firmą Izraela Poznańskiego z ramienia Rządu Tymczasowego kierował Stefan Hibner, a na czele rady pracowniczej stanęli Paweł Gałek i Jan Salem.

Groźnie zaś zabrzmiała odezwa skierowana przez władze wojskowe do byłych pracowników firmy „J. John”, czyli powojennych zakładów im. Józefa Strzelczyka, która mieściła się przy ul. Piotrkowskiej 217.

- Pracownicy tej fabryki pod rygorem osobistej odpowiedzialności powinni zgłosić się do pracy w poniedziałek, 8 lutego, o godzinie 8 rano! - informowano.

Do przybycia do pracy zapraszano również pracowników dawnej fabryki „Karol Dorowski” mieszczącej się przy ul. Magistrackiej (dziś ul. Kamińskiego).

A rozgłośnia Polskiego Radia w Łodzi prosiła łodzian o dostarczanie płyt gramofonowych. Głównie z muzyką łatwą i przyjemną. Zaznaczano jednocześnie, że nie mogą to być płyty z niemieckimi tekstami...

Niedługo skończą się kłopoty...

W „Dzienniku Łódzkim” przedstawiano Kazimierza Mijala. Zaznaczano, że do Łodzi przyjechał z Warszawy, w czasie wojny był czołowym działaczem komunistycznej konspiracji. Mijal tłumaczył mieszkańcom miasta, że niedługo skończą się wszystkie kłopoty. Łodzianie mieli pretensje, że choć nie ma wojny, to dalej w mieście jest zamkniętych wiele sklepów.

- Sklepy zostaną otwarte w najbliższych dniach - zapewniał Mijal. - Zarządzenia jakie zostaną wydane, rychło uruchomią wolny rynek handlowy. Charakter tych zarządzeń na razie nie może być jednak podany do wiadomości.

Wyjaśniał, że zagrabione przez Niemców sklepy wrócą do właścicieli. Ale towary pozostawione przez Niemców w czasie ucieczki przejdą na własność państwa.

- Wpływy jakie zostaną uzyskane z ich sprzedaży przeznaczymy na pomoc jednostkom szczególnie przez okupanta poszkodowanym, pozbawionym dziś możliwości uruchomienia nawet skromnego przedsiębiorstwa na własną rękę - mówił Kazimierz Mijal.

Łodzianie skarżyli się też na złe zaopatrzenie, na to że brakuje jedzenia. Mijal zapewniał, że mieszkańcy miasta mają zapewnione kartofle i chleb. Wkrótce zaś miały nadejść dostawy mięsa. Uspokajał, że niedługo spadną ceny artykułów żywnościowych. Wszyscy narzekali bowiem na powszechną drożyznę w mieście.

- Wkrótce położymy kres temu zjawisku! - grzmiał Kazimierz Mijal. - Stojąc na stanowisku urealnienia płac za wykonywaną pracę nie dopuścimy, by najofiarniejszy element w kraju został pozbawiony, dzięki spekulantom, owoców swego trudu. Spekulacje będziemy zwalczać stale i zdecydowanie, wszystkimi środkami.

Na potwierdzenie tych słów podano informację, że do Łodzi dotarł transport 70 tys. ton kartofli. Powołano nawet specjalną komisję, która zajęła się ich rozdziałem, tak by dotarły do wszystkich łodzian. Wprowadzono kartki na żywność. Można było dostać na nie cukier, sól, słoninę, kawę zbożową, smalec, zapałki, ale także mydło.

>>>>

4/5
Kapitan Kazimierz Witaszewski, przewodniczący Tymczasowego...

Kapitan Kazimierz Witaszewski, przewodniczący Tymczasowego Zarządu Miejskiego zamieścił w ogłoszenie w „Dzienniku Łódzkim”, w którym informował, że w Łodzi zostanie opublikowany spis wolnych mieszkań w mieście. - Za wolne uważa się mieszkania, które do 18 stycznia bieżącego roku zajmowali Niemcy oraz nie zajęte - wyjaśniano.

W prasie nie brakowało też zwykłych ogłoszeń. Wiele z nich dotyczyło zagubionych dokumentów, ale też poszukiwano 48-letniej Heleny Jurczyk. Informowano, że jest nerwowo chora i przepadła bez wieści. 10 tys. złotych nagrody oferowano za oddanie nowej, skórzanej teczki, w której były dokumenty. Młoda, kulturalna łodzianka o łagodnym charakterze szukała pracy jako opiekunka starszej osoby. Jedna z mieszkanek Łodzi myślała pewnie, że powojenne lata będą przypominać te z czasów zanim wybuchła. Znała dobrze język angielski i francuski i szukała posady wychowawczyni dzieci od sześciu lat. Ktoś poszukiwał zaś pokoju przy „kulturalnej rodzinie”, a inny łodzianin szukał sekretarki do biura.

Poszukiwano też zaginionych podczas wojny rodzin. Leokadia Rolicz, mieszkanka ulicy Narutowicza 39 szukała męża Sergiusza. Rodziny szukał Władysław Liszewski z Warszawy. Z kolei Józefa Pietrzak poszukiwała swego męża, 69-letniego Kazimierza, który zaginął podczas Powstania Warszawskiego.

Miał też o czym pisać reporter rubryki sądowo-kryminalnej „Dziennika Łódzkiego”. „W ostatnim czasie stwierdzono w Łodzi wiele przypadków rabunku i gwałtów dokonywanych przez wrogie elementy, rekrutujące się z dezerterów i agentów faszystowskich, występujących w mundurach wojskowych - czytamy w „Dzienniku Łódzkim” z 1945 roku. - Część z rabusiów została ujęta i przekazana do dyspozycji prokuratora przy Trybunale Wojennym Armii Czerwonej”.

[sc]Stop spekulantom i aferom[/sc]

Nowa władza ochoczo wyszukiwała spekulantów. Tropiła też afery gospodarcze. Latem 1945 roku wykryła taką między innymi w Zjednoczeniu Przemysłu Papierniczego. Jego dyrektor Zygmunt Siewierski sprzedał po paskarskich cenach 3 miliony tzw. gliz, czyli tulei z papierem. Miał na tym zarobić ponad 200 tysięcy złotych.

Na cenzurowanym znaleźli się też kierownicy sklepów tytoniowych przy ul. Piotrkowskiej i Legionów, Wacław Gocel oraz Kazimierz Spadek.

Afera wybuchła też w Rejonowej Komisji Mieszkaniowej nr 8 w Łodzi. Sprytem wykazał się pracujący tam woźny, który sam... sprzedawał mieszkania. Wydawał odpowiednie zaświadczenia, także na przejęcie wyposażenia lokali opuszczonych przez Niemców. Zatrzymano go, gdy za 8 tysięcy złotych sprzedawał mieszkanie przy ul. Kilińskiego 34.

- W okresie panującego w Łodzi głodu mieszkaniowego sprawa ta nabiera znaczenia szczególnego - grzmiała prasa.

Przed sądami odbywały się procesy łodzian, którzy podczas wojny podpisali volkslisty. Na przykład trzy łodzianki chciały udowodnić, że na tę listę zostały wpisane pod przymusem. Niestety wyrok sądu w Łodzi nie był dla nich korzystny. Zachowały się dokumenty, z których wynikało, że owe panie same podjęły starania, by podpisać volkslistę. Jako swój macierzysty język podały niemiecki. Podawały świadków, którzy mieli potwierdzić ich niemieckich przodków, jedna nawet zmieniła nazwisko na brzmiące bardziej niemiecko... Kobiety te trafiły do obozu pracy, skonfiskowano ich cały majątek. Nie przysługiwało im odwołanie od wyroku sądu.

Prasa ubolewała nad losem łódzkich Cyganów, pisano, że ocalało ich tylko około 600, byli to głównie mężczyźni, bo Niemcy wymordowali kobiety.

„Pozwolono im się osiedlić w ruinach łódzkiego getta, w zniszczonych, starych domach - pisał reporter „Dziennika Łódzkiego”. - Mieszkają grupowo, na ul. Pieprzowej, Franciszkańskiej, Brzezińskiej, Lutomierskiej. Zorganizowani są po swojemu. Każdy dom ma swojego sołtysa, każdy blok wójta, a wszyscy Cyganie w Łodzi podlegają burmistrzowi, a z całej Polski królowi Kwiekowi”.

Sołtysem domu przy ul. Lutomierskiej 11 został Roman Kwiek, kuzyn króla. Tłumaczył, że przyjechali do Łodzi, bo to ich rodzinne strony. Najpierw mieszkali w drewniakach na Rynku Bałuckim. Potem dano im kilka domów.

- Mieszkania były bez szyb, często bez futryn, drzwi - opowiadał Roman Kwiek. - Nie żyjemy jak wszyscy myślą z kradzieży, tylko z pracy. Jesteśmy kotlarzami. Ale przyjmiemy inną pracę...

Imiona z listy i mleko z UNRY




Kontynuuj przeglądanie galerii
Dalej

Polecamy

Najstarsza palma w Palmiarni w Łodzi sięgnęła dachu. Obiekt szykuje się do rozbudowy

Najstarsza palma w Palmiarni w Łodzi sięgnęła dachu. Obiekt szykuje się do rozbudowy

Zarobki Biało-Czerwonych w Miami Open. Kto liderem na liście płac? GALERIA

Zarobki Biało-Czerwonych w Miami Open. Kto liderem na liście płac? GALERIA

Piłka ręczna na najwyższym poziomie wraca do Łodzi. Superpuchar Polski w Atlas Arenie

Piłka ręczna na najwyższym poziomie wraca do Łodzi. Superpuchar Polski w Atlas Arenie

Zobacz również

Najstarsza palma w Palmiarni w Łodzi sięgnęła dachu. Obiekt szykuje się do rozbudowy

NOWE
Najstarsza palma w Palmiarni w Łodzi sięgnęła dachu. Obiekt szykuje się do rozbudowy

Szokujący film policji z pomorskich dróg. Milimetry od tragedii

Szokujący film policji z pomorskich dróg. Milimetry od tragedii