Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

76 lat temu skończyła się niemiecka okupacja w Łodzi

Anna Gronczewska
Muzeum Tradycji Niepodległościowych/archiwum Dziennika Łódzkkiego
76 lat temu do Łodzi wkroczyły wojska radzieckie. W czasach PRL-u 19 stycznia 1945 roku świętowano bardzo uroczyście. Dziś tak nie jest. Skończyła się okupacja niemiecka, ale Polska stała się w pełni suwerenna.

76 lat temu skończyła się niemiecka okupacja w Łodzi

Początek roku 1945 był w Łodzi śnieżny i dosyć mroźny. Łodzianie czuli, że niemiecka okupacja już się kończy. 12 stycznia 1945 roku znad Wisły ruszyła ofensywa Armii Radzieckiej. Łódź znalazła się w pasie natarcia 69 Armii i 11 Samodzielnego Korpusu Pancernego. Kierowali się do naszego miasta od strony Radomia. Jak podają w książce „Wyzwolenie Ziemi Łódzkiej” profesorowie Kazimierz Badziak i Włodzimierz Kozłowski, wojska radzieckie miały dotrzeć w rejon Łodzi około 26 stycznia. Po drodze nie napotykały jednak na silny opór Niemców, więc posuwały się znacznie szybciej. Dziennie żołnierze radzieccy pokonywali po 40 kilometrów, a bywały dni, że nawet 70. Tak więc już 16 stycznia znaleźli się na przedpolach Łodzi, w okolicach Zgierza i Radogoszcza. Do Łodzi wojska radzieckie wkraczały od strony ul. Rzgowskiej, Narutowicza, Łagiewnik, Szosy Rokicińskiej. Ich doktryna zakładała, by unikać walk w centrum miasta.

– Miały wykonać manewr oskrzydlający, który powinien zapobiec walkom w centrum miasta, dla uniknięcia dużych strat i zniszczenia substancji miejskiej – piszą w swej książce profesorowie Badziak i Kozłowski.

16 stycznia 1945 roku nad Łodzią pojawiły się radzieckie samoloty.

- Był to nalot typu rozpoznawczego – wyjaśniał Wojciech Źródlak, łódzki historyk - Podczas jego trwania miasto zostało oświetlone dużą ilością flar, które powoli opadały na spadochronach. Flary to takie oświetlające świece. Tej nocy w Łodzi było jasno jak w dzień.. Przy okazji na Łódź spadły też bomby. Między innymi w centrum miasta, które było zamieszkane głównie przez Niemców oraz w rejon dworców kolejowych. Na Dworcu Fabrycznym zniszczono na przykład dwa parowozy i pięćdziesiąt cztery wagony. Nalot miał cel psychologiczny. Poza tym podczas niego Rosjanie zrobili zdjęcia miasta. Przystępując do ataku na Łódź Rosjanie nie mieli bowiem dużego rozeznania co do samego miasta, sposobu jego obrony. Ten nalot wywarł na łodzianach ogromne wrażenie.

To dobra Niemka była..

Nieżyjący już Michał Szewczyk, znany łódzki aktor miał 11 lat, gdy nadeszło wyzwolenie. Z siostrą i rodzicami mieszkał w Rudzie Pabianickiej, przy ul. Pabianickiej 26. Tam się urodził i wychował. Obok znajdowało się duże pole, które należało do Niemca Pohla.

U nas w Rudzie Pabianickiej mieszkało wielu Niemców – mówił aktor. - Pamiętam, że we wrześniu 1939 roku, gdy do Łodzi wkraczało niemieckie wojska to witano je kwiatami. Gdy potem opowiadałem o tym znajomym to nie mogli w to uwierzyć, ale tak było. Niemcy, którzy tu mieszkali cieszyli się, że zobaczyli swoich żołnierzy.

Pamiętał bombardowania ze stycznia 1945 roku. Niedaleko znajdowało się lotnisko Lublinek, więc w okolicy latało wiele radzieckich samolotów.

Wróciłem właśnie z łyżew – opowiadał nam Michał Szewczyk. - Lodowisko urządzono na ul. Pabianickiej. Ruch był niewielki, więc można było się poślizgać. A ul. Pabianicka była wyłożona solidną, bazaltową kostką. Tata, który wrócił z obozu, siedział w kuchni i moczył nogi. Miał bardzo spuchnięte...Okna w mieszkaniu były zaciemnione. Nagle usłyszeliśmy huk. Powiedziałem wtedy, że pewnie pękła opona w jakimś samochodzie. Wcześniej miały miejsce takie sytuacje i huk też był duży. Ale doszedłem do zaciemnionego okna, lekko je odchyliłem i zobaczyłem, że jest jasno jak w dzień. Ulice rozświetlały flary...A usłyszeliśmy huk, bo na znajdujące się koło nas pole spadła bomba.

Michał Szewczyk wyszedł potem na ulicę i zobaczył leje po bombach. Wiele znajdowało się na polu Pohla, koło domu Szewczyków.

- Bomby nie ważyły dużo, bo leje nie były głębokie – zauważał Michał Szewczyk. - Ucierpiał tylko jeden dom przy ul. Franciszka, który został zburzony. Była to niewielka kamieniczka.

Do rodziny Szewczyków przyszła Pilcowa. Była Niemką i właścicielką kamieniczki w której mieszkali. Powiedziała, że jej córka opuszcza dom przy ul. Kolejowej i możemy tam zamieszkać.

- Oświadczyła, że ona też jedzie – wspominał Michał Szewczyk. - Zapowiedziała, że oni już tu nie wrócą więc możemy się przeprowadzić na ul. Kolejową. Ale tata nie chciał, choć w tamtym domu były prawdziwe luksusy.

Michał Szewczyk zapewniał, że pani Pilcowa była dobrą Niemką. Dawała jego mamie jedzenie dla dzieci.
- Bawiłem się z jej wnukiem – tłumaczył pan Michał. - Jego tata chodził w czarnym mundurze.

Zabili gwałciciela

Po Rudzie szybko rozniosły się ostrzeżenia, by chować się po domach, siedzieć po ciemku i nikomu nie otwierać. Rosjanie mieli do nich wchodzić i gwałcić kobiety.

- Ale po dwóch – trzech dniach, gdy biegałem po zaspach śniegu zobaczyłem jakiś krzyczący tłum koło sklepu – opowiadał Michał Szewczyk. - Zaczęto mówić, że do mieszkania, które zajmowała matka z dwoma córkami weszli Rosjanie i zaczęli rzekomo gwałcić kobiety. Ktoś musiał o tym powiadomić radzieckie dowództwo, bo dosyć szybo pojawił się tam samochód marki Willis. Siedziało w nim dwóch żołnierzy. Kierowca i jakiś oficer.

Weszli do domu, po chwili pojawili się z dwoma żołnierzami. Zabrali im pasy, szynele. Poszli z nimi pod płot. Oficer wyjął nagana i zastrzelił ich na oczach mieszkańców Rudy. Ludzie zaczęli krzyczeć, że tak nie można, bez sądu..

- Nie krzyczcie, nie krzyczcie, ludzi u nas dużo! - odpowiedział oficer i odjechał.

Michał Szewczyk zapamiętał też kolumny z radzieckimi żołnierzami jadące ul. Pabianicką.

- Jechali wozami konnymi, w walonkach, z karabinami na sznurku i to przed nimi uciekała taka potężna armia jaką mieli Niemcy – wspominał Michał Szewczyk.

Zaraz po wyzwoleniu Michał Szewczyk z rodzicami i siostrą poszli przez całe miasto odwiedzić rodzinę, która mieszkała na Julianowie. Tam dowiedzieli się o tragedii Radogoszcza.
- Poszliśmy na teren tego więzienia – wspominał nam pan Michał. - Wszędzie były ludzkie ciała, czuć było swąd spalonych zwłok. Pełno było ludzi. Wielu z nich płakało...

Tragedia Radogoszcza

W nocy z17 na 18 stycznia 1945 roku uciekający z Łodzi Niemcy podpalili budynki więzienia w Radogoszczu. Rozkaz nie został odnaleziony. Najprawdopodobniej wydał go dowódca ss i policji, pełniący obowiązki prezydenta miasta.

– Mieli tam też zginąć więźniowie przetrzymywani przy ul Sterlinga i kobiety z więzienia przy Gdańskiej – opowiada historyk Wojciech Źródlak – Ale nie dotarli na Radogoszcz. Wiadomo, że wyszedł transport więźniarek z Gdańskiej, ale przyszedł rozkaz, by je cofnąć. Gdy zobaczył je wracające komendant więzienia przy ul. Gdańskiej, podobno wymsknęło mu się: Dziękujcie Bogu, że tak się stało...

Więzienie na Radogoszczu podpalono około 3 - 4 nad ranem. Ile zginęło wtedy więźniów nie da się chyba już nigdy ustalić. Niektórzy mówili nawet o 4.500 ludzi co nie jest prawdziwą liczbą. Inni wspominają o 2.500. Najprawdopodobniej podczas tej masakry zginęło około 1500 więźniów.

– W momencie podpalenia większość z nich była już martwa – mówi Wojciech Źrodlak. – Wachmani pod dowództwem komendanta obozu Waltera Pelzhausena zaczęli mordować ludzi znajdujących się w więziennych salach. Strzelali do nich. Pod koniec tej masakry napotkali na opór więźniów, wycofali się i podpalili budynek więzienia.Z masakry ocalało trzydzieści więźniów.

Przed chwilą wyszli

Tadeusz Krzemiński, gdy wybuchła wojna miał rok. Razem z mamą i siostrą został wysiedlony z osiedla im. Józefa Montwiłła – Mireckiego. Okupację przeżył w domu przy ul. Jęczmiennej, na Manii. Gdy zbliżało się wyzwolenie Tadeusz i jego siostra Anna byli sami w domu. Tadeusz chorował. Przyszła po nich sąsiadka. Pani Janicka powiedziała: Chodź Tadek, wezmę was do kanału.

- W okolicach ul. Jęczmiennej znajdowały się takie kanały – wyjaśniał Tadeusz Krzemiński. - Przepływała nim rzeka Łódka, Bałutka. Ludzie po szczebelkach zeszli do tego kanału, na dół. Kanał był wymurowany, ale bardzo wąski. Parę osób się tam zmieściło. Tam przetrwaliśmy całą noc.

Tadeusz Krzemiński zapamiętał, że ktoś po linie spuszczał czajnik z gorącą wodą. Rano dowiedzieli się, że Łódź jest wyzwolona.

- Przyszła moja mama – opowiadał Tadeusz Krzemiński. - Razem z nią i siostrą poszliśmy w kierunku naszego osiedla. Nagle rozległ się wybuchł. Okazało się, że to jakiś niewypał zostawiony na dachu domu przy ul. Srebrzyńskiej. Tam znajdował się mały posterunek policji. Choć na początku wszyscy myśleli, że wracają Niemcy...Doszliśmy do osiedla, weszliśmy do swojego mieszkania. Zostało część naszych mebli, inne do nas nie należały. Mieszkał w nim podobno stolarz z Rygi. Gdy weszliśmy do mieszkania to na stole znajdowała się jeszcze nie dokończona kolacja. Niemcy musieli uciekać w pośpiechu.
Inny mieszkaniec osiedla im. Montwiłła – Mireckiego, nieżyjący już Zbigniew Fornalski, opowiadał nam, że wrócił do rodzinnego miasta tydzień po wyzwoleniu. W swoim mieszkaniu znalazł niemiecką mapę Łodzi wydaną w 1940 roku, a dołączano do jednej z gazet. W kredensie było pełno różnych lekarstw...

Wrócili do domu

Wojnę w Łodzi przeżył też Leszek Fabian. Gdy wybuchła miał kilka miesięcy. Mieszkał z rodzicami przy ul. Skarbowej 28, na tzw. osiedlu skarbowym. Potem zostali wysiedleni przez Niemców. Zamieszkali w kamienicy przy ul. Kilińskiego 116..

Początkowo mieszkaliśmy w ładnym, dwupokojowym mieszkaniu na parterze lewej oficyny - mówi Leszek Fabian. – Po śmierci mojego ojca , Niemka, która zajmowała jeden pokój kazała nam się zamienić. Wzięła lepsze mieszkanie, my musieliśmy pójść do gorszego.

Na ul. Kilińskiego Leszek Fabian przeżył dzień wyzwolenia Łodzi. Miał wtedy sześć lat. Ale pamięta rozświetlone niebo nad Łodzią.

- Z samolotów Rosjanie zrzucili flary, one dawały tę jasność – opowiada Leszek Fabian. - Ulicą Kilińskiego, w kierunku Placu Niepodległości uciekali Niemcy. Jechali odkrytymi samochodami. Mieli na sobie cywilne marynarki.

Pan Leszek pamięta, że w okolicy jego domu, chyba na ul. Kilińskiego 118 wybuchła bomba.

Myśmy wtedy z mamą schowaliśmy się w piwnicy – wspomina Leszek Fabian. - W następnej klatce był schron, ale nie mieliśmy do niego dostępu. Byłem wtedy chory więc mama owinęła mnie w wełniany dywan i zniosła do piwnicy. W niej przeżyliśmy rosyjskie bombardowania. Ale ze sobą nie zabraliśmy naszego psa. Małego ratlerka. Kiedy wróciliśmy do domu psa jednak nie było. Zobaczyliśmy tylko kupę pierza. Okazało się, że nasz piesek wygryzł dziurę w pierzynie i się w niej schwał. Przestraszył się bombardowania

.
Już od początku stycznia pan Leszek przeczuwał, że coś się szykuje. Nad Łodzią krążyły samoloty radzieckie, słychać odgłosy wybuchów.

- W naszej kamienicy mieszkało wielu Niemców – wspomina. - Zaczęli się pakować i uciekać.

Zaraz po wyzwoleniu mama pana Leszka wynajęła furmankę, zapakowała rzeczy i wrócili na ul. Skarbową. Gdy weszli do mieszkania to zobaczyli przerażający widok. Na żyrandolu wisiała kobieta, a na podłodze leżała druga. Były to Niemki, matka i córka, które w czasie wojny zajęły mieszkanie Fabianów.

- W mieszkaniu pełno było też mundurów, czapek żandarmów, takich „kogutów” - dodaje pan Leszek. - Widok tych kobiet mam jeszcze dziś przed oczami. Nie zamieszkaliśmy w tym mieszkaniu, nie bylibyśmy w stanie. Przeprowadziliśmy się piętro wyżej

.
Pan Leszek pamięta, że potem w ich starym mieszkaniu pojawili się Rosjanie. Wynieśli ciała kobiet i rzucili na śnieg, na rogu ulicy.

- Ich zwłoki leżały tam długo, widok był okropny – mówi Leszek Fabian.

Niedługo po tym Leszek Fabian z dwa lata starszym kolegą przez park pobiegli w stronę radogoskiego więzienia.
-[cyt color=#0000ff] Mama o tym nie wiedziała – zaznacza łodzianin. - Poszliśmy na cmentarz w Radogoszczu, gdzie akurat chowano

zamordowany przez Niemców więźniów Radogoszcza. Ich ciała kładziono do takich długich, wykopanych rowów...[/cyt]

Z sovietami do Berlina!

Tymczasem w domu przy ul. Skarbowej 28 pojawili się żołnierze radzieccy. Sztab Armii Czerwonej mieścił się na ul. Julianowskiej. Żołnierze zamieszkali w pomieszczeniach koło sali gimnastycznej. Pan Leszek pamięta, że wyświetlali w niej filmy. Chodził je oglądać. Żołnierze brali go na ramiona, by lepiej widział. Dwóch oficerów radzieckich wynajęło pokój u państwa Torbusów.

– Byli to kulturalni panowie – twierdzi Leszek Fabian. – W mieszkaniu Tobusów był pokój z dwoma tapczanami, więc zapytali czy mogą się tam zatrzymać.

Leszek Fabian zapamiętał dwie wizyty Rosjan w jego domu. Raz przyszli pożyczyć kozetkę, której już nie oddali. Potem pojawiło się dwu czy trzy osobowa ekipa Rosjan. Spojrzeli na tapczan i wycięli z niego kawałek materiału.

– Na suknie potrzebne, bo Natasza idzie do teatru – wytłumaczyli i odeszli. A w tapczanie pozostała wielka dziura...

Ale Leszek Fabian pamięta również, że za domem, na placu rozstawili kuchnię polową. Ile razy się tam pojawił, to dostawał od nich jedzenie dla siebie i mamy.

Przypuszczam, że mieszkał u nas oddział NKWD – mówi Leszek Fabian. – Twierdzili, że idą na Berlin. I wraz z frontem odeszli

.
Leszek Fabian kręcił się koło Rosjan. Raz nawet wsiadł do ich ciężarówki i powiedział, że chce z nimi jechać do Berlina.

- Samochód ma dziurę, nie pojedziesz – wytłumaczyli chłopcu.

Światło nie zgasło

W archiwalnych numerach „Dziennika Łódzkiego” możemy też znaleźć wspomnienia Zygmunta Kabzińskiego, który w styczniu 1945 roku pracował w zajezdni przy ul. Tramwajowej.

- Niemcy opuścili teren zajezdni – wspominał. - 16 stycznia 1945 roku był u nas tzw. bezpańskim dniem. Zaczęliśmy zabezpieczać teren. Ale tramwajów w zajezdni nie było. Po radzieckich nalotach Niemcy zarządzili, by wagony zostały na pętlach. Potem dostaliśmy wiadomość, że wojska radzieckie, wchodzące do Łodzi od strony ul. Rzgowskiej, zajęły remizę przy ul. Dąbrowskiego.

Z kolei pracownicy łódzkiej elektrowni, Henryk Barczyński oraz Bolesław Kabaciński opowiadali, że tuż przed wyzwoleniem łódzkie ulice tonęły w ciemnościach.

- Niemcy uciekli 18 stycznia, po południu, w elektrowni zostali sami Polacy – tłumaczył Bolesław Kabaciński. - Naszym zadaniem, było nie dopuścić do tego, by w mieszkaniach łodzian, a także szpitalach przestało świecić światło.

Sergiusz Gricuk wspominał, że jeszcze 18 stycznia na ulicy Piotrkowskiej widział białe, niemieckie czołgi.

- Ich załogi kręciły się po chodnikach, w większości to chłopcy poniżej 20 lat, chodzili bez uśmiechu, wyglądali jak skazańcy – wspominał Sergiusz Gricuk. - Nie wiedzieliśmy, że 19 stycznia Łódź zostanie wyzwolona. Myśleliśmy, że Niemcy będą się w Łodzi bronić. Wzięliśmy więc w węzełek jedzenie, trochę wody i ruszyliśmy z kolegami przez miasto. Na ul. Pomorskiej dowiedzieliśmy się, że do miasta wkraczają Rosjanie...

Stanisław Kądziela był palaczem w szpitalu przy ul. Sterlinga. Opowiada, że wśród Niemców zapanowała panika, zwłaszcza między 16 a 18 stycznia. Po szpital zajeżdżały samochody ciężarowe i zaczęto wywozić chorych.

- Pakowano do nich ludzi na siłę, ale kilku chorych się nie zmieściło – wspominał Stanisław Kądziela. - W nocy 18 stycznia pojawił się naczelny lekarz szpitala, esesman, dr Radke. Towarzyszyło mu kilkunastu gestapowców. Spoił ich wódką, a potem pojechali do więzienia w Radogoszczu. W międzyczasie dr Radke wyjechał autem. Z Radogoszcza wrócili gestapowcy. Przebrali się w cywilne ubrania i tak jak Radke, wyjechali z Łodzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki