Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Absolwentka łódzkiej filmówki zagrała św. Faustynę w filmie "Miłość i miłosierdzie"

Anna Gronczewska
Bastek Czernek/Aleksandra Kamińska
Rozmowa z Kamilą Kamińską, aktorką grającą św. Faustynę w filmie „Miłość i miłosierdzie”, absolwentką łódzkiej filmówki.

Łatwo było zagrać świętą?
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak jest to ważny film i rola. W trakcie przygotowań i pracy nad tym filmem skupiałam się na tym, by jak najlepiej poznać św. Faustynę, by móc jak najwierniej ją zagrać. Chciałam poznać ją jako człowieka, o co jej chodziło, jaką miała relację z Jezusem - to mnie zachwyciło.

Przy filmach biograficznych, zwłaszcza pokazujących życie świętych, zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że postać głównego bohatera będzie pokazana z pozycji tzw. świecznika. Jaka jest pani Helena Kowalska?
Reżyser podpowiada mi, że uparta. Mam nadzieję, że każdy widz sam zobaczy, jaka dla niego jest Helena.

A jaki jest odbiór pani?
Pierwsze moje skojarzenie z Heleną (św. Faustyną) było takie, że to prosta dziewczyna. Szukałam więc w tej postaci prostoty. Jeśli było coś wymyślone, to od razu mi „zgrzytało”. Czułam, że im prościej dla św. Faustyny, tym będzie lepiej. Bardzo zbliżyłam się do wizerunku Heleny Kowalskiej, czyli zanim wstąpiła do zakonu i przyjęła imię Faustyna. Przygotowywała się do tego, by zostać siostrą zakonną. Zbierała pieniądze na posag zakonny. Miała ich za mało. Zresztą siostry też patrzyły na nią podejrzliwie. Nawet sobie wyobrażałam tę sytuację. Przyjechała do nich młoda dziewczyna, niewyspana, bo jechała całą noc.

Zresztą jej historia jest jak z filmu. Na zabawie, która ma miejsce w łódzkim parku „Wenecja”, Helena tańczy, bawi się, tak jak każda młoda dziewczyna. Nagle ukazuje się Jezus cierpiący i mówi: Ile mnie jeszcze zwodzić będziesz! Zastanawiałam się, co ja bym zrobiła, gdybym była na miejscu Heleny. Ona od razu pobiegła pomodlić się do łódzkiej katedry. W kościele dostała od Pana Jezusa polecenie, by wstąpić do klasztoru. I jedzie tam. O tym zamiarze powiedziała tylko swojej siostrze. Poprosiła ją, by poinformowała rodziców, że chce zostać siostrą zakonną. Potem staje przed bramą klasztorną z małym węzełkiem.

I siostry nie przyjęły jej do klasztoru...
One też musiały rozsądzić, czy to jest powołanie czy nie. Oprócz pieniędzy potrzebny był czas. Ten rok, który spędziła w Ostrówku, był dla niej bardzo ważnym momentem. To pokazuje, że wszystko w życiu ma swój czas. Musimy się do pewnych rzeczy przygotować. Św. Faustyna pisała potem w „Dzienniczku”, że wtedy poznała, jak miłuje ją Bóg. Bawiła się z dziećmi, pracowała, nabierała doświadczenia. W Ostrówku stoi pomnik św. Faustyny z dziećmi, z którymi się bawi. Wiąże się z nim zabawna historia.

Jaka?
Ksiądz z Ostrówka opowiadał mi, że wcześniej stał tam pomnik straszącej zakonnicy. Dzieci uciekały od niego, bo się bały. Zaczęto się zastanawiać: Jak to możliwe, że od Faustyny uciekają dzieci, a ona tak je kochała? Pozbyto się więc tego pomnika i w jego miejsce ustawiono nowy. Tak, by dbać o prawdziwy wizerunek św. Faustyny. Grając tę rolę, starałam się go odkryć. Zawsze to jednak będzie moja interpretacja, wyobrażenie tej postaci. Dla mnie było ważne, by pokornie podejść do tej roli i posłuchać, co ma do powiedzenia bohaterka, którą gram.

Przygotowując się do roli, odwiedzała pani klasztory. Jak została pani przyjęta przez siostry zakonne?
Bardzo miło. Byłam zaskoczona, że czułam się, jakbym była jedną z nich. Szczególnie w Ostrówku miało miejsce bardzo otwarte spotkanie. Opowiadałyśmy sobie różne historie. Siostry mówiły mi o swoim życiu zakonnym, a także o św. Faustynie. Mogłam tam pobyć w ciszy. Siostry zasugerowały mi, bym jak najwięcej odpoczywała. Pobyła sama ze sobą. Zdziwiłam się, bo przecież przyjechałam tam, by popracować nad rolą, a nie odpoczywać. Miałam więc początkowo taki bunt w sobie. Potem okazało się, że im więcej było tego odpoczynku i ciszy tym bardziej poznawałam Faustynę. Ona właśnie w ciszy znajdowała to, co było ważne.

Św. Faustyna jest bardzo ważna dla Łodzi, to patronka miasta. Zdjęcia do filmu były też kręcone w Łodzi?
Tylko część dokumentalną. Słynny „taniec” w parku „Wenecja” został nakręcony w Warszawie, w ogrodzie sióstr zakonnych.

Nie zdziwiła się pani, gdy dostała propozycję zagrania św. Faustyny?
Nigdy nie marzyłam, by zagrać świętą. Ta rola sama o mnie powalczyła. Na rekolekcjach moja koleżanka poznała Michała Kondrata, reżysera filmu. Wspomniała o mnie i prosiła, by kiedyś o mnie pomyślał. Odpowiedział, że jak będzie robił zdjęcia próbne, to się odezwie. Trwało to kilka miesięcy. Rozmawiałam z Michałem, ale trwały zdjęcia dokumentalne w Stanach Zjednoczonych. Zaczął też zdjęcia próbne z innymi aktorkami. Ja też w nich wzięłam udział. Przyszłam na nie bardzo przeziębiona. Pamiętam tylko, że reżyser powiedział, że Faustyna miała zielone oczy. Odpowiedziałam, że wiem i też mam takie.

Wcześniej św. Faustynę grała Dorota Segda. Oglądała pani film z jej udziałem?
Jeszcze nie. Nie chciałam się niczym sugerować. Obejrzenie tej roli zostawiłam sobie jako wisienkę na torcie, już po zakończeniu zdjęć.

Jest pani jedną z najlepiej zapowiadających się aktorem młodego pokolenia. Na festiwalu w Gdyni dostała pani nagrodę za najlepszy debiut i rolę w filmie „Najlepszy”. Oglądamy panią też w serialach. Łatwiej grać Sylwię z „Zakochanych po uszy” czy św. Faustynę?
Porównanie jest trudne, bo charaktery tych postaci są na dwóch odmiennych biegunach. Grając św. Faustynę, mogłam się skupić, odkryć jej życie wewnętrzne. To była praca z poszukiwaniami, przygotowywaniami, poznawaniem ludzi. Miałam wrażenie, że tym nasiąkałam, Faustyna mnie nawet leczyła. To była moja podróż. Natomiast w serialu gram zołzę do szpiku kości. Jest tak zła, że staje się to dowcipne. Sprawia mi to wiele aktorskiej frajdy. Mam do wykonania ciekawe zadanie. W tym serialu liczy się na mnie spotkanie międzyludzkie. To, z jakimi aktorami gram, jaka jest atmosfera.

Jest pani absolwentką łódzkiej Szkoły Filmowej...
Często chodziłam do kina „Charlie”, gdzie odbyła się łódzka premiera filmu „Miłość i miłosierdzie”. Przez rok mieszkałam w akademiku szkoły przy ul. Piotrkowskiej. Uwielbiałam chodzić do tego kina, bo mogłam obejrzeć filmy, których nigdzie nie grano. Na jednym z seansów na widowni siedziałam tylko ja i nieznany chłopak. Kierownik zapytał, czy przyszliśmy na film czy do kina, zgodnie odpowiedzieliśmy, że na film. I zaznaczyliśmy, że się nie znamy. Zresztą okres studiów w łódzkiej Szkole Filmowej był dla mnie świetnym czasem.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki