Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Kszczot: W finale trzeba było popracować nie tylko nogami, ale i głową

Marek Kondraciuk
Adam Kszczot
Adam Kszczot Krzysztof Szymczak
Z Adamem Kszczotem, biegaczem RKS Łódź, halowym wicemistrzem świata na 800 m z Sopotu 2014 rozmawia Marek Kondraciuk.

Po wspaniałym finale w Sopocie, zakończonym zdobyciem srebra usłyszeliśmy, że ma Pan asa w rękawie, a przecież ma Pan... Króla!

Tak, wyszła fajna zbitka. Z trenerem Zbigniewem Królem współpracujemy od półtora roku i jak widać są efekty. A ten wspomniany as, to symbol kilku elementów, które w moim bieganiu można jeszcze poprawić. Zbigniew Król ma na to pomysły, jak także mam swoje przemyślenia i trener bierze je pod uwagę.

Pan mieszka w Łodzi, trener w Krakowie. To nie komplikuje współpracy?

Nie. Kiedy ją rozpoczynaliśmy po olimpiadzie w Londynie zapowiedziałem, że nie będę zmieniać klubu, miasta i pozostanę w Łodzi. Ponad 200 dni w roku jestem poza domem, ponad 150 dni rocznie spędzam na zgrupowaniach razem z trenerem i świetnie nam się układa współpraca. Zawsze podkreślam też, że lata spędzone z moim poprzednim trenerem, Stanisławem Jaszczakiem, nie poszły na marne, bo gdyby nie nasza wspólna praca nie byłbym, w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj.

Podczas dekoracji w Sopocie minę miał Pan nie tęgą.

To była najsmutniejsza dekoracja w całych mistrzostwach. Wielokrotnie słyszeliśmy z Marcinem Lewandowskim pytania: czy dwóch Polaków może stanąć razem na podium światowej imprezy? Po raz pierwszy w historii prawie nam się udało. Przed dekoracją staliśmy zadowoleni, oklejono nas reklamami IAAF, szykowaliśmy się do wyjścia na podium po medale i nagle przyszła wiadomość, że protest Anglików został uwzględniony i Marcin jest zdyskwalifikowany. To było bardzo przykre, bo Marcin wywalczył sobie to trzecie miejsce przed polską publicznością, swoją rodziną, żoną i córeczką.

Jak mogło dojść do błędu?

Ufam Marcinowi, że został wytrącony z rytmu i stąd to przekroczenie linii. Sędziowie uznali, że nie była to jednak walka bark w bark. Na żywo żaden z sędziów nie zauważył przekroczenia. Anglicy mają jednak zawsze swoje nagrania, filmują każdy bieg z kilku kamer. Gdyby było odwrotnie i Brytyjczyk przekroczyłby linię, to nam by chyba nie przyszło do głowy, żeby domagać się dyskwalifikacji rywala.

Który bieg był trudniejszy: eliminacyjny, czy finałowy?

Taktycznie trudniejszy był bieg finałowy, a jeśli chodzi o emocje to eliminacyjny. W finale trzeba było popracować nie tylko nogami, ale i głową, bo działo się dużo. To był jeden z najtrudniejszych biegów w mojej karierze. Dużo zimnej krwi wymagało wyczekiwanie na właściwy moment, żeby przemieścić się do przodu, kiedy byłem zamknięty. Podjęcie decyzji nastąpiło automatycznie, gdy pojawiła się luka i miałem otwarcie z prawej strony. Gdybym poczekał dwa, trzy kroki, to na pewno bym nie zdążył i to mogło dużo kosztować, może nawet medal.

Sukces przed polską widownią smakuje szczególnie?

Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tego jak własna bieżnia i doping swoich kibiców niosą. Kiedy zaczynaliśmy z Marcinem ostatnie okrążenie, to pierwszy raz oprócz odgłosu kroków i bicia własnego serca słyszałem widownię. Potworny ryk, to już nie okrzyki i wiwaty, ale po prostu wspaniały ryk.

Rozmawiał Marek Kondraciuk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki