Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Radoń: Zbudowaliśmy przyczółek komiksu

Redakcja
Adam Radoń
Adam Radoń Krzysztof Szymczak
Z Adamem Radoniem, dyrektorem Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier, który w liceum sam rysował komiksy, by później stwierdzić, że jego talenty organizatorskie biorą górę, rozmawia Anna Pawłowska

Komiks to fascynacja z dzieciństwa?

Tak, to bez wątpienia fascynacja z dzieciństwa. Chyba w pierwszej klasie podstawówki dostałem na prezent na urodziny "Tytusa, Romka i A'tomka. Księgę XIII". Był to Tytus w Bieszczadach. Razem z Romkiem i A'tomkiem budowali stanicę i znaleźli źródełka wody pesymizmu i optymizmu. To był taki moment, że komiks zaczął zwracać moją uwagę i od tego momentu zacząłem komiksu wszędzie szukać. Potem sam zacząłem rysować komiksy, takie szkolne w zeszytach. Prawie wszystko w tych komiksach było związane z tematyką szkolną, więc na jednym z tych komiksów było napisane: "w razie wpady - spalić". Rzecz się tyczyła nauczycieli z mojej podstawówki ówczesnej, ale rysowałem też bohaterów z pogranicza science fiction. Zawsze marzyłem, żeby poznać tych ludzi, którzy robią prawdziwe komiksy. Zacząłem zbierać "Relaks", najsłynniejszy polski magazyn komiksowy, wszystko, co było w moim zasięgu, starałem się mieć. Zawsze marzyłem, że jak będę rósł, będę coraz lepiej rysował i któregoś dnia w "Relaksie" znajdzie się również mój komiks.

Jak się rozwijała Twoja kariera rysownika?

Trafiłem do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych na ulicy Próchnika. Tam ze starszymi kolegami założyliśmy pierwszą grupę komiksiarzy. Tak jak niektórzy w liceum po lekcjach różne, dziwne rzeczy robili, to myśmy się też zdążyli ubawić, ale przede wszystkim rysowania nam nie było dosyć. Jeszcze po lekcjach siedzieliśmy, rysowaliśmy, oglądaliśmy swoje rysunki. Rysowaliśmy komiksy, ilustracje science fiction. Niektórzy z naszych kolegów już publikowali w gazetach, więc byli bożyszczami. Potem przyszedł Wojtek Birek, który był dużo starszy od nas, właśnie przyjechał z Francji, wysypał komiksy, które przywiózł z największego europejskiego festiwalu. To było to spotkanie, które spowodowało, że gdzieś już tam wiedzieliśmy, iż już do końca życia ten komiks nam z głów i z rąk nie wyleci. Jeszcze nie wiedzieliśmy wtedy, że to się zamknie festiwalem. Potem spotkałem Macieja Okuńskiego, producenta oscarowego "Tanga" Zbigniewa Rybczyńskiego, wtedy był szefem firmy, która produkowała filmy rysunkowe w Łodzi. Trafiłem tam na praktyki. I Maciej zgodził się tam zrobić pierwszą wystawę naszej grupy. To były początki istniejącego do dziś Stowarzyszenia Twórców Contur. Postanowiliśmy, że wystaw będziemy robić więcej. To był przełom lat 80. i 90., bardzo ważne rzeczy działy się wokół nas, Europa zmieniała swój kształt. Nikt się wtedy nie interesował drukowaniem komiksów. Nikt nie chciał dostrzec naszych talentów, zniesmaczeni tym postanowiliśmy sami sobie zrobić wystawę. Siłami pociągowymi stowarzyszenia byli Piotr Kabulak, Tomek Tomaszewski, Tomek Piorunowski, Witek Domański, Marek Skotarski, Przemek Truściński, Piotrek Kania. Ja byłem zdaje się najmłodszym członkiem tej grupy, dlatego za karę zostałem dyrektorem festiwalu. Wszyscy moi koledzy zrobili, robią nadal, kariery na rynku rysunku, ilustracji, komiksu, czy reklamy, wszyscy osiągają sukcesy, co mnie bardzo cieszy. Ja natomiast stwierdziłem, że chyba talenty organizatorskie biorą u mnie górę.

Zaraz, zaraz, skończyłeś jeszcze Akademię Sztuk Pięknych... Jak uczelnia podchodziła do rysunków komiksowych?

Skończyłem Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi na wydziale graficznym. To zależało od pracowni, w której człowiek się znalazł. Byli ludzie, którzy byli bardzo przychylni, którym się komiks podobał, aczkolwiek nie wiedzieli o nim wiele, więc nie podejmowali się uczenia o nim, wykładania. Bo to jest wiedza bardzo konkretna, czasami tak alchemiczna, jak graficzne techniki szlachetne. Oprócz tego, że trzeba umieć rysować, trzeba posiadać kilka innych umiejętności i talentów, często takich, które są artystom bardzo odległe, jak terminowość i dyscyplina. Ci, którzy nie byli w stanie się tego podjąć, kpili z tego, deprecjonowali- i wykładowcy, i studenci. Jak zobaczyłem, że tak to wygląda, to natychmiast uczelnię w festiwal wciągnąłem. Festiwal któregoś roku zdobył sponsora, który uczelni podarował oprogramowanie graficzne do pierwszej pracowni komputerowej. Bywali na naszym festiwalu komiksu wszyscy rektorzy tej akademii i ta atmosfera wokół komiksu się tam poprawiła. Oczywiście nie twierdzę, że komiks jest naczelną, najważniejszą i najlepszą wartością graficzną i artystyczną w historii świata, bo tak nie jest, ale jest ważną częścią tego dziedzictwa.

Dlaczego pierwsza edycja festiwalu komiksu odbyła się w Kielcach?

Pierwszy pomysł zlotu wypłynął nie z Łodzi, a z Kielc, od Roberta Łysiaka. Tam się inkubowało takie małe środowisko kilku rysowników i w 1991 roku pojawił się pomysł, żeby się w Kielcach spotkali wszyscy twórcy komiksów. Tam pojechało kilkanaście czy kilkadziesiąt osób na pierwszy konwent. Moi koledzy, którzy stamtąd przyjechali, powiedzieli, że na jesień musimy zrobić coś takiego w Łodzi. Kielecka edycja nazywała się Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu i myśmy też tam odegrali pewną rolę organizacyjną. Ale ich impreza była incydentalna i zgodzili się, żebyśmy my to przejęli. Szukaliśmy miejsca. Bardzo nam pomogła mama Piotrka Kabulaka, pani Emilia. Przedstawiła nas w Łódzkim Domu Kultury. Znała ówczesnego dyrektora, zorganizowała nam z nim spotkanie. Wcześniej różne, mniejsze domy kultury nas za bardzo nie chciały, albo nieufnie na to wszystko patrzyły. Natomiast największy dom kultury zgodził się. Myśmy tu jeszcze uczestniczyli bardzo czynnie wszyscy w zebraniach Klubu Fantastyki "Feniks", który też odegrał w naszym życiu i naszej twórczości bardzo dużą rolę. Pomału, nieśmiało zaczęliśmy organizować festiwal.
Jak wspominasz te festiwalowe początki?

Najpierw zgromadziliśmy jakieś sześćdziesiąt osób, potem sto sześćdziesiąt, potem trzysta, potem pięćset, potem tysiąc i tak dalej, i tak dalej. Po raz pierwszy przeprowadziliśmy komiksowy konkurs. Od tego momentu, do dziś funkcjonuje konkurs. Wszystko się kręciło wokół tego konkursu. W tych początkach byliśmy w szoku, że w ogóle przyjechali jacyś polscy znani twórcy komiksowi. To na nas robiło wrażenie. Już nie pamiętam dokładnie kto przyjechał. Wszystko robiliśmy sami. Od wieszania wystaw, selekcjonowania prac, załatwiania wystaw. Jeździliśmy po kraju za swoje kieszonkowe, żeby zapukać do Janusza Christy w Sopocie, żeby zapytać, czy by nie przyjechał, nie dał prac na wystawę. Wtedy w Polsce powstało kilka środowisk lokalnych: w Trójmieście, w Bydgoszczy, w Kielcach, w Warszawie, na południu powstał Krakowski Klub Komiksu. My, żeby się uwiarygodnić i stworzyć dobrą atmosferę, jeździliśmy, spotykaliśmy się z nimi, aby organizować to wszystko wokół Łodzi. To się super udało. Wszystkie te środowiska do dziś w mniejszym lub większym stopniu istnieją i działają. Bydgoszcz robi swoją małą imprezkę, Gdańsk robi swoją małą imprezkę. Wszyscy nadal przyjeżdżają do Łodzi. Jest tylko jedno centralne miejsce spotkania twórców komiksów w Polsce, środowiska i fanów- to jest łódzki festiwal, niepodważalnie. Udało nam się zbudować najsilniejszy przyczółek komiksu w Polsce, aczkolwiek nie oznacza to końca naszej pracy.

No właśnie, co dalej z festiwalem, jakie są widoki na dalszy rozwój?

Festiwal już osiągnął spektakularne rozmiary. W pewnym zakresie działania festiwalu i tego środowiska, ta formuła za chwilę osiągnie swój ostateczny próg, nieprzekraczalny. Jest jakaś ilość ludzi, którzy kochają komiks na tyle, żeby wsiąść w pociąg czy samochód i przyjechać do nas. Z naszych obserwacji wynika, że 60-70% festiwalowych gości to przyjezdni, ludzie spoza Łodzi, którzy coraz liczniej zjeżdżają z krajów sąsiednich, bo u nich tego rodzaju imprezy, jeśli są, to małe, a na pewno nie mają takich gości jak my, takich gwiazd. Dlatego poszerzyliśmy festiwal o gry komputerowe, które są światem nierozerwalnie związanym z komiksem. Często postacie komiksowe to bohaterowie gier i na odwrót. Poza tym zaobserwowaliśmy taką tendencję w innych krajach, które mają dłuższe doświadczenie z tego rodzaju imprezami. Korzystamy z ich doświadczeń, bo brać komiksowa europejska jest bardzo serdeczna, trzymamy się razem i bardzo wspieramy, wymieniamy się wystawami, gośćmi, różnymi innymi sprawami. Aczkolwiek w tej rzeczywistości kryzysu ta współpraca trochę przystopowała, każdy w Europie martwi się głównie swoim podwórkiem. Trochę wiatr w żagle opadł, kiedy żaden z dyrektorów festiwali komiksowych nie był pewien jak jego impreza będzie wyglądała w roku 2010 i 2011. Wiadomo, jeśli się obcina wydatki, to najpierw na kulturę. Nie chcę zdradzać planów rozwoju festiwalu. W następnych latach chcemy stworzyć w Łodzi wschodnioeuropejskie Centrum Komiksu.

Muzeum Komiksu, o którym niejednokrotnie wspominałeś?

Wspominam o tym od jakiegoś czasu. Szukam sprzymierzeńców, sojuszników i sponsorów. Chcemy znaleźć w Łodzi jakiś budynek, który oddamy do rewitalizacji i przygotujemy tam Centrum Komiksu. Nie myślę o tym jako o muzeum, bardziej jako o centrum. Bardziej odpowiada nam pomysł belgijski, centrum, które jest aktywne, nie ma już dzisiaj miejsca na muzea. Muzeów w Łodzi już wystarczy. Chcemy, żeby tam cały czas się odbywała edukacja plastyczna. Żeby to było miejsce, które będzie miało galerię mistrzów polskiego komiksu, ale żeby odbywały się tam także cały czas bieżące wystawy młodych twórców. Żeby tam znalazło się archiwum, które będzie zbierało i katalogowało twórczość komiksową w Polsce, bo nie ma takiej instytucji w tej chwili i bardzo często po śmierci autorów rodziny rozdają i rozsprzedają tę twórczość. Kiedyś przez trzy lata zbieraliśmy po Polsce prace na wystawę Jana Macieja Szancera. Chcemy mieć miejsce, w którym nestorzy i autorzy zostaną odpowiednio uhonorowani, ale które będzie żyło życiem młodzieżowym, żeby tam był pub, żeby odbywały się w nim spotkania z artystami, komiks-sesje, czyli rysowanie na żywo. Żeby to było centrum na co dzień, a nie centrum od wielkiego dzwonu, kiedy odbywa się festiwal. Naszym patronem w tych dążeniach jest pani Jolanta Chełmińska, wojewoda łódzki. Zdobywamy przychylność różnych innych środowisk decyzyjnych w mieście. Nie potrzebujemy wiele, skądinąd wiemy, że Stalowa Wola czyni takie poczynania i za chwilę nas wyprzedzi. Stalowa Wola jest miejscem urodzenia Grzegorza Rosińskiego, rysownika Thorgala, twórcy dużo bardziej popularnego na świecie niż w Polsce. Oni poprosili już o doradztwo belgijskie centrum komiksu. Chcą iść bardziej w kierunku muzeum, my w kierunku centrum aktywności plastycznej. Jesteśmy na etapie szukania lokalizacji w Łodzi oraz przekonania miasta do pozyskania funduszy europejskich, do zaakceptowania projektu, jego formuły. Jesteśmy na bardzo wstępnym etapie. Ale pracujemy intensywnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki