Jak się potem okazało proces Wawrzeckiego był dopiero początkiem tej afery. Między 1964 a 1969 roku wykryto afery w ponad dziewięćdziesięciu zakładach mięsnych w całym kraju. Do więzień trafiło ponad 1,7 tysiąca osób. Wśród nich była Maria, matka pana Jacka. Nie chce podawać nazwiska. Ta sprawa jeszcze dziś jest dla niego bolesna. Przez lata nie chwalił się, że mama siedziała w więzieniu. Wiele osób o tym nie wie.
- Nie ma co teraz pod nazwiskiem wywlekać tej sprawy – tłumaczy 70-letni dziś mężczyzna. - Poza tym wiem, że moja mama była winna. Oszukiwała, ale wymiar kary moim zdaniem nie był adekwatny do tego co zrobiła.
Na zdjęciu: By kupić mięso i wędliny trzeba było stać w długich kolejkach
CZYTAJ DALEJ >>>>
Rodzina z tradycjami
Dziadkowie jego mamy przyjechali do Łodzi w latach trzydziestych. Tak jak wielu ludzi, by znaleźć pracę, szczęście. Otworzyli masarnię. Mieli tam też sklep rzeźniczy, jak się wtedy nazywało taką placówkę.
Dziadek skupował w okolicy mięso, przetwarzał na kiełbasy, szynki, inne wyroby i sprzedawał – opowiada pan Jacek. - Mama więc od dziecka znała ten mięsny przemysł...
Po wojnie dziadkowie jeszcze chyba rok prowadzili sklep mięsny na Widzewie. Potem dziadek zaczął pracować w zakładach mięsnych. Był tam jednym z szeregowych pracowników. Jego córka Maria też rozpoczęła pracę w branży mięsnej. Została kierowniczką sklepu „Pasztecik”, który znajdował się podcieniach, przy zbiegu ul. Piotrkowskiej i Zielonej. A potem przeniosła się do sklepu na dzisiejszą ul. Pomorską, wtedy Nowotki, w pobliżu Placu Wolności.
Kiedy ta afera wybuchła to dziadek był już na emeryturze – dodaje pan Jacek.
Na zdjęciu:
Mięso i wędliny były towarem deficytowym. Kupowano je często spod lady
CZYTAJ DALEJ>>>>
Syn Marii przyznaje, że mama była zamieszana w ten proceder. Ale nie miała wyjścia. Nie raz przychodziła do domu i żaliła się, że ma już tego dość. Nie może jednak zrezygnować, bo straci pracę.
- Wiedzieli o tym wszyscy, w zakładach Miejskiego Handlu Mięsem, przetwórniach, urzędzie i nie tylko – żali się pan Jacek. - Tyle, że większości potem nie spadł z głowy włos...
Mama opowiadała, że po paczki z mięsem, wędliną do mamy sklepu przychodzono z Komitetu Łódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, z Miejskiej Komendy Milicji, magistratu..
Na zdjęciu:
Tak często wyglądały sklepy mięsne
CZYTAJ DALEJ >>>>
Żyło się im nieźle
Pan Jacek przyznaje, że żyło się im nieźle. Mieli domek na przedmieściach Łodzi. Zawsze w lodówce była dobra wędlina. Mogli wyjechać na wczasy. Samochodu jednak nie mieli.
-Może żyło się nam trochę lepiej niż rodzinom moich kolegów – mówi pan Jacek. - Ale chyba nie tylko przez aferę mięsną. Mama jako kierowniczka nieźle zarabiała, tata był majstrem u „Marchlewskiego”.
Był maj czy czerwiec 1969 roku. Jacek przygotowywał się do drugiego podejścia do egzaminu na medycynę. Było już popołudniu. Mama i tata wrócili z pracy. Nagle w ich domu pojawiła się milicja.
Powiedzieli, że przyszli po mamę – wspomina. - Robili rewizję w całym domu, wszystko przewracali. Potem mamę zabrali..
Na zdjęciu:
Gdy kupiło się parówki lub kiełbasę szczęście było wielkie
CZYTAJ DALEJ >>>>>