Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anatomia upadku ŁKS. Tak umierał zasłużony klub

Paweł Hochstim
Kibice ŁKS wiele razy drżeli o los swojego klubu, ale zawsze jakoś wychodził z problemów. Aż do teraz...
Kibice ŁKS wiele razy drżeli o los swojego klubu, ale zawsze jakoś wychodził z problemów. Aż do teraz... Krzysztof Szymczak/archiwum
9 kwietnia 2012 roku. Derby Łodzi w ekstraklasie, ŁKS, po zwycięskim meczu w rundzie jesiennej na Widzewie, remisuje w rewanżu 1:1. 6 kwietnia 2013 roku, 362 dni później, ŁKS nie może pojechać na mecz pierwszej ligi, bo ma zawieszoną licencję. Ale upadek klubu, który był jednym z założycieli polskiej ligi, nie nastąpił nagle. To była długa, powolna i bolesna śmierć. Zwłaszcza dla najbliższych. Dla kibiców.

- Nie jest łatwo być kibicem ŁKS - to zdanie z internetowego forum. 105 lat, a tu raptem dwa mistrzostwa Polski, jeden Puchar Polski, pojedyncze mecze w europejskich pucharach... Generalnie przykrych chwil znacznie więcej, niż przyjemnych. Duże ambicje, najczęściej niezaspokajane. Coraz słabsi piłkarze i do tego ten stadion - obdrapany, śmierdzący, z zamykanymi kolejno sektorami. Na pierwszy rzut oka - koszmar. A mimo to ŁKS zajmuje ważne miejsce w sercach wielu łodzian. Dziś losów ŁKS żałuje nawet wielu kibiców Widzewa. Oczywiście oprócz internetowych "hejterów", których powinno się leczyć z frustracji i nienawiści.

ŁKS miał szanse na to, żeby być czołowym klubem w Polsce, ale akurat wtedy nie miał korzystnego dla siebie rozdania wśród władz Łodzi. Gdy klubem zarządzał Antoni Ptak, człowiek bogatszy od wszystkich pozostałych właścicieli ŁKS i Widzewa razem wziętych, ełkaesiacy nie wiedzieli, czym są problemy finansowe. Tomasz Wieszczycki nie wjeżdżał już do gabinetu prezesa na rowerze, by dowiedzieć się o zaległościach w wypłatach. Często miał je na koncie przed czasem.

Ptak doprowadził w 1998 roku ŁKS do mistrzostwa Polski. O tym sezonie krążą zresztą legendy, bo piłkarze mieli wówczas płacone bardzo wysokie premie, które rosły z każdym zwycięstwem. Ptak wszystko zapłacił, ale wobec kompletnego braku zainteresowania współpracą magistratu, ale i skandalicznym zachowaniem tzw. kibiców się zniechęcił.

Wprawdzie przez dwa i pół roku utrzymywał jeszcze klub, ale finansowo nie szalał. Nie podobało się to tzw. kibicom, którzy na meczach obrażali Ptaka i palili jego kukły. "Ptaszysko ku...sko won na wysypisko" - transparent tej treści pojawiał się na meczach. Warto, by ci ludzie - niektórzy do dzisiaj są wśród władz Stowarzyszenia Kibiców ŁKS - wiedzieli, że do obecnej sytuacji klubu przyłożyli swoje ręce.

W taki sam sposób, jak Ptaka żegnano Daniela Goszczyńskiego, kolejnego człowieka, który w pewnym momencie uratował ŁKS. Wystarczyło jednak, że po kilku latach popadł w finansowe tarapaty, by stał się wrogiem "kibiców". Tych samych, którzy w zamian za "ochronę" wyłudzali od niego bezpłatne wejściówki na mecze...

- Odejdzie Goszczyński to będzie wspaniale - głosiła legenda. W końcu Goszczyński został przymuszony do wycofania się, a klub w 2009 roku nie dostał licencji i został zdegradowany z ekstraklasy. Formalnie Goszczyński był jeszcze wtedy współwłaścicielem ŁKS - razem z Grzegorzem Klejmanem - ale już nie rządził. Po wyrzuceniu z ekstraklasy losem ŁKS - pierwszy raz od wielu lat - zainteresowało się miasto. Powołano nową spółkę, która przejęła zespół, a po pół roku została sprzedana firmie Tilia Filipa Keniga i Jakuba Urbanowicza, której - dziś to już pewne - nie było na to stać.

Kenig i Urbanowicz na ŁKS stracili kilka milionów złotych - sami przyznają, że około ośmiu - w dużej mierze na własne życzenie. Piłkarzom oferowano bardzo dobre kontrakty, a duże kwoty wydawano również na marketing. ŁKS awansował do ekstraklasy i wtedy zaczęły się problemy, bo okazało się, że kończą się pieniądze. W kłopoty popadła Tilia, co miało wpływ na ŁKS. Wpływ destrukcyjny.

Piłkarzy do ŁKS ściągali Wieszczycki i Tomasz Kłos, którzy byli twarzami nazwanego przez właścicieli "Nową Generacją" projektu. To oni proponowali wysokie kontrakty piłkarzom, ale umowy podpisywał Urbanowicz. Wieszczycki dziś tłumaczy, że uzyskał od właścicieli nieprawdziwą informację o wysokości budżetu przeznaczonego na drużynę i poruszał się w ramach tej kwoty. ŁKS wydawał więcej, niż miał. Generacja może była nowa, ale działała po staremu.

Zbawcą miał być Andrzej Voigt, przedstawiany jako rzutki biznesmen oraz specjalista od ratowania zadłużonych firm. W ŁKS zasłynął z trzech powodów - przedziwnych wpisów na Facebooku, zatrudnienia i trzymania w klubie w roli trenera - mimo chronicznego braku sukcesów - Piotra Świerczewskiego oraz dość lekkiej ręki w wydawaniu klubowych na potrzeby swoich służbowych podróży. Obejmując fotel prezesa ŁKS obiecywał trzy miliony złotych, które miał wpłacić on lub znaleziony przez niego inwestor. Długo trzymał się tej wersji, ale później się tego wypierał.

O ile za Voigta było biednie, ale wesoło - drużyna przegrywała, długi rosły, a prezes na Facebooku snuł plany o potędzie - o tyle jego następca, Maciej Janicki, który pojawił się na jednej konferencji prasowej i potrafił tylko odsyłać do rzecznika prasowego - był nijaki. Idealnie pasował do sportowego poziomu ŁKS, który w ostatnim czasie swojego życia był właśnie nijaki.

ŁKS miał trwać do 7 kwietnia, bo właśnie wtedy mijał termin, w którym Kenig, poświadczając wekslem, zobowiązał się trzy lata temu do utrzymywania ŁKS na poziomie minimum pierwszej ligi. Pomógł w tym UKS SMS, który zimą wypożyczył ŁKS właściwie całą drużynę. Sportowo byli kiepscy - przegrali dwa mecze, a jeden zremisowali - ale mieli tę zaletę, że byli. W innym wypadku ŁKS mógłby mieć problem, by w ogóle zgromadzić jedenastu piłkarzy, bo wcześniej działacze skłócili się z Akademią Piłkarską.

Wszystko wskazuje na to, że dzisiaj ŁKS piłkarzy już mieć nie będzie, bo gracze chcą rozwiązać kontrakty z winy klubu. Teoretycznie powinni czekać jeszcze do trzeciego walkowera - pierwszy już jest, bo w sobotę ŁKS nie zagrał z Wartą Poznań - ale jedyne, czym dzisiaj klubowi działacze mogą podziękować piłkarzom to szybkie rozwiązanie kontraktów, by mogli znaleźć sobie nowe kluby.

A co będzie z ŁKS? Akcjonariuszom nie pozostaje nic innego jak wszczęcie procedury upadłościowej. Jak już informowaliśmy, nawet gdyby w tym tygodniu udało im się jakimś cudem porozumieć z byłym trenerem Krzysztofem Adamowiczem oraz byłymi piłkarzami Tomaszem Nowakiem, Sewerynem Gancarczykiem i Robertem Sierantem, to 18 kwietnia klub znów straciłby licencję, bo przed Komisją Dyscyplinarną rozpatrywane będą identyczne wnioski Marcina Mięciela, Macieja Bykowskiego, Rafała Kujawy, Antoniego Łukasiewicza i menedżera Jarosława Kołakowskiego. Łączna kwota zobowiązań wobec tych pięciu osób przekracza 400 tysięcy złotych.

Prawdopodobnie w tym tygodniu rozpoczną się pierwsze rozmowy na temat powołania nowego stowarzyszenia, które od nowego sezonu będzie próbowało odbudowywać piłkę w ŁKS. Wydaje się, że podjąć tego mogą się tylko dwa podmioty - Akademia Piłkarska ŁKS lub Szkoła Mistrzostwa Sportowego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki