Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Zieliński, pseudonim „Słowik”. Historia gangstera, który wchodzi do show-biznesu i stał się „celebrytą”

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
fot. screen z Youtube / MMA-VIP Official
Zawsze lubił błyszczeć. Szastał pieniędzmi, jeździł po świecie, ślub ze swoją byłą już żoną wziął nie gdzie indziej, a w Las Vegas. Przez wiele lat ścigany przez Centralne Biuro Śledcze, zatrzymany i skazany za kierowanie mafijnym, okrutnym gangiem pruszkowskim, dzisiaj zostaje bossem MMA-VIP. W garniturze i muszce pozuje do zdjęć. I jak się okazuje, na razie nie trafi za kraty.

Słowik na gali MMA

Większość widzów przecierała oczy ze zdumienia: w ostatni weekend Andrzej Zieliński, pseudonim Słowik, jedna z najważniejszych postaci mafii pruszkowskiej, podczas specjalnej konferencji zapowiadającej organizację czwartej gali MMA-VIP, został przedstawiony przez Marcina Najmana jako boss tejże federacji. Wcześniej zdjęcie ze „Słowikiem” opublikował popularny raper Malik Montana.

- Przedstawiliśmy, kto jest bossem MMA-VIP. U nas nie ma żadnego włodarza, jest boss, którym jest Andrzej „Słowik” Zieliński - mówił Marcin Najman w rozmowie z portalem fightsport.pl. Podczas konferencji „Słowik” paradował po scenie w masce z serialu „Squid Game”. W tle słychać było motyw muzyczny z filmu „Ojciec Chrzestny”.

Na gali miał także wystąpić „Misiek z Nadarzyna”, czyli Mirosław Dąbrowski. Były przestępca, gangster, dwukrotnie skazywany, podejrzewany o kierowanie grupą przestępczą.

- Był to człowiek, któremu nie warto było wchodzić w drogę w tamtych czasach - charakteryzował przeciwnika Marcin Najman, bo szykował się do walki z „Miśkiem”, mieli stanąć naprzeciw siebie 25 lutego w Kielcach.

Tyle że to nagłe i dość niespodziewane wejście byłych gangsterów do świata show-biznesu, nie spodobało się tym, którzy chcieli firmować imprezę, czyli włodarzom Kielc.

- Kielce wstępnie wycofują się z podpisania umowy z MMA- VIP po mojej interwencji i kontrowersjach medialnych. Współpraca z byłymi gangsterami, takimi jak „Słowik”, to coś obrzydliwego, dlatego dziwię się, że było to rozważane - przekazał radny Marcin Stępniewski w mediach społecznościowych.

Nie on jeden jest zdziwiony i zniesmaczony tym, co wydarzyło się w ostatni weekend.

Słowik z Pruszkowa

- To jest sytuacja skandaliczna. Wygląda na to, że nasza rzeczywistość zmierza w bardzo złym kierunku, pod hasłem „wszystko jest na sprzedaż”. Sytuacja ze „Słowikiem”, jednym z szefów gangu pruszkowskiego, to efekt pogoni za pieniądzem. Za życiem w świecie najgorzej rozumianego blichtru, w świecie złej celebry. Ta sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca - mówi Arturowi Kiełbasińskiemu z „Dziennika Bałtyckiego” Marek Biernacki, były szef MSWiA. - Celebryci i działacze pseudosportowi w pogoni za pieniądzem szukają czegoś „nowego”. Chcą zainteresować opinię publiczną swoimi pomysłami za wszelką cenę. Chcą wywołać emocje. Bo świat żyje właśnie emocjami. Nieważne jest, jakie to emocje. To zresztą nie jest zjawisko nowe. Nieraz słyszałem, jak mówiono o gangsterach „chłopcy z miasta”. W latach 90. przed rozbiciem Pruszkowa, bardzo wielu celebrytów lubiło się fotografować z „chłopcami z miasta”, popisywać się znajomościami z bandytami. Trzeba ciągle przypominać, że są granice, których nie wolno przekraczać - dodaje.

Ale też warto pamiętać, że zaledwie miesiąc temu, bo 15 grudnia 2021 roku, po wpłaceniu 200 tys. zł poręczenia majątkowego, Andrzej Zieliński, pseudonim Słowik, opuścił areszt śledczy. Siedział w nim piętnaście miesięcy. Wcześniej trafił za kratki w 2017 roku, przesiedział trzy i pół roku, tym razem został zwolniony za poręczeniem majątkowym w wysokości 400 tysięcy złotych. Zdaniem śledczych, Zieliński miał między 2014 a 2018 stać na czele mafii ochraniającej osoby wyłudzające VAT, zarządzać grupą i doradzać oszustom, jak legalizować pozyskane w przestępczym procederze środki finansowe. Jego gang poza przestępstwami gospodarczymi dokonywał rozbojów, fałszerstw, handlował narkotykami. Do grupy Andrzeja Zielińskiego należeli członkowie dawnych stołecznych ekip przestępczych, grupy ożarowskiej i grupy mokotowskiej.

Historia lubi się powtarzać. Kiedy w sierpniu 2013 roku „Słowik” uważany swego czasu za jednego z najbardziej bezwzględnych bossów mafii pruszkowskiej stawał przed bramą więzienia, jego adwokat deklarował: - Mój klient zamierza teraz żyć zgodnie z prawem. Przebywa w Warszawie, chce się skupić na odbudowie relacji z synem.

Syn Andrzeja Z. miał wówczas 13 lat, a od 13 lat „Słowik” siedział w więzieniu. - Kiedy się zobaczyli, wpadli sobie ze łzami w ramiona - opowiadał dziennikarzom adwokat. I podkreślał: - Mój klient jest pełnoprawnym obywatelem, a nie gangsterem. Proces resocjalizacji zakończył się sukcesem.

Nie wszyscy w to wierzyli i mieli rację, biorąc pod uwagę kolejne zatrzymania i aresztowania „Słowika”. Ale w 2013 roku media rozpisywały się o starym „Pruszkowie”, który próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości i całkiem dobrze sobie z tym radzi.

„Stary „Pruszków” powraca! Bossowie gangu widywani są w kurortach, restauracjach i na meczach. Jak za starych „dobrych” czasów. Andrzeja Z. (53 l.), czyli „Słowika” widziano ostatnio w loży dla VIP-ów na stadionie warszawskiej Legii. Śmietance towarzyskiej nie przeszkadzała obecność byłego gangstera. Wybrańcy, których stać było na zapłacenie 600 zł, by pooglądać mecz przy winie i frykasach, nie okazywali mu wrogości. Wprost przeciwnie - przyjęli go jak swojaka. Wiemy też, że „Słowik” nie wyrzekł się starych kompanów. Widywany jest w towarzystwie Leszka D. ps. Wańka. Po wyjściu z więzienia panowie regularnie spotykają się i długo rozmawiają. Czyżby znowu coś razem organizowali? Ostatnio byli razem w Sopocie. Widać, że świetnie się dogadywali. Według naszych nieoficjalnych informacji Słowik, Wańka i Malizna odbyli niedawno już jedno „spotkanie na szczycie” w warszawskiej restauracji. Rozpracowujący gang pruszkowski nie mają wątpliwości, że członkowie zarządu „Pruszkowa” razem będą robić interesy” - pisał w 2013 roku „Fakt”. Artykuł opatrzony był zdjęciami panów około pięćdziesiątki, przyzwoicie ubranymi, podjeżdżającymi pod restauracje całkiem niezłymi samochodami. Siedzieli przy stoliku i rozmawiali.

Ale też większość byłych gangsterów prowadzi dzisiaj własne firmy. Są biznesmenami, przynajmniej na takich się kreują. Zarabiają na wyłudzeniach VAT, dokonują przestępstw podatkowych - nikt nie biega po mieście i nie wymachuje pistoletem. Najlepiej świadczy o tym właśnie historia Zielińskiego, czyli „Słowika”, za którym ciągnie się jednak mało ciekawa sława.

- Przypomnijmy. „Słowik” był jednym z szefów tzw. mafii pruszkowskiej, która prowadziła krwawą działalność przestępczą. Gdy zostawałem ministrem, ponad 2 dekady temu, w Warszawie codziennie dochodziło do wybuchów bombowych, wymuszano haracze na właścicielach restauracji. Zwykły Polak, zwykły obywatel mógł się czuć zagrożony. To były czasy, gdy porywano ludzi, na ulicach kradziono samochody, wyrzucając z nich kierowców. Dochodziło do pobić, zabójstw, brutalnych przestępstw wymierzonych w ludzi, którzy mieli pecha i zainteresowali się nimi gangsterzy. Między innymi właśnie „Słowik” za to odpowiadał - mówi we wspomnianej wcześniej rozmowie Marek Biernacki.

Słowik a mafia

I wszystko to prawda, początek lat 90. należał do najkrwawszych, nie tylko na ulicach stolicy. Media co rusz donosiły o kolejnym napadzie, pobiciu, o gangsterskich porachunkach, w których często ginęli niewinni ludzie.

„Polska mafia narodziła się w 1990 r. jednocześnie w dwóch miejscach - okolicach podwarszawskiego Pruszkowa i w środowisku Polaków przebywających w Niemczech. W Pruszkowie gang zorganizowali wychowankowie słynnego w czasach PRL bandyty „Barabasza”. W Niemczech skrzyknęli się złodzieje samochodów na czele z Nikodemem S., zwanym Nikosiem. Ambicje kierowania organizacją miał co prawda niejaki Zbigniew N., ale konkurenci podłożyli w jego aucie bombę i N. zamachu nie przeżył. Po zabójstwie „Nikosia” i jego dawnego ochroniarza „Szwarcenegera” oraz sukcesie w bitwie zgorzeleckiej, Pruszków tryumfował. Można zaryzykować twierdzenie, że wyrósł na największą i najbardziej niebezpieczną przestępczą strukturę w Polsce. Poza Krakowem, gdzie jak dotychczas nie udało się ludziom z „Pruszkowa” zdobyć większych wpływów, podwarszawski gang opanował kraj. W większych miastach jego interesów pilnują (pilnowali?) rezydenci. Siatka jest szczelna i precyzyjnie skonstruowana. Być może do dzisiaj gang rósłby w siłę, gdyby nie przerost ambicji poszczególnych pruszkowskich watażków. Początkowo działali zgodnie, ale szybko zaczęli rywalizować o wpływy” - pisał Piotr Pytlakowski, dziennikarz, publicysta „Polityki”.

Po śmierci „Barabasza” władzę przejął Zbigniew K. „Ali”, ten, o którym Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa, najsłynniejszy świadek koronny, opowiadał, że sporą część swojego życia spędził za kratkami, po nim Janusz P. „Parasol” oraz Andrzej K. „Pershing”. Inne ważne postacie to Zygmunt R. „Bolo”, Mirosław D. „Malizna”, Leszek D. „Wańka”, Wojciech K. „Kiełbasa”, kolega Sokołowskiego, czyli „Masy” i właśnie Andrzej Zieliński, „Słowik”, bez wątpienia jeden z najbarwniejszych gangsterów tej grupy.

Zieliński, urodzony w Stargardzie, zaczynał od włamań do mieszkań i kradzieży samochodów w województwie szczecińskim, pierwszy raz trafił za kratki w 1978 roku. Został skazany na półtora roku więzienia za kradzież i rozbicie Fiata 126. W połowie lat 80. przeniósł się do Warszawy, był notowany za włamania, oszustwa i fałszerstwa. Kilkakrotnie trafiał do aresztu, wychodził na wolność z powodu rzekomo złego stanu zdrowia. Skazany za włamania na 6 lat pozbawienia wolności, w 1989 wyszedł na świąteczną przepustkę i dzięki zwolnieniom lekarskim do więzienia już nie wrócił. Ale trafił do niego cztery lata później, tyle że został w 1993 ułaskawiony przez prezydenta Lecha Wałęsę, ponoć dzięki łapówce w wysokości 150 tys. dolarów.

Był już wtedy człowiekiem „Pruszkowa”. Tyle że obok działała mafia wołomińska, która de facto była odłamem grupy pruszkowskiej. „Wołomin” przejął tereny na wschód od Warszawy. Tu rządzili bracia N., czyli „Dziad” i „Wariat”, Ludwik A. „Lutek”, Marian K. „Mańka”, Czesław K. „Cebera” czy Andrzej Cz. „Kikira”.

Na czym zarabiali? Przemyt spirytusu, papierosów i narkotyków, nielegalne rozlewnie alkoholu i wytwórnie amfetaminy, haracze od kupców, restauratorów, właścicieli agencji towarzyskich, a nawet znanych biznesmenów. Napady na TIR-y, konwoje z gotówką, kradzieże samochodów. Ogromne pieniądze.

Nic więc dziwnego, że gang-sterzy zaczęli rywalizować ze sobą, także dawni kompani. Wojciech K., pseudonim Kiełbasa został zastrzelony w lutym 1996 roku przed sklepem spożywczym w Pruszkowie. Zabójcy czekali w dwóch samochodach zaparkowanych po drugiej stronie ulicy. Kolejny był „Pershing”, zginął w Zakopanem, on też za bardzo się szarogęsił, chciał jednoosobowo zarządzać „Pruszkowem”. Koledzy nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy.

Leszek D., pseudonim Wańka, jeden z liderów starego gangu pruszkowskiego, zgodził się swego czasu na rozmowę z Piotrem Pytlakowskim i tak opowiadał o tej wewnętrznej konkurencji, która z czasem przerodziła się w rzeź: „Zginął Kiełbacha, Nikoś, Wariat, Pershing - to fakty. Ale to nie była wojna, to były beznadziejne rozgrywki ludzi. Jakby umieli ze sobą rozmawiać, to by nie strzelali i bomb sobie nie podkładali”.

„Wańka” początki grupy pruszkowskiej widział zupełnie inaczej, niż śledczy, którzy ją rozpracowali, czy chociażby „Masa”, stwierdził, że to media wylansowały grupę, a „Pruszków był normalnym, zwykłym miastem, z którego wywodziło się kilka osób. Różnych osób”. Jego zdaniem nie było żadnych założycieli ani szefów gangu pruszkowskiego: jedynie grupa kolegów, a czasem jedynie znajomych. Połączył ich wszystkich przemyt spirytusu na olbrzymią skalę. „W 1989 roku otrzymałem od grupy, nazwijmy ich urzędników państwowych, propozycję, że jest taka możliwość z tym spirytusem, tylko że oni tego nie zrobią, czy ja bym się tym nie zajął?” - opowiadał w rozmowie z Piotrem Pytlakowskim. To byli funkcjonariusze tzw. służb. Chcieli procentu od zysków.

Sąd nie uwierzył w „grupę znajomych”, Leszek D. został skazany za założenie i kierowanie gangiem pruszkowskim, wymuszenie pieniędzy i udział w przemycie kokainy. Za kratami spędził 15 lat.

Kres wewnętrznej walce dał nie kto inny, a Jarosław Sokołowski, pseudonim Masa. Został zatrzymany przez policję w Korbielowie na Żywiecczyźnie, bawił u jednego ze swoich znajomych. Doniósł na niego jeden z handlarzy w Elektrolandzie Andrzej R., pseudonim Rudy. „Masa” miał od niego wymuszać haracz. W rzeczywistości Jarosław Sokołowski pożyczył mu ponad 100 tysięcy dolarów „na rozkręcenie interesu” i co jakiś czas zgłaszał się do niego po odsetki. „Rudy” oddawał pieniądze lub, jeśli mu ich brakowało, odsetki spłacał sprzętem elektronicznym, który kupował w Elektrolandzie. Nie wiadomo, dlaczego Andrzej R. zdecydował się na współpracę z policją. Jarosław Sokołowski wyszedł na wolność w połowie czerwca 2000 roku po pięciu miesiącach pobytu w areszcie, uzyskując status świadka koronnego. I zaczął sypać.

W między czasie powstało Centralne Biuro Śledcze. Powołał je 15 kwietnia 2000 roku komendant główny policji, łącząc działające od 1994 roku Biuro do Walki z Przestępczością Zorganizowaną oraz działające od 1997 roku Biuro do spraw Narkotyków. Najlepszy sprzęt, najlepsi gliniarze, nowe zasady gry. Policja i prokuratura mogły przeprowadzać operacje specjalne, np. zakup kontrolowany, miały szerszą możliwość kontroli korespondencji, dostęp do niektórych baz informacyjnych, powołano wreszcie instytucję świadka koronnego. To był ostatni moment na rzucenie wyzwania gangsterom. Niemal codziennie w kraju wybuchały bomby albo dochodziło do strzelanin.

Zeznania „Masy” też miały swoją wartość. Policja przystąpiła do akcji o pseudonimie „Enigma”, decyzję o jej rozpoczęciu wydał właśnie Marek Biernacki, był wtedy ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka.

- Uderzyliśmy w Pruszków, zatrzymywaliśmy gangsterów w całym kraju. To było jedno, skonsolidowane uderzenie, ale potem udało nam się wyłapać także tych, którym udało się uciec - wspominał swego czasu. - Nie wszyscy byli zwolennikami przeprowadzenia tej akcji, niektórzy podnosili, że w miejscu starej grupy pojawi się nowa, być może jeszcze groźniejsza, jeszcze bardziej brutalna - tłumaczy Biernacki.

Ale Andrzej Zieliński zdążył uciec. Był królem życia, uwielbiał błyszczeć. Szastał pieniędzmi, jeździł po świecie, ślub ze swoją byłą już żoną, Moniką Zielińską, wziął w 1995 roku w Las Vegas. Kiedy funkcjonariusze CBŚ-u wyłapywali w ramach akcji „Enigma” kolejnych gangsterów, on dosłownie zapadł się pod ziemię, był zresztą poszukiwany międzynarodowym listem gończym.

W sierpniu 2001 na antenie programu Pod napięciem w TVN redaktor Marcin Wrona przeprowadził wywiad z żoną „Słowika” Moniką Zielińską, na antenie rozmawiał też telefonicznie z samym „Słowikiem”, który twierdził, że ukrywa się niedaleko Warszawy. Pewnie kłamał, dwa miesiące później CBŚ zatrzymało go w okolicach Walencji w Hiszpanii. Dwa lata później „Słowik” drogą ekstradycji został przekazany z Hiszpanii do kraju.

W 2003 roku m.in. dzięki zeznaniom Sokołowskiego, sąd skazał szefów gangu pruszkowskiego na siedmioletnie wyroki więzienia, Zieliński dostał sześć lat za kierowanie gangiem pruszkowskim. Był też oskarżony o to, że stał za zabójstwem byłego komendanta głównego policji - inspektora Marka Papały, ale w 2013 roku wyrokiem Sądu Okręgowego w Warszawie został uniewinniony od tego zarzutu. W 2013 roku, jak zapewniał jego adwokat, wychodził z więzienia odmieniony. Tyle tylko że trafił do niego zaledwie cztery lata później.

Ostatnio głośno także o innym, nieżyjącym już przestępcy. Od kilku dni na Netfliksie można oglądać „Jak pokochałam gangstera”, produkcję inspirowaną prawdziwą historią wspomnianego już wcześniej Nikodema S., znanego jako „Nikoś”. I trudno oprzeć się wrażeniu, że główny bohater jest w filmie mitologizowany, w każdym razie widz szybko go polubi - przestępca, ale w sumie fajny gość. Jednak film to film, artystyczna, więc własna interpretacja rzeczywistości. Wejście byłego przestępcy, skazanego prawomocnym wyrokiem do świata show-biznesu, to zupełnie inna sprawa.

- To, jak zareagujemy, będzie świadczyło o tym, na ile nasze społeczeństwo jest zdrowe. Liczę na to, że wszystkie środowiska to odrzucą. Natomiast co do samych regulacji - to trudno takie wprowadzać. Liczę tu raczej na refleksję środowiska. Jak wspomniałem, są związki sportowe, z tej strony powinna nastąpić reakcja. To nie państwo ma odgórnie tworzyć tego typu zakazy, tylko właśnie związki sportowe, bo one powinny dbać o swoją opinię czy opinię całej dyscypliny - mówi Marek Biernacki. - Ale najważniejsze jest to, żeby obywatele odrzucali takie pomysły i działania. Nie może być tak, aby ktoś przez wiele lat ścigany, skazany prawomocnie stawał się dla młodych Polaków jakimkolwiek wzorcem. To może doprowadzić nas do głębokiego kryzysu społecznego - dodaje były szef MSWiA.

Trudno nie zgodzić się z Markiem Biernackim. I nie chodzi o to, aby odbierać byłym skazańcom prawa do normalnego życia. Chociaż w tym przypadku mówimy o przestępcy dużego formatu, o człowieku, który mógł i na pewno przyczynił się do wielu ludzkich tragedii. Chodzi raczej o to, aby takie osoby nie pozowały na ściankach, nie gościły w naszych domach i nie pokazywały młodym ludziom, jak żyć, aby zostać człowiekiem sukcesu.

***

W ubiegłą środę okazało się, że „Słowik” nie wróci za kratki. Sąd Okręgowy Warszawa Praga odrzucił zażalenie Prokuratury Krajowej na uchylenie aresztu tymczasowego. Wciąż toczy się przeciwko niemu kilka spraw karnych, ale wygląda na to, że będzie mógł również nadal zadbać na wolności o swoje biznesy, w tym nową federację MMA.

Sprawa tocząca się przed Sądem Okręgowym Warszawa-Praga dotyczy grupy przestępczej, która w areszcie śledczym na Białołęce rozprowadzała kontrabandę oraz narkotyki za kratkami.

Zdaniem prokuratury poręczenie majątkowe, zakaz opuszczania kraju i dozór policyjny trzy razy w tygodniu nie jest wystarczający. Sąd jednak nie przychylił się do tej argumentacji. Wobec „Słowika” ma toczyć się także sprawa dotycząca gangu pruszkowskiego i ochranianych przez tę mafię oszustów wyłudzających VAT, a łącznie wobec byłego bossa gangu pruszkowskiego toczyć się mają cztery sprawy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Andrzej Zieliński, pseudonim „Słowik”. Historia gangstera, który wchodzi do show-biznesu i stał się „celebrytą” - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki