Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ania kocha taniec i pisze świetne opowiadania

Joanna Leszczyńska
Taniec jest całym moim życiem - mówi Ania Witczak
Taniec jest całym moim życiem - mówi Ania Witczak Grzegorz Gałasiński
Miała sześć lat, kiedy lekarze wykryli u niej bardzo rzadką chorobę: zespół Gardnera. W szpitalach była prawie 50 razy. Przeszła pięć operacji. Marzy, by jej opowiadania były wydane w postaci książki.

W Wielki Poniedziałek było super. Tańczyła prawie dwie i pół godziny. To nic, że ćwiczenie nowego układu wyciska z człowieka ostatnie poty. Ania kocha taniec. Nawet w łóżku, po operacji, kiedy nie mogła się ruszać, delikatnie "tańczyła" na leżąco.

Taniec był też wielką miłością innej Ani, bohaterki jej opowiadania "Tysiące startych baletek". Ania z opowiadania chorowała na białaczkę. - Jeśli chcesz żyć, musisz przestać tańczyć - usłyszała w szpitalu. Ale miłość do tańca była silniejsza. Ania po kryjomu uciekała ze szpitala na próby. W trakcie jednej z nich zasłabła i lekarzom nie udało się jej uratować... "Ale spełniło się jej marzenie, umarła w pointach. Można przypuszczać, że umarła szczęśliwa" - napisała Ania w swoim opowiadaniu.

Ania znakomicie rozumie bohaterkę. Ona też nie umiałaby przestać tańczyć. Tańczy, odkąd sięga jej pamięć. Zaczęło się od tego, że mama zauważyła, że jej wiotka, szczuplutka córka porusza się z gracją. Ania miała trzy lata, kiedy zapisała ją na rytmikę. Dziewczynka po latach szukała dla siebie zespołu. Była w Krajkach, Stonogach, próbowała hip-hopu. Teraz tańczy w łódzkim zespole tańca nowoczesnego Kontra.

Ania z realu też choruje - jak Ania z jej opowiadania. Miała sześć lat, kiedy lekarze wykryli u niej bardzo rzadką chorobę: zespół Gardnera, charakteryzujący się powstawaniem polipów, kostniaków i włókniaków.

- Właściwie nie pamiętam tego momentu, kiedy padła ta diagnoza - opowiada Ania. - Tata bardzo wtedy chorował. Na to samo co ja.

To właśnie jego choroba i dolegliwości żołądkowe Ani skłoniły lekarzy do przeprowadzenia u dziewczynki badań genetycznych. Niestety, u jej ojca chorobę wykryto zbyt późno. Miał 36 lat, kiedy zmarł. Był architektem. Bardzo mu zależało, żeby dokończyć doktorat.

Kiedy odszedł, Ania miała osiem lat.

Szkoła w domu

Pokój Ani w bloku na łódzkiej Retkini nie przypomina pokoju przeciętnej piętnastolatki. Na ścianach, zamiast idoli popkultury wiszą jej rysunki i obrazy, namalowane przez jej ciocię.

Ania ma dryg do rysunku po tacie. Małgorzata Witczak-Szumska, mama Ani, uważa, że córka czasami swoje lęki przelewa na rysunki. Właśnie wtedy pojawiają się na nich płaczące anioły. Są w kolorze grafitowym, bo Ania nie używa kolorów - rysuje głównie ołówkiem.

Była w szóstej klasie podstawówki, kiedy usunięto jej jelito grube. Nie mogła wtedy tańczyć pół roku. Mimo to chodziła na próby, żeby chociaż patrzeć na tańczące koleżanki. Po pół roku stanęła obok nich i... zatańczyła. Instruktorka bardzo ją wspiera. Zawsze czeka na nią miejsce w układzie tanecznym.

Jest uczennicą XXI gimnazjum w Łodzi, ale od trzech lat ma indywidualne nauczanie w domu. Dziesięć godzin lekcji tygodniowo. Sporo musi się uczyć sama. Pewnie, że brak jej normalnej szkoły, kolegów. Raz zaprosiła całą klasę do domu, próbowała się spotykać z kolegami.

- Przychodziły do niej koleżanki z klasy, ale opowiadały o chłopakach, o nauczycielach, których ona nie zna - mówi mama. - Ania jest w innym świecie.

Trzy lata temu choroba przyspieszyła. Ania miała problemy z otwieraniem ust. Wszystko za sprawą włókniaków, które umiejscowiły się po obu stronach żuchwy. Mogła otworzyć usta tylko na trzy milimetry. Nie sposób było włożyć łyżki do ust. Musiała drobić sobie jedzenie na maleńkie kąski.

Po kolejnej, trzeciej operacji żuchwy lekarze w szpitalu dziecięcym na Spornej w Łodzi zaordynowali chemioterapię. Bierze chemię od listopada. Pomaga. Po dziesięciu dawkach lekarze uznali, że warto iść za ciosem i dziewczynka dostaje teraz kolejną serię. Może już ostatnią?

Tata przyszedł we śnie

Maleńka, rozkładana kolorowa książeczka przykuwa wzrok. Stoi na honorowym miejscu na półce w jej pokoju. Na okładce nazwisko Ania Witczak i tytuł opowiadania "Anioł w łóżku".

Tę książeczkę wydała łódzka fundacja Gajusz. Ania dostała ją w szpitalu jako prezent na piętnaste urodziny.

Anioł stoi wyprostowany i widzę go teraz w całej okazałości - pisze Ania. Podchodzi do mnie i mówi: Zważymy teraz twoje życie. Dziwię się, że nic nie mogę zrobić. Anioł prosi, abym wyciągnęła ręce i stawia mi na dłoniach starą, metalową, sczerniałą wagę aptekarską, a na niej z jednej strony dobre uczynki, a z drugiej grzechy. Mam nadzieję, że ona przechyli się na lepszą stronę, ale ona stoi w miejscu. Wolałabym chyba nawet, żeby przechyliła się na stronę grzechów, ale żeby się przechyliła, a nie stała w równowadze. Nie wiem, co się teraz stanie, boję się spojrzeć w przyszłość.

Tyle cytat. Zaczęła pisać niespełna dwa lata temu, tuż po operacji jelita. Najpierw dziennik. Pisała nie tylko o swoim samopoczuciu. Uciekała coraz częściej w świat wyobraźni. I tak zaczęła zapisywać rozmowy z Aniołami. Potem przeczytała w gazecie "Wiktor, gimnazjalista", że jest konkurs literacki. Napisała opowiadanie. Potem powstały kolejne.

- Spodobało mi się, że mogę wcielać się w inne osoby, pomyśleć, co one czują i przelać to na papier - mówi Ania, przyznając, że często pisze o sobie.

Jej opowiadanie "Tato" ukaże się w najnowszym, wiosennym wydaniu "Gajusza", kwartalnika fundacji Gajusz. To opowieść o spotkaniu Ani z Aniołem, którym okazał się jej zmarły ojciec.
Ania przyznaje, że przeżyła coś podobnego. Tuż po śmierci taty miała trzy sny, w których do niej przychodził. Mówił, że wszyscy myśleli, że umarł, a to nieprawda. Po przebudzeniu zastanawiała się, czy rzeczywiście tata wróci, czy może chciał jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, że tylko umarło jego ciało, a tak naprawdę jest dalej z nimi. Już więcej tata się jej nie przyśnił, choć tyle o nim myśli.

Teraz tata powrócił w jej opowiadaniu: "Nie wiem jak długo byłam z nim, bo czas się dla mnie nie liczył, ale łatwiej jest mi się teraz uporać z moimi problemami zdrowotnymi, bo wiem, że po coś to jest, że mam misję do spełnienia i dlatego muszę być dzielna i wytrzymać. Mam nadzieję, że jeszcze przed śmiercią odwiedzi mnie i powie mi, że jest ze mnie dumny, bardzo chciałabym to od niego usłyszeć".

Małgorzata Tarkowska, psycholog, zna kilka opowiadań Ani.

- Ma niezwykłą, dziecięcą intuicję. Czuje się, że jest udręczona niepewnością. W opowiadaniach pisze o swoich lękach, związanych z chorobą. Dla rodziny, psychologów, lekarzy, którzy się nią zajmują, to jest wyraźny sygnał. Ta dziewczynka domaga się, by z nią o tym rozmawiać. Intuicyjnie szuka osoby, która da jej poczucie bezpieczeństwa i się nią zaopiekuje, kiedy w przyszłości znajdzie się w świecie, którego przecież nie znamy. Wyraźnie chce, by ojciec, który już wie, jak to jest po tej drugiej stronie lustra, był jej Aniołem Stróżem - tłumaczy psycholog.

Nie chce sobie odpuścić

W szpitalach była prawie 50 razy. Przeszła pięć operacji. Jak wygląda jej życie?

- Jak na mnie, właściwie normalnie: chemia, indywidualne lekcje - mówi Ania. - Już się przyzwyczaiłam.

Kiedy wraca do domu po chemii, źle się czuje, jest zmęczona, a tu czekają lekcje do odrobienia.

- Jestem strasznie ambitna i czasami mi to przeszkadza - przyznaje. - Kiedy się źle czuję, wszyscy, nawet nauczyciele, mi mówią, żebym sobie odpuściła. A ja nie jestem w stanie, bo wiem, że później będzie mi żal, jak dostanę czwórkę czy trójkę.

W pierwszej klasie gimnazjum miała średnią 5,5. Teraz, na półrocze - piątkę.

Marzy, by jej opowiadania były wydane w postaci książki. I to marzenie ma szansę się spełnić. Wszak na piórze, które Ania dostała od fundacji Gajusz, jest wygrawerowane: "Wszystko jest możliwe".

Fundacja już postanowiła: wyda opowiadania Ani.

- Pomagamy spełniać dziecięce marzenia, ale te niematerialne - mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes fundacji. - Chcemy zachęcić dzieci do skupienia się na czymś innym niż choroba i zainspirować je do marzeń, wymagających wysiłku. Spełnione marzenie daje dziecku siłę.

Światełko nadziei

Opowiadania Ani znajdą się także w książce, nad którą pracuje Joanna Bednarska-Kociołek. Joanna jest mamą pięcioletniej Weroniki, która w styczniu ubiegłego roku zakończyła leczenie onkologiczne na Spornej.

Weronika miała dwa i pół roku, kiedy stwierdzono u niej guza mózgu - groźnego wyściółczaka. Lekarka w "Matce Polce" dawała jej dwa - trzy procent szans na przeżycie operacji.

Przed operacją Weronika zapytała mamę, czy każdy człowiek ma swoje światełko. Bo ona ma i to jest dobre światełko. Mama uwierzyła, że operacja może się udać.

Guz został usunięty tylko częściowo, a po chemioterapii stał się martwą masą, która oby już nigdy się nie "obudziła".
Joanna Bednarska-Kociołek, pracująca w katedrze literatury niemieckiej na Uniwersytecie Łódzkim, pisała początkowo do szuflady. Jej pierwszy tekst miał tytuł "Mała księżniczka i światełko".

- Kiedy Weronika chorowała, pisanie było dla mnie terapią - mówi pani Joanna. - Narodził się pomysł napisania książki i lekarka podpowiedziała mi, że mogłabym zaprosić do współpracy starsze, chorujące dziecko, które mogłoby coś powiedzieć ze swojej perspektywy. I tak trafiłam na Anię Witczak.

O czym będzie ta książka? O przeżyciach mamy dziecka chorującego na raka, o pięknej przyjaźni małej pacjentki i jej lekarki, o niezwykłych relacjach między rodzicami chorych dzieci i wreszcie o dzieciach, które poznała na onkologii na Spornej.

- Chętnie wykorzystam w tej książce opowiadania Ani - mówi mama Weroniki. - Są dojrzałe, metaforyczne, nieprzystające do piętnastu lat autorki. Powiedziałabym nawet, że są trochę kafkowskie i trochę w stylu austriackiej pisarki Ilse Aichinger. A nie sądzę, by Ania już czytała tych autorów.

Ania uwielbia czytać. Teraz najbardziej kryminały Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej. Zachwyca się też serią fantasy "Baśniobór".

Z zamiłowania jest domatorką.

- Zależy mi na tym, by wykorzystać wolny czas z rodziną - mówi Ania. - Jestem wręcz przeczulona, by go nie zmarnować. Bawimy się z moją przyrodnią siostrą Hanią, gramy w gry planszowe. Z mamą oglądamy filmy albo robimy biżuterię z koralików czy z filcu i wiele innych rzeczy. A czasem po prostu przytulamy się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki