Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Hajzer nie żyje - tak mówi jego partner. Sam cudem przeżył

Michał Wroński
Marcin Kaczkan i Artur Hajzer w bazie pod Gasherbrum I
Marcin Kaczkan i Artur Hajzer w bazie pod Gasherbrum I Polski Związek Alpinizmu
Trwa czarna seria w polskim himalaizmie. Jeszcze nie ucichły emocje związane z tragiczną wyprawą zimową na Broad Peak, z której nie wrócili Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka, a tymczasem wiele wskazuje na to, że w górach Karakorum (Pakistan) zginął Artur Hajzer, nestor polskiej wspinaczki, szef Klubu Wysokogórskiego w Katowicach i twórca projektu Polski Himalaizm Zimowy. Informację o jego śmierci przekazał wczoraj Marcin Kaczkan, alpinista z Klubu Wysokogórskiego Warszawa.

CZYTAJ KONIECZNIE:
ARTUR HAJZER NIE ŻYJE. WIADOMOŚĆ ZOSTAŁA POTWIERDZONA

Pochodzący z Mikołowa Hajzer, razem z Kaczkanem próbował zdobyć bez użycia tlenu dwa ośmiotysięczniki: Gasherbrum I (8068 m n.p.m.) i Gasherbrum II (8035 m n.p.m.), a także dokonać pełnego trawersu masywów ze szczytu na szczyt łączącą je granią przez przełęcz Gasherbrum Col 6400 m.

- Zakładamy jednak skromnie, że oba szczyty zdobywać będziemy drogami klasycznymi, uznawanymi za normalne, a ewentualny trawers to trudna opcja, zależna od warunków i naszej dyspozycji. Jedziemy dla podtrzymania formy i kontaktu z wysokością przed ewentualnymi wyprawami zimowymi w latach następnych - napisali przed wyjazdem w komunikacie opublikowanym na stronie internetowej Polskiego Związku Alpinizmu.

CZYTAJ KONIECZNIE:
ARTUR HAJZER - SYLWETKA

Wyprawa trwała od połowy czerwca. Do niedzieli wszystko zdawało się układać w miarę pomyślnie. Wówczas to Hajzer i Kaczkan wyszli z położonego na wysokości 7150 m n.p.m. obozu III, by zaatakować wierzchołek GI. Z powodu silnego wiatru na wysokości 7600 m n.p.m. zmuszeni byli jednak zawrócić do "trójki". Stamtąd połączyli się z bazą informując, że schodzą do obozu II (6400 m n.p.m.) i że wszystko jest w porządku. Wiadomo było jednak, że odwrót będzie odbywał się w kiepskich warunkach pogodowych, a pozostałe zespoły wspinaczkowe już zeszły do bazy.

Tego samego dnia, około godziny 11, Hajzer przesłał do Polski SMS-a z informacją, że Kaczkan spadł tzw. kuluarem japońskim (żlebem, którym wycofywali się wspinacze). Sam już się później nie odezwał.

Rozpoczęto akcję ratunkową, którą z bazy pod Gasherbrumami koordynował kierownik niemieckiej wyprawy Thomas Laemmle. Z powodu ciężkich warunków pogodowych dopiero jednak we wtorek rano biorącym udział w poszukiwaniach rosyjskim wspinaczom udało się dotrzeć do obozu II, gdzie natrafili jednak nie na Hajzera, ale na Marcina Kaczkana. Był żywy i w całkiem niezłej formie. Na tym jednak dobre wieści się skończyły. Kaczkan bowiem w telefonicznej rozmowie z Thomasem Laemmle powiedział, że Artur Hajzer nie żyje. Miał spaść podczas zejścia do podstawy kuluaru. Nic więcej jednak o szczegółach i okolicznościach tego wypadku nie wiadomo (ze względu na kiepską pogodę niemożliwe jest na razie użycie śmigłowca do przeprowadzenia rekonesansu).

Informację o przekazaniu przez ocalałego alpinistę tragicznej wieści potwierdził nam zarówno Krzysztof Wielicki, jeden z najbardziej utytułowanych polskich himalaistów, jak i Janusz Majer z Klubu Wysokogórskiego w Katowicach. Obaj zaznaczyli jednak, że nie jest to jeszcze informacja na 100 procent pewna, gdyż żaden z nich bezpośrednio nie rozmawiał z Marcinem Kaczkanem.
- Będzie to możliwe dopiero wtedy, gdy Kaczkan z Rosjanami zejdą do bazy. To może nastąpić w środę rano - powiedział w rozmowie z DZ Krzysztof Wielicki. Jego zdaniem fakt, że w ciągu całego wczorajszego dnia nie nadeszło jednak żadne dementi pierwotnej informacji o śmierci Hajzera wskazuje, że na cud raczej nie ma co liczyć i że nie pojawiły się żadne okoliczności, które mogłyby przeczyć wiadomości przekazanej pierwotnie przez Marcina Kaczkana. Być może jakieś nowe ustalenia przyniesie wyjście do góry jednego z niemieckich alpinistów.

- Ma on nocą wyjść z bazy w stronę przełęczy i dotrzeć tam w środę około południa. Tam będzie się rozglądał za jakimiś śladami Artura Hajzera - powiedział nam wczoraj wieczorem Janusz Majer.

Wiadomość o wypadku wywołała szok wśród przyjaciół i znajomych Hajzera. "Artur wracaj! Daj radę! Dajesz, dajesz, nie przestajesz! Człowieku wracaj, nie wygłupiaj się" - na facebookowym "wallu" himalaisty niemal natychmiast zaroiło się od słów zachęty i wiary w to, że popularnemu alpiniście raz jeszcze dopisze szczęście. Bo przecież w trakcie wielu lat wspinaczki nieraz już wymykał się śmierci.



*DŁUGOTERMINOWA PROGNOZA POGODY NA LIPIEC 2013
*Sławny śląski aktor Jacenty Jędrusik nie żyje [ZOBACZ NAJLEPSZE ROLE]
*Alarmy bombowe w Polsce i na Śląsku. Sprawcy napisali: WYDAJEMY WYROK ŚMIERCI
*Gwałtowne burze na Śląsku. Dramat mieszkańców Pszczyny, Czechowic i Goczałkowic ZDJĘCIA i WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Artur Hajzer nie żyje - tak mówi jego partner. Sam cudem przeżył - Dziennik Zachodni

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki