Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Disco polo" [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Alvernia studios
Gdy Danielowi Polakowi, jedynemu prawdziwemu Polakowi trzęsącemu rynkiem disco polo, stają dęba włosy na przedramieniu, wiadomo, że ma on do czynienia z przyszłą gwiazdą muzyki. Zagłębiając się w film "Disco polo" Macieja Bochniaka włosy wszędzie stają dęba od najprostszych użytych rozwiązań, miażdżącej ścieżki dźwiękowej i wstrząsającej diagnozy naszego społeczeństwa, której tu niestety nie ma.

Maciej Bochniak i Mateusz Kościukiewicz (autor scenariusza) ujęli swój projekt w ramy dobrego pomysłu. Uciekli od folkloru i oczywistego nabijania się ze zjawiska disco polo (choć nie pozbyli się niestety, razem z niektórymi aktorami, poczucia wyższości) w amerykańską baśń o karierze od pucybuta do milionera. A precyzyjniej - o showbiznesie, w jego wersji obrazowanej w hollywoodzkich hitach. Decydując się zaś na taki krok, sięgnęli po szeroką gamę kalek i klisz wywiedzionych z popkultury i sloganowych marzeń, podpartych licznymi cytatami i zapożyczeniami ze światowej kinematografii, czy sztuki w ogóle.

Znajdziemy tu więc (a niektóre sobie wymyślimy) odniesienia do takich dzieł, jak "Funny Games" (bardzo udanie ucieleśnione przez Bartosza Bielenię i Zbigniewa Styrczulę), "Titanic", "Aż poleje się krew", "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni", "Wilk z Wall Street" i mnóstwa innych - jest tego tyle, że w niektórych momentach pragnienie cytowania wymusza pomysły marne, siłą i rechotem wyciśnięte (a co, wrzucimy tu nawet Jerzego Urbana, stać nas; prostaczkom zaś oddanym swej powtarzalnej codzienności każemy z przejęciem czyścić ściereczką kolejowe tory). Przetwarzanie tego, co już widzieliśmy, to zabieg dziś modny, z gruntu postmodernistyczny, ale dość łatwy i coraz rzadziej kończący się trwalszą od mgnienia wartością. Bezpieczny zaś o tyle, że u wielu widzów wyrabiający poczucie bycia obeznanym z kinem. A przecież oglądanie mnóstwa filmów na różnych nośnikach nie oznacza jeszcze bycia kinomanem...

Bochniak uczynił bohaterem swojego filmu nie tyle muzykę disco polo - choć jest jej tu nawet aż za dużo, jak na wytrzymałość słyszącego widza, w dodatku uczyniono zadziwiająco wiele, by odbiorca tego gatunku otrzymał ją w jak najbardziej atrakcyjnej formie - co jej opakowanie: błyszcząco-kiczowate, owinięte w papier z Peweksu (jeśli ktoś jeszcze pamięta, co to był Pewex) i oświetlone telewizyjnym blichtrem. Nieustannie sypie się więc w tym świecie konfetti, kasa wypada z szuflady, pija się tu szampana, a jacht, gdy potrzeba, ląduje na pustyni. Reżyser pozwala swoim bohaterom i widzom śnić kolorowaną bajkę bez cenzury gustu i kanonów sztuki oraz jej krytyków. Uwodzi chwilami nawet sam siebie, zatracając dystans do własnych propozycji.

Nie upraszcza przekazu sugerując, że rzeczywistość disco polo tworzą ludzie z mózgami oczyszczonymi z wszelkich załamań powierzchni. Pokazuje wielki biznes, o mafijnych konotacjach, którym disco polo się stało, i o którym tak naprawdę niewiele wiedzieliśmy. Stawia trafną i dającą wiele możliwości tezę, że disco polo było w latach 90. ubiegłego wieku naszą, odbitą w jarmarcznym lusterku wersją amerykańskiego snu, nie zauważając jednak, iż było zarazem owego snu przeciwwagą, swojską jak pasztetowa interpretacją Rejowskiego przesłania, że i my swój język mamy. Ba, w tym kontekście można by disco polo uznać za przejaw protestu przeciwko amerykanizacji naszej kultury. Poprzez jej zarzynanie.

I tylko szkoda, że jedynie "przemazuje" się po temacie - ogniskując uwagę na formie zamyka drogę wielu wnioskom na temat rozwoju (lub nie) naszego społeczeństwa, które historia disco polo mogłaby wyraziście przywołać i które mogłyby być dotkliwe także dla współczesności i będących u szczytu grup społecznych (reprezentowanych do pewnego stopnia przez twórców tego filmu). Można by wtedy nawet znaleźć kilka odpowiedzi opisujących kondycję i wybory dzisiejszych elit. W zamian dostaliśmy więcej kpiny niż satyry.

Gdy zajrzymy za formę okazuje się również, że niespecjalnie klei się tu opowieść, że oglądamy zestaw idei, projekcji, ale nie schodzą się one w klarowną, zajmującą historię. Nie udało się też reżyserowi uporządkować wszystkich aktorów, niektórzy - jak Joanna Kulig - niepotrzebnie "biegną" w stronę podszytej protekcjonalnością parodii. Dzięki temu jednak udało się wybić, pokazać swoją wszechstronność i aktorski takt Tomaszowi Kotowi i Dawidowi Ogrodnikowi, gdy szczególnie ten pierwszy, grając "Janusza z wąsami", miał w roli wielką pokusę by rzucić się na bandę.

W disco polo najbardziej dojmująca jest nieprawda udająca prawdę. Jak w tekście piosenki ze świetnego finału filmu, opisującej wszystkich Polaków jako jedną rodzinę. No przepraszam bardzo, ale to książkowa rodzina toksyczna.

OCENA: 3/6

DISCO POLO
Polska, komedia
reż. Maciej Bochniak
wyst. Dawid Ogrodnik, Tomasz Kot, Joanna Kulig

https://www.youtube.com/v/-vMdN0nv7Ow&autoplay=1

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki