Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bekowie i gwiazdy światowego kolarstwa.50 lat temu Andrzej Bek zdobył olimpijski medal

Anna Gronczewska
Krzysztof Szymczak/archiwum prywatne
Bekowie to najbardziej znana łódzka rodzina kolarska. 50 lat temu Andrzej zdobył dla Łodzi i Polski brązowy medal olimpijski. Po torze jechał w tandemie razem z Benedyktem Kocotem z Opola. Dziś Andrzej Bek mieszka w Colorado Springs. Za oceanem szkolił najwybitniejszych amerykańskich kolarzy...

Niespodziewany medal

Dokładnie 4 września 1972 roku na szyjach Andrzeja Beka i Benedykta Kocota zawisły olimpijskie medale. Do Monachium nie jechali jako faworyci. Andrzej miał 21 lat, Benedykt był 18-latkiem.

- Nie byliśmy znanymi kolarzami – śmieje się Andrzej Bek. - Polski Związek Kolarstwa postawił nam za cel awans do czołowej ósemki. W eliminacjach rozegraliśmy najważniejszy dla nas, a zarazem najbardziej nerwowy bieg. Pokonaliśmy Włochów i wypełniliśmy zadanie. Ale wyścigi trwały dalej.

W ćwierćfinale trafili na parę z zachodnich Niemiec. Byli faworytami do olimpijskiego medalu, mieli na koncie medale mistrzostw świata.

- Od ćwierćfinałów trzeba było wygrać dwa wyścigi, by awansować dalej – opowiada Andrzej Bek. - Na początku pierwszego wyścigu Niemcy się przewrócili. Bieg trzeba było powtarzać. Potem wygraliśmy dwa wyścigi i byliśmy w półfinale. Tam walczyliśmy z Niemcami NRD. Pojechaliśmy słabo i przegraliśmy. Może zrobiliśmy za słabą rozgrzewkę?

O brązowy medal walczyli z Francuzami, w tym z Danielem Morelon, legendą francuskiego kolarstwa, pięciokrotnym medalistą olimpijskim.

- Francuzi bronili złotego medalu z Meksyku, byli faworytami, ale to my ku zaskoczeniu wszystkich zdobyliśmy brązowy medal! - śmieje się Andrzej Bek. - Po tym sukcesie wygrałem plebiscyt Dziennika Łódzkiego na najlepszego sportowca województwa.

Zaczął dziadek..

Andrzej Bek mówi, że on i jego brat Jarosław byli skazani na kolarstwo. Na rowerze jeździł ich dziadek Alfons, wybitnym kolarzem, a potem trenerem był ojciec Jerzy.

- Mamy zdjęcie z 1911 roku – opowiadają Andrzej i Jarosław Bekowie. - Jest na nim dziadek startujący w wyścigach za motocyklami. Zajął trzecie miejsce w nieoficjalnych mistrzostwach świata.

Ich tata Jerzy Bek był wielokrotnym mistrzem Polski w kolarstwie torowym. Startował na olimpiadzie w Rzymie. Potem został trenerem kadry narodowej. To on był trenerem syna, gdy w Monachium zdobył brązowy medal.
Bekowie mieszkali na ul. Przędzalnianej, naprzeciwko parku Źródliska. Dziadek Alfons był właścicielem piekarni.

- Miałem chyba trzy lata, gdy dziadek uczył mnie jeździć rowerkiem z kijkiem – przypomina Jarosław Bek. - Już nawet nie pamiętam czy był to park Źródliska czy też Plac Zwycięstwa.

Andrzej pamięta za to swój pierwszy wyścig. Zorganizowano go na ówczesnej ul. Skorupki, która wtedy nazywała się Worcella. Potem tata zabierał ich na treningi.

- Śnieg po kolana, minus 10 stopni Celsjusza, a my jechaliśmy w kierunku Pabianic – dodaje Andrzej Bek. - Wtedy nie było takich strojów jak dziś. Wkładało się po ubranie gazety, zakładało zimowe buty.

Trepanacja przed olimpiadą

Jarosław Bek przypomina, że rok przed olimpiadą w Monachium jego brat miał bardzo ciężki wypadek. Jeździł wtedy w tandemie z innymi łodzianinem, późniejszym mistrzem świata, Januszem Kotlińskim.

Para, która jechała przed nimi złapała gumę – opowiada brat medalisty olimpijskiego. -Nie udało się ich ominąć. Przelecieli przez barierkę. Upadli na ławkę.

Andrzej Bek dodaje, że początkowo wydawało się, że w gorszym stanie był Janusz Kotliński. Jego pierwszego zabrała karetka. Co rusz tracił przytomność, ale na drugi dzień wypisano go ze szpitala.

- Ja zostałem tam dwa tygodnie – mówi Andrzej Bek. - Miałem trepanacje czaszki. Ślady tej operacji widać do dziś…

Ale już po dwóch tygodniach od wypadku, gdy tylko wyszedł ze szpitala brat zabrał go na rower. Wsiadł i wolno pojechał… Po tym wypadku w tandemie zaczął jeździć z Benedyktem Kocotem…
Bracia Bekowie opowiadają, że ich mama Danuta nigdy nie oglądała wyścigów synów. Wystarczyło, że raz widziała koszmarny wypadek męża Jerzego w wyścigu za motorami…

- Taka był cały gipsie – opowiada Jarosław Bek. - Mama musiała opiekować się tatą, trójką dzieci, byli jeszcze dziadkowie...

Bracia Bekowie mają jeszcze siostrę Krystynę. Ona nie ścigała się na rowerze tylko grała w siatkówkę. Jej karierę przerwał wypadek.

Mieliśmy nowego wartburga, miał może trzy tygodnie – wspomina Jarosław Bek. - Tata wiózł nas na wyścig do Zduńskiej Woli. Koło Pabianic auto wjechało na mokrą kostkę bazaltową i wypadło z drogi, koziołkowało. Mieliśmy szczęście, że z przeciwka nie jechał jakiś samochód. Miałem zakleszczoną nogę, a siostra uszkodziła bark. Musiała zrezygnować z siatkówki.

Witaj Ameryko!

Andrzej Bek nie pojechał na olimpiadę w Montrealu. Mówi, że byli lepsi. Wyścigi w tandemie przestały być konkurencją olimpijską. Jeszcze w 1977 roku razem z Jarkiem zostali Mistrzami Polski w wyścigu amerykańskim. Potem wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Andrzej był już absolwentem Politechniki Łódzkiej, a Jarosław – Uniwersytetu Łódzkiego.

- Byliśmy chyba pierwszymi kolarzami, którzy skończyli studia dzienne – mówią bracia.

W Stanach Zjednoczonych Andrzej jeszcze się ścigał. Jarosław miał ciężki wypadek, złamał kręgosłup, o wyścigach musiał zapomnieć. Obaj zostali trenerami. Uznanym trenerem był już tam pochodzący z Łodzi Edward Borysewicz. Między 1980 a 1984 roku był trenerem amerykańskiej kadry w kolarstwie. Andrzej i Jarek zostali jego asystentami.

Spotkanie z Clintonem, list od Busha

Z czasem to Andrzej Bek został trenerem amerykańskiej kadry, Jarek trenował młodzieżową reprezentację. Na olimpiadzie w Sydney trenowany przez Andrzeja Beka Martin Wayne „Marty” Nothstein został mistrzem olimpijskim w sprincie, a cztery lata wcześniej w Atlancie zdobył srebrny medal. Był też wielokrotnym medalistą mistrzostw świata.

- Po olimpiadzie w Sydney do Białego Domu zaprosił mnie Billy Clinton – wspomina Andrzej Bek. - Po olimpiadzie w Atlancie dostałem list od Georga Busha. Napisał: Witamy w domu!

Bracia Bekowie trenowali znakomitych kolarzy. Między innymi Grega Lemonda i Lanca Armstronga.

- Greg Lemond mieszkał u naszych rodziców przy ul. Radwańskiej w Łodzi! - przypomina Jarosław Bek. - Jeszcze dziś, gdy się spotkamy to wspomina tort naszej m

amy. Lubił też chodzić pieszo z ul. Radwańskiej do „Horteksu”na ul. Piotrkowską, bo tam jego zdaniem były najlepsze lody!
Grega Leomonda przysłał do Łodzi Edward Borysewicz, który był jego trenerem. Chciał, by pojeździł w Polsce w wyścigach. Jerzy Bek woził przyszłego mistrza świata na te wyścigi.
Jarosław Bek jeździł też z Gregiem Lemondem na wyścigi. Dobrze wspomina Grega.

Tylko był bardzo roztargniony! - dodaje. - Raz jechaliśmy do Meksyku. Najpierw zapomniał paszportu. Miał szczęście, że przepuścili go na prawo jazdy. Zapomniał też kolarskich butów…

Andrzej Bek mówi, że ile razy spotka Grega to ten prosi, by pozdrowić Jarka..

Trenowali Lance

Bracia Bekowie bardzo dobrze znali też Lance Armstronga, który przed wpadką dopingową uchodził za najlepszego kolarza świata.

- Byłem z nim na wyścigu w Szwecji – wspomina Jarosław Bek. - Był wtedy młodym, nieopierzony chłopakiem. Mówił, że trenował triathlon. Nie miał kompleksów, nie liczył się z nikim, był zacięty. Pamiętam jak 8 kilometrów przed metą, w deszczu, ruszył z ucieczką…

Zdaniem braci Beków Armstrong popełnił błąd. Nie powinien wracać do ścigania po zakończeniu kariery. Miał jeszcze personalny konflikt z szefem amerykańskiej komisji antydopingowej i skończyło się jak skończyło..
Andrzej Bek spotkał kiedyś Lance Armstronga na spotkaniu pod koniec roku kiedy amerykańska federacja podsumowywała sezon. Został uznany najlepszym kolarzem. Było to Atlancie.

- Nie powinienem nim zostać – powiedział do Andrzeja. - Tytuł należał się twojemu „Martemu”. On zdobył srebrny medal na olimpiadzie. Ale wiem dlaczego mi go przyznali. Myślą, że za rok – dwa pójdę do ziemi.

Lance Armstrong był już po chemioterapii. Po olimpiadzie w Atlancie stwierdzono u niego nowotwór jądra, z przerzutami do płuc i mózgu.
-

Patrzyło się wtedy na niego jak na nieboszczyka – mówi Andrzej Bek. - On przeszedł trzy operacje mózgu. Cały czas wierzył, że pokona chorobę i wróci do ścigania. Był zdeterminowany. Mówił do mnie: Andrzej! Ja im jeszcze pokaże! Wrócę do ścigania!

Gdy Andrzej Bek był potem menadżerem w zawodowej grupie T Mobille to jeździł w niej m.in. Niemiec Jan Urlich czy znakomity Brytyjczyk Mark Cavendissh, wielokrotny mistrz świata.
Jarosław Bek do Polski wrócił w 1989 roku. Andrzej dalej mieszka w Colorado Springs z żoną Lucyną, wielokrotną mistrzynią Polski w koszykówce w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego i reprezentantką kraju. Mają dwie córki, bliźniaczki. Kiedyś były w setce najlepszych tenisowych juniorek świata. Michał syn Jarka także nie został kolarzem, choć próbował...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki