Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bezdomni to ogromny problem szpitali w Łódzkiem. Leczenie kosztuje tysiące złotych

Redakcja
Czasem nie można ustalić personaliów bezdomnego pacjenta. Za leczenie takich osób szpitale nie dostają pieniędzy
Czasem nie można ustalić personaliów bezdomnego pacjenta. Za leczenie takich osób szpitale nie dostają pieniędzy Grzegorz Dembinski/Polska Press
Bezdomni to ogromny problem szpitali. Są nieubezpieczeni, a ich leczenie kosztuje tysiące złotych. Placówki zatrudniają pracowników, zajmujących się formalnościami, związanymi z takimi pacjentami

Od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych może kosztować szpital leczenie bezdomnego, który nie ma ubezpieczenia. A takich pacjentów nie brakuje. Trafiają do szpitalnych oddziałów ratunkowych ze świerzbiem, wszami, a nawet larwami. Nie pamiętają, jak się nazywają, często odmawiają leczenia, nie chcą obciąć włosów i poddać się dekontaminacji.

W szpitalu dochodzą do siebie nawet kilka tygodni, co dla nich jest przyjemną odmianą. Szpital nie może odmówić przyjęcia pacjenta, mimo że nie ma gwarancji zwrotu kosztów leczenia. Niektóre placówki zatrudniły pracowników, zajmujących się formalnościami, związanymi z takimi pacjentami.

Strażnicy miejscy z psami ratowniczymi szukają bezdomnych [ZDJĘCIA]

- Przyjmowani są jako NN. Dopiero po kilku dniach przypominają sobie, jak się nazywają, ale żeby wystąpić do biura ewidencji ludności, muszę mieć podstawowe dane - mówi Celina Gorzkiewicz, pracownik socjalny w Miejskim Centrum Medycznym im. Jonschera w Łodzi.

Ostatnio do szpitalnego oddziału ratunkowego w „Jonscherze” trafiła niemal cała rodzina: mężczyzna, jego konkubina oraz jej brat. Starszy pacjent i jego obecna towarzyszka życiowa nie byli ubezpieczeni. - On ma żonę, z którą jest w separacji. Nawiązałam kontakt z pracownikiem socjalnym tej kobiety. Poprosiłam, by przy swoim zgłoszeniu w urzędzie pracy ponowiła ubezpieczenie męża - mówi Celina Gorzkiewicz.

Łódzcy bezdomni. Trzymają się razem, bo w grupie łatwiej przeżyć...

Inny bezdomny, 26-letni mężczyzna, przyjechał na SOR... taksówką i nie była to jego pierwsza wizyta. Podobnie jak mężczyzny, który mieszka w komórce niedaleko szpitala. Jego stan po przyjęciu był fatalny, skóra była pokryta świerzbem, w brodzie i włosach miał wszy.

Ci bezdomni przyjechali do SOR nie pierwszy raz, dlatego udało się wyjaśnić ich ubezpieczenie. Podobnie jak w przypadku kobiety, której od dawna szukała matka. Dzieci pacjentki szły do Pierwszej Komunii Świętej i babcia chciała, by ich matka była przy tym obecna. Udało się ją odnaleźć właśnie dzięki informacji ze szpitala. Kobieta była w opłakanym stanie, larwy miała we wszystkich otworach ciała.

Tylko w tym roku szpital im. Jonschera prowadzi kilkanaście spraw o ustalenie ubezpieczenia. Kiedy szpital dostanie informację z biura ewidencji, może wystąpić do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej o objęcie takiego chorego świadczeniem zdrowotnym przez 90 dni.

Czytaj dalej na następnej stronie

Na Placu Barlickiego stanęła skrzynka dla bezdomnych

Nie chcą nic o sobie powiedzieć

Formalności jednak trwają, a i nie zawsze udaje się ustalić tożsamość i ubezpieczenie chorego. Przez ostatnie dwa lata w „Jonscherze” było 316 pacjentów NN.

- Niektórzy nie chcą nic powiedzieć, nie mają przy sobie dokumentów, bo nie czują potrzeby ich wyrobienia - mówi pracownik socjalny ze szpitala im. Jonschera.

50 tysięcy złotych za osobę bezdomną

Kolejnym problemem, po ustaleniu tożsamości oraz ubezpieczenia bezdomnego, są koszty leczenia. Kobieta z larwami na oddziale leżała miesiąc, co kosztowało kilkanaście tysięcy złotych. 45 tys. zł kosztowała z kolei opieka nad poparzonym bezdomnym, którego koledzy podpalili na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Jeśli ubezpieczenie nie pokryje tych kosztów, musi zrobić to szpital. Tak jak w przypadku niedoszłego kilkukrotnego samobójcy, który ponad dwa miesiące był leczony na oddziale intensywnej opieki medycznej. Opieka kosztowała ponad 50 tys. zł.

Akcja liczenia bezdomnych. Na ulicach Łodzi jest mniej bezdomnych niż dwa lata temu

To problem nie tylko łódzkich szpitali. Tak samo jest m.in. w Sierniewicach.

- Rzadko która faktura jest później opłacana - mówi Paweł Bruger, rzecznik szpitala w Skierniewicach. W styczniu było tam 16 takich przypadków, nieopłacone faktury opiewają na ponad 2 tys. zł.

Ale to nie koniec problemów szpitali z bezdomnymi. Odzież takiego pacjenta jest palona. Czyste ubrania przynoszą od znajomych pracownicy szpitala. Dzięki temu bezdomny nie wychodzi nago. Nie zawsze jednak można go ubrać, bo w przypadku pacjenta, który miał prawie dwa metry wzrostu, trudno było cokolwiek znaleźć. Celina Gorzkiewicz długo przekonywała jego mamę, by ubrała syna.

Podobnie jest w szpitalu w Radomsku.

- Bezdomni są zwykle zawszeni, ubrania są zniszczone. Dlatego kiedy już rozbierzemy takiego pacjenta, umyjemy i ogolimy, to odzież utylizujemy. Pracownicy oddziału od czasu do czasu przynoszą niepotrzebne ubrania, więc można powiedzieć, że mamy pewne rezerwy - mówi Przemysław Drozdek ze Szpitala Powiatowego w Radomsku.

Szpitale pomagają umieścić bezdomnego (jeśli ma jakiś dochód) w schronisku. Ale miejsc brakuje, a i nie każdy chce tam przebywać, bo warunkiem jest trzeźwość.

Współpraca: burz, mk

Zobacz filmowy skrót najważniejszych wydarzeń minionego tygodnia - 8 - 14 lutego 2016 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki