Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Biało-czerwono-biała rodzina pozostanie mi w sercu na zawsze”. Żenia Radionow żegna się z ŁKS

R. Piotrowski
Jewhen Radionow odchodzi z ŁKS Łódź [Fot. Krzysztof Szymczak]
Jewhen Radionow, jeden z ulubieńców kibiców ŁKS, żegna się z klubem. Dla zwłaszcza najmłodszych kibiców łódzkiego klubu, wychowanych na bramkach Ukraińca, to ciężka do przebolenia strata. Tęsknić zapewne będą także starsi, bo jakkolwiek piłkarz nie był wirtuozem, miał w sobie to, czego niekiedy brakuje nawet gwiazdom. Był postacią w ełkaesiackiej narracji na wskroś autentyczną.

Wiadomo jak to jest z piłkarzami. Pojawiają się i znikają. Wielu uważa i zapewne słusznie, że wbrew pozorom nie oni są najważniejsi. Bo piłkarz we współczesnym futbolu jest zazwyczaj najemnikiem. Dziś jest, jutro go nie ma. Wiosną zakłada koszulkę z jednym herbem, jesienią wdziewa już kolejną. Tych, którym odwidziała się z dnia na dzień miłość do klubu (zaraz po tym jak ktoś zabrzęczał grosiwem) wymieniać możemy bez końca. Trafiają się jednak wyjątki. I takim w ŁKS był Jewhen Radionow.

Nie dziwi więc dziś, że tak wielu sympatyków z rozczarowaniem przyjęło informację, wedle której Ukrainiec pożegna się z Łódzkim Klubem Sportowym i od rundy wiosennej będzie reprezentował barwy drugoligowej Stali Rzeszów. Nie ma sensu uderzać w górnolotną nutę, bo sympatyczny skądinąd zawodnik wielkim piłkarskim wirtuozem nie był, a napastnikiem dobrym bądź nawet bardzo dobrym okazał się wyłącznie w realiach trzecio- i drugoligowych (choć niektórzy się z tym nie zgodzą, dowodząc że w ekstraklasie trener Kazimierz Moskal nie dał piłkarzowi poważnej szansy).

Jewhena Radionowa nie ma więc sensu porównywać ze Stanisławem Baranem, Jerzym Sadkiem czy Stanisławem Terleckim, bo to jednak nie ten piłkarski kaliber, nie taki wachlarz możliwości, zwyczajnie nie taki potencjał, ale jakże dziwić się reakcji części sympatyków ŁKS, skoro na tle niezliczonej rzeszy bezbarwnych ligowców, którzy zresztą też często kopią się po czołach, ten akurat piłkarz był zdaniem fanów zwyczajnie uczciwy. Uczciwie wykonywał swoją robotę, uczciwie walczył na boisku, przez kilka sezonów uczciwie wywiązywał się ze swoich obowiązków. I zdaje się, że ta właśnie szeroko rozumiana uczciwość zjednała mu sympatię kibiców w większym nawet stopniu niż 5575 minut rozegranych z ełkaesiacką przeplatanką na piersi, niż 34 gole zdobyte dla ŁKS w trakcie ostatnich kilku lat (choć to dorobek strzelecki sprawił, że każde pojawienie się Ukraińca na boisku trybuna w al. Unii 2 kwitowała gromkim „Żenia gol!” wyśpiewywanym na nutę znanego przed laty szlagieru „Sagan gol!”).

Przypadek Jewhena Radionowa i jego historia w ŁKS pokazują, jak bardzo, pomimo zmian zachodzących we współczesnym futbolu, potrzebujemy idoli. Nie papierowych gwiazdek. Ludzi z krwi i kości. Autentycznych. Kacper ma dopiero kilka lat, więc dla niego opowieści o drużynie „Rycerzy Wiosny” z lat 50., ba, nawet te z Mirosławem Trzeciakiem w roli głównej brzmią jak stare baśnie. Dla niego ŁKS to w pewnym sensie Jewhen Radionow. Bo był tu od zawsze - człowiek, który kilka lat temu przerzucał łopatą gruz, którego życie nie zwykło oszczędzać, który w dodatku przez wiele lat był piłkarskim samoukiem i który, by zagrać tych kilka minut w polskiej ekstraklasie odbył niezwykłą podróż. Któż nie lubi takich historii? Dla wielu, w tym właśnie dla chłopca, zapewne opowiada ona nie tylko o przeciętnym summa summarum kopaczu, który w al. Unii 2 miał swoje pięć minut. Każdy, kto ma w sobie jeszcze odrobinę wrażliwości wie, że nie ma się tu z czego śmiać. To po prostu jest szczere.

Tata chłopca często korespondował z piłkarzem za pośrednictwem portali społecznościowych i kiedy przekazał synowi wiadomość o przeprowadzce zawodnika do Rzeszowa, ten wyraźnie posmutniał. Może to zabrzmieć banalnie, ale to właśnie z powodu takich emocji piłka tak bardzo nadal nas fascynuje. Idol odchodzi. Chłopiec nie potrafi się z tym pogodzić, tak zapewne jak nawet wielu starszych od niego sympatyków ŁKS, choć rozum podpowiada, że nadszedł już czas, a zawodnik nie jest w stanie dać drużynie niczego więcej ponadto to co już dał jej dotąd, więc sternicy ŁKS podjęli prawdopodobnie słuszną choć niepopularną decyzję.
- Bardzo mi miło, że zajmuję przestrzeń w pokoju i sercu Twojego syna. Biało-czerwono-biała rodzina też mi zostanie w sercu do końca życia - napisał piłkarz do taty chłopca, chcąc w ten sposób dodać otuchy młodemu kibicowi ŁKS.

Na razie ŁKS nie potwierdził tej wiadomości, ale wydaje się, że to koniec przygody Jewhena Radionowa w ŁKS. W al. Unii 2 już nie usłyszymy nigdy „Żenia gol!”. I zapewne nie tylko młodym fanom ŁKS jest z tego powodu źle. W końcu przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki