Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogdan Tuszyński - dziennikarz dziennikarzy

Marek Kondraciuk
Krzysztof Jastrzębski / East News
Dorosłe życie red. Bogdan Tuszyński związał z Warszawą, ale serce zostawił w rodzinnej Łodzi. Tu w młodości rozkwitła jego miłość do sportu, a droga na szczyty wiodła przez "Dziennik Łódzki".

Potrafił ulotne z natury dokonania sportowe i dziennikarskie przemienić w pomnik. Nie ze spiżu, ani z marmuru, tylko w pomnik ze słów. Historia sportu polskiego oraz dziennikarstwa sportowego na ziemiach polskich znalazła w Bogdanie Tuszyńskim swojego Tacyta - napisał red. Maciej Petruczenko w książce, która niedawno opuściła drukarnię. Nosi tytuł "Bogdan Tuszyński" i nie jest tradycyjną biografią.

Najznakomitsze pióra kreślą postać głównego bohatera, przesuwając w tle taśmy z frapującym zapisem dziejów sportu. Wydawcą jest Fundacja Dobrej Książki, co świetnie koresponduje z jakością niezwykłego dzieła, które powstało z okazji ubiegłorocznego jubileuszu, 80. urodzin Bogdana Tuszyńskiego.

Dla ludzi pióra, mikrofonu i obiektywu redaktor Bogdan Tuszyński jest dziennikarzem dziennikarzy.

Bramkarz SKS Pogoń

Stare fotografie z rodzinnego albumu oddają klimat epoki. Płowowłosy Boguś przed kościołem Zbawiciela, gdzie w 1940 roku przystąpił do komunii. Dwulatek z piłką na śniegu. Jego młodszy brat Włodek. Gładko uczesany młodzian z rodzicami. Bramkarz drużyny szkolnej.

W dzieciństwie Bogdan Tuszyński mieszkał przy ul. Perłowej 4, między Kozinami i Cyganką, na granicy Polesia i Bałut. W 1945 rozpoczął naukę w XI Państwowym Gimnazjum i Liceum (dawniej o.o. Bernardynów) przy ul. Spornej 73, gdzie dyrektorem został jego profesor z lat okupacji Zenon Kowalski. Młodzież sama organizowała szkołę niedaleko starego budynku, na ul. Krawieckiej, zaczynając od poszukiwania ławek.

Największy wpływ na kształtowanie osobowości Bogdana Tuszyńskiego miał nauczyciel wf Roman Winiarski, lwowianin, przysięgły kibic tamtejszej Pogoni. Nie dziwi więc, że Szkolny Klub Sportowy przyjął nazwę... Pogoń. Mecze rozgrywał na boiskach i trawnikach Parku na Zdrowiu.

Starcie z Komarem

Ligowym bramkarzem Bogdan Tuszyński nie został, a kres jego amatorskiej aktywności sportowej nastąpił w wieku 48 lat na stadionie Legii w iście dramatycznych okolicznościach.

Tak wspomina zdarzenie pomysłodawca i główny organizator meczu red. Stefan Szczepłek: - Mecz aktorzy - dziennikarze w 1980 roku oglądało z trybun na Łazienkowskiej 20 tysięcy widzów. Najstarszy z nas, nasz bramkarz Bogdan Tuszyński powiedział: "Panowie, zabawa zabawą, ale trzeba wygrać". Grający z nami mistrz olimpijski w pchnięciu kulą z Monachium 1972 Władysław Komar, dusza człowiek, miał niezwykłe poczucie humoru i bawił publikę. Bogdan Tuszyński rzucił się do piłki w gąszczu nóg, jak jakiś Zamora. Złapał piłkę i leżąc trzymał ją przy ziemi. Władek, ku uciesze publiczności, która dla takich akcji przyszła na stadion, też rzucił się w tłum. Tyle że, roztrącając po drodze swoich i obcych zwalił się całym ciężarem na nogę pana Bogdana, miażdżąc ją w kilku miejscach. Połamane kości, zerwane więzadła... A kiedy bramkarz na przemian tracił przytomność lub zwijał się z bólu, nieświadomi niczego kibice byli przekonani, że to wszystko zabawa, gra dla nich. Żarty skończyły się, kiedy kiedy karetka zawiozła Tuszyńskiego do szpitala. Zaczęły się problemy, operacje, wielomiesięczna rehabilitacja, a w konsekwencji niezamierzone odejście z pracy w Polskim Radiu.

Debiut na łamach "Dziennika Łódzkiego"

Zgoła inaczej potoczyła się kariera dziennikarska Bogdana Tuszyńskiego. Ciągnęło go do pisania. W 1948 roku szukał kontaktów z prasą, więc wysłał list do "Przeglądu Sportowego". W rubryce "Odpowiedzi redakcji" ukazała się informacja: "Niech Pan zwróci się do redaktora Kaczmarka w Łodzi (red. "Kuriera Popularnego"), który obiecał udzielić Panu rad i wskazówek".

Red. Wiesław Kaczmarek, legenda łódzkiego dziennikarstwa, był pewnie zaskoczony, bo 16-letni licealista przyszedł na spotkanie w redakcji na rogu Piotrkowskiej i Moniuszki wraz z... mamą. Zamówił jednak u debiutanta relację z pierwszego kroku bokserskiego.

Niestety, "Kurier Popularny", organ PPS, wkrótce przestał się ukazywać. Bogdan Tuszyński trafił więc do "Expressu Ilustrowanego", w którym działem sportowym kierował inny wybitny dziennikarz Kazimierz Rozmysłowicz.

Rok później (1949) adept dziennikarstwa sportowego był już w "Dzienniku Łódzkim" pod opieką kolejnych legendarnych postaci polskiej prasy, wilniuków, red. Władysława Lachowicza i red. Jarosława Niecieckiego.

Na łamach naszej gazety Bogdan Tuszyński zadebiutował 17 stycznia 1950 tekstem podpisanym pełnym imieniem i nazwiskiem. To była "Przyjacielska rozmowa ucznia z profesorem. Wywiad z opiekunem MKS - prof. Romanem Winiarskim". Dwa tygodnie później, 1 lutego, drugi tekst miał mocny tytuł: "Eliminować będziemy sportowców - nieuków".

Na filmowym planie ze... Stanisławem Mikulskim

Niewiele brakowało, a zdolny dziennikarz zostałby... aktorem. Bogdan Tuszyński wraz z kolegą z XI Gimnazjum Stanisławem Michalskim - koszykarzem ŁKS - został wybrany do filmu "Pierwszy start" Leonarda Buczkowskiego (Zakazane piosenki, Skarb). Zagrał tam obok m.in. Stanisława Mikulskiego i Wiesława Michnikowskiego.

Łódzki rozdział życia Bogdana Tuszyńskiego zakończył się wraz podjęciem studiów w wydziale dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego.

Miasto moje i Juliana Tuwima

Dorobek dziennikarza dziennikarzy jest niebotyczny. Trzy tysiące transmisji w Polskim Radio, 33 książki wśród których są dzieła epokowe, że wspomnimy tylko o "Złotych księgach kolarstwa", "Bardach sportu", "Polskich olimpijczykach XX wieku" i korespondującym z tą pozycją "Leksykonie olimpijczyków polskich 1924-2010".

Fenomenem jest więc to, że przy tak wielu osiągnięciach wciąż Tuszyński najsilniej kojarzy się z prostym, wręcz banalnym zawołaniem, które otwierało niezapomniane relacje z Wyścigu Pokoju: "Halo, tu helikopter!". Ono zrosło się z nazwiskiem Tuszyńskiego na zawsze. Jest jego wizytówką. Wspomnienia przyjaciół, znajomych, podwładnych jubilata w książce "Bogdan Tuszyński" mają wspólny mianownik: bodaj we wszystkich jest przywołane to legendarne, niepowtarzalne "halo, tu helikopter". Imponująca jest siła słowa mistrza, godny najwyższego podziwu jego autorytet, skoro powitanie wypowiadane tym wspaniałym, niepowtarzalnym głosem dobre cztery dekady temu tak mocno tkwi w świadomości ludzi pamiętających tamte czasy.

- W Wyścigu Pokoju transmisje z helikoptera były prowadzone od 1957 roku, a więc wcześniej niż wpadli na ten pomysł Francuzi w Tour de France - wspomina łódzki dziennikarz, laureat "Złotego pióra" red. Wojciech Filipiak, przyjaciel jubilata i jak on koneser kolarstwa. - Po raz pierwszy relacje z helikoptera można było usłyszeć podczas etapu Katowice - Łódź. To był akurat przypadek, ale jakże charakterystyczny. "Przed nami Łódź, miasto moje i Tuwima" - zawołał z emfazą redaktor Tuszyński, którego zawodowe losy związane były z Warszawą, ale o rodzinnym mieście nigdy nie zapomniał.

- "Halo, halo, tu helikopter"- ten okrzyk wszedł do potocznej polszczyzny i dzisiaj nawet młodzi ludzie kojarzą go bezbłędnie z Wyścigiem Pokoju i Bogdanem Tuszyńskim - pisze dalej red. Wojciech Filipiak.

Tępiłby chętnie tego rodzaju audycje...

Nie wiadomo tylko, czy Julian Tuwim byłby zadowolony, że jest wspominany w radiowej transmisji sportowej. W swojej książce "Radio i sport" Bogdan Tuszyński cytuje słowa Juliana Tuwima z "Anteny" (1934): - Chciałbym zwrócić uwagę na przerost sportu w programach radiowych oraz zbyt wielką liczbę wszelkiego rodzaju transmisji sportowych. Nie sądzę, aby mogło to być dla kogoś pożyteczne i przyznam się szczerze, że tępiłbym chętnie tego rodzaju audycje - pisał Julian Tuwim.

Z helikopterem w Wyścigu Pokoju wiąże się wiele anegdot. Jedna z nich, opowiedzianą niegdyś przez samego Bogdana Tuszyńskiego, przywołał na łamach książki Wojciech Filipak: - W ciasnym helikopterze było bardzo niewygodnie i poprzypinany pasami sprawozdawca popuścił sobie pasek od spodni. Z emocji o tym zapomniał i gry - nie wypuszczając z rąk mikrofonu - wysiadał na środku stadionu ŁKS, te spodnie zaczęły mu dramatycznie opadać...

Ciągle o helikopterze...

Od trzydziestu sześciu lat uprawiam dziennikarstwo, ale moje koszykarsko-piłkarsko-siatkarsko-pływackie ścieżki nigdy nie skrzyżowały się z kolarskimi trasami red. Tuszyńskiego. Kształtował on jednak i moje widzenie sportu, uczył smakować Wyścig Pokoju.

Młodsi kibice nie uświadamiają sobie pewnie, czym było kiedyś radio i czym była ta impreza. Nikt nie robił wówczas badań słuchalności, bo radia słuchali wszyscy: sprzedawczyni w mięsnym, fryzjerka przy strzyżeniu, motorniczy w tramwaju, woźna w szkole i kontystka w urzędzie, a radiowęzły w fabrykach służyły nie tylko do przekazywania komunikatów załodze.

Wyścig Pokoju to był jeden z największych paradoksów PRL. Impreza na wskroś polityczna, zaprawiana propagandowym sosem w wystąpieniach oficjeli niosła jednocześnie olbrzymi ładunek spontanicznych reakcji kibiców, autentycznych emocji o niezwykłym nasileniu, daleko większych niż małyszomania. Cała Polska kochała Staszka Królaka, maleńkiego Elka Grabowskiego, ambitnego Stasia Gazdę, a moimi idolami byli Jan Kudra (bo z Łodzi) i Rajmund Zieliński. I nie miała tu żadnego znacznie partia, ideologia i "Trybuna Ludu". Ideologią kibiców był sport.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki