Wyszedł z domu i zaginął bez śladu. Zatykają uszy, kiedy słyszą takie słowa. Wierzą, że ktoś wskaże jakikolwiek ślad po tacie, mamie, bracie... Szczególnie smutno jest, kiedy trzeba nakryć do stołu w Wigilię. Nigdy nie zabraknie tu pustego miejsca przy stole.
Brat Jadwigi zaginął osiem lat temu. Jednak dla niej jakby to wydarzyło się wczoraj. Jadwiga każdego dnia z taką samą nadzieją czeka, że brat wróci do domu. Najbardziej czeka w Wigilię.
Żeby tylko się odnalazł, innego prezentu nie potrzebuję
Grzegorz Kisztelański miał 56 lat, kiedy po raz ostatni widział się z siostrą. Wyszedł z Domu Pomocy Społecznej. I nikt go już więcej nie widział.
- Szukaliśmy brata bardzo intensywnie. Ale nie było żadnych śladów, żadnego tropu, nikt niczego nie wiedział - opowiada Jadwiga Peszke z Radomska, siostra Grzegorza.
- To był chory człowiek, miał schizofrenię. Nie straciłam jednak nadziei, że go odnajdę. Najgorsza jest tylko bezradność.
Pani Jadwiga rzadko się uśmiecha, jeszcze rzadziej uśmiecha się w Boże Narodzenie.
- Puste miejsce przy stole zawsze czeka na brata - mówi pani Jadwiga, próbując powstrzymać łzy. - W Wigilię modlimy się, by do nas wrócił. Ja go żywiłam, ubierałam. Nie było łatwo, bo opiekowałam się też chorą mamą. Ale bardzo go kocham, był mi bliski. W Wigilię zawsze życzyliśmy sobie zdrowia. To było najważniejsze. Dzieliliśmy się opłatkiem i tak bardzo chciałam, żeby mu się życie dobrze ułożyło. On był zamknięty w sobie, nieśmiały. Tak bardzo chciałam, żeby był szczęśliwy.
Pani Jadwiga wspomina, że zawsze starała się spełniać marzenia brata. - Chory był, robiłam wszystko, co chciał. Tak bardzo chciałabym, żeby odnalazł się cały i zdrowy. Niczego więcej nie potrzebuję. I w głębi serca bardzo mocno w to wierzę. Było nas czworo. Najmłodszy brat zmarł na zawał serca. Rodzina zawsze była dla nas najważniejsza.
Podobno w telewizji pokazali, że mieszka w Świętokrzyskiem
Nadzieję pani Jadwidze dał znajomy. Przyszedł i powiedział, że widział jej brata w reportażu w telewizji.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
- Nie pamiętał kanału ani żadnych szczegółów. Ale mówił, że to był Grzegorz. Miał zasłoniętą twarz. To była historia o bezdomnym, który spał w stodole. Zainteresowała się nim jakaś wdowa. Pomagał jej rąbać drewno, a ona go dokarmiała - opowiada pani Jadwiga. - A potem on też zaczął jej gotować. I w tym reportażu było, że bardzo dobrze gotował. To wszystko się zgadza. Mój brat robił bardzo dobre wyroby, jak zabijaliśmy świniaka.
Pani Jadwiga powiedziała policji o tym, co usłyszała od znajomego. Jednak znajomy nie zdecydował się powtórzyć tego na komisariacie. - Ale i tak ta historia dała mi nadzieję. Podobno to było gdzieś w Świętokrzyskiem. W głębi serca czuję, że mój brat żyje - mówi pani Jadwiga. - Nie rozumiem ludzi, którzy po dziesięciu latach od zaginięcia idą do sądu i chcą uznać zaginionych za zmarłych. Ja w ogóle nie mam takich myśli. Dla mnie niemożliwe jest uznać brata za zmarłego, nie widząc, co się z nim stało. W moim sercu nie ma miejsca na taką decyzję.
Pani Jadwiga podkreśla, że te wszystkie lata przetrwała głównie dzięki wsparciu męża i dzieci. - Bez nich nie wyobrażam sobie tego wszystkiego - mówi kobieta.
Ktoś ją widział, że jedzie rowerem pod prąd, ale policja nie znalazła
W te święta puste miejsce przy stole zostawi też Zdzisław Piasny z Zawady koło Tomaszowa Mazowieckiego. Od półtora roku czeka na mamę. -Pamiętam, jakby to było dzisiaj. Mama wyjechała z domu rowerem 14 maja po południu. Mieszkała sama. Wcześniej miała problemy z pamięcią, ale nic poważnego się nie działo. Zobaczyłem, że jej nie ma w domu, kiedy chciałem zanieść zupę, bo żona jej obiady gotowała - opowiada pan Zdzisław. - Od razu zaczęliśmy jej szukać. Mieszkamy na wsi, wszyscy się znają, znali też ją. Takie sąsiadki, co siedzą na ławce przy drodze, powiedziały, że pojechała nową drogą. Ona nie znała tej trasy, bo tę drogę przebudowali niedawno. Może dlatego się zgubiła?
Pani Stanisława, mama Zdzisława, była w pełni sprawna.- Ktoś ją potem zauważył, że jedzie rowerem pod prąd. Policja pojechała sprawdzić to miejsce, ale już jej tam nie było - mówi pan Zdzisław. - Szukaliśmy wszyscy mamy, szukała policja, strażacy z OSP i normalni strażacy. I nic. Jak kamień w wodę. Jeszcze mieliśmy sygnał, że jakaś pani widziała mamę w Spale, jak szła z rowerem. Porozwieszaliśmy tam zdjęcia, daliśmy informację do radia. I znowu nic.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Od zaginięcia mamy święta w domu pana Zdzisława już nie są takie same.
- To puste miejsce przy stole czeka na nią - mówi mężczyzna. - Najgorsze jest to, że nie wiem, gdzie jej szukać. Zaczynam tracić nadzieję. Mama jest 29 rocznik, to różnie może być. Ojca odwiedzam na cmentarzu. Zapalam mu świeczkę na grobie. A mamie nawet nie mam gdzie świeczki zapalić, nie wiem, co się stało, gdzie jest. Mam trochę żal, że za mało jej wszyscy szukali. Że może jeszcze coś można było zrobić. Cały czas mi jej teraz brakuje. Mieszkam tuż obok jej domu. Przez okno widzę jej podwórko. Wnuczki też tęsknią. Żebyśmy tylko czegokolwiek się dowiedzieli. Nawet jeśli stało się coś złego, to żebyśmy mogli ją pochować. Bo ona teraz nie ma swojego miejsca.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie
Rodzina Stanisława Mastalerza z Łodzi poszła do telewizji, kiedy mężczyzna zaginął. Miał wtedy 62 lata. Jednak program nic nie pomógł.
- To był sierpień tamtego roku. Tata wyszedł z domu i już nie wrócił - mówi Piotr Mastalerz, syn pana Stanisława. - Ja pracuję w delegacji, tatą zajmowała się siostra. Kiedyś, raz jeden, zdarzyło się, że tata wyszedł z domu. Ale miał przy sobie dowód osobisty i przyprowadziła go policja. Tym razem nie zabrał ze sobą żadnego dokumentu. A tak mu tłumaczyliśmy, żeby bez dowodu nigdy z domu nie wychodził.
Rodzina na początku szukała pana Stanisława we wszystkich szpitalach w Łodzi i okolicach. Pytała też w ośrodkach dla bezdomnych. Bez rezultatu.
- Żadnego znaku, żadnego sygnału - mówi pan Piotr. - Jednak nadzieja umiera ostatnia. Na co dzień mam dużo spraw na głowie, problemów, rachunków do zapłacenia. Najgorzej jest, jak przychodzą święta. Wtedy jest najtrudniej. Tak bardzo chciałbym wiedzieć, gdzie jest tata. Mam dwie córki: jedna ma sześć lat, druga 17. Tej młodszej nie jest łatwo zrozumieć, co się stało z dziadkiem. Starsza córka była w telewizji. Opowiadała w programie o dziadku. Miała nadzieję, że ktoś się odezwie. Nikt się nie zgłosił.
W każde święta rodzina razem chodziła na pasterkę, razem siadała do stołu.
- Mieszkam z tatą od 30 lat. Przez całe życie był przy mnie - mówi pan Piotr. - Im dłużej go nie ma, tym trudniej mieć nadzieję.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Każdego dnia mijamy słupy, oklejone zdjęciami zaginionych
15 grudnia wystartowała kampania Fundacji Itaka pod hasłem "Po niektórych ludziach znika ślad".
- Nikt, kto nie przeżył straty ukochanej osoby, nie jest w stanie wyobrazić sobie, jaki ból odczuwają rodziny zaginionych, latami balansujące pomiędzy poczuciem straty a nadzieją… - podkreśla Irena Musiałkiewicz z Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych "Itaka". - Każdego dnia ludzie mijają słupy, oklejone zdjęciami z opisem osób zaginionych, często przechodzą obok nich obojętnie.
Dzięki kampanii "Po niektórych znika ślad" fundacja chce zwrócić uwagę na problem zaginięć oraz potrzeby osób, które dotknęła ta tragedia.
Przyczyny zaginięć są różne i zależą od wieku. Według danych Itaki małe dzieci najczęściej giną z powodu braku odpowiedniej opieki rodziców i opiekunów. Zdarza się jednak, że przyczyną jest porwanie rodzicielskie czy przestępstwo: uprowadzenie, pedofilia, morderstwo.
Starsze dzieci i młodzież często uciekają z domu. Są tego różne powody i nie ma reguły. Uciekają także dzieci z tak zwanych dobrych domów. Najczęściej młody człowiek ucieka wtedy, kiedy problemy, z którymi się zmaga, go przerastają.
W przypadku dorosłych często zdarzają się wypadki i urazy, powodujące zaniki pamięci. Niektórzy spośród zaginionych to ofiary przestępstw, chodzi na przykład o uprowadzenia, morderstwa. Przyczyną zaginięcia w przypadku starszych osób bardzo często są choroby: wylew, zawał, padaczka, choroba Alzheimera, depresja, oraz schizofrenia.
Przedstawiciele Itaki zaznaczają, że znikają również ludzie zdrowi. Wielu z nich z pełną świadomością zrywa kontakty z najbliższymi. Poprzez kampanię fundacja chce dotrzeć również do takich osób, przekonać, żeby dały znak życia. Takie przypadki dotyczą w dużej mierze ludzi, którzy od lat przebywają za granicą lub mają nowe życie, a pozostawione rodziny wciąż czekają na ich powrót i odchodzą od zmysłów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?