Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brak ustawy zabiera nam świeżo odnowione zabytki

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek fot. Krzysztof Szymczak
Czytam, że jedna z najpiękniejszych łódzkich kamienic, ta przy Piotrkowskiej 86, może zostać stracona przez miasto. Kamienica pod Gutenbergiem, której niedawno przywrócono blask dzięki gminnym pieniądzom. Gruntowny remont kosztował nas milion złotych, a nie była to jedyna renowacja, której została poddana w ciągu wielu powojennych lat.

Kamienica postawiona przez Jana Petersilgego pod koniec XIX wieku ma historię długą i skomplikowaną niemal tak, jak jej fasada. Tuwim wspomina o niej w "Kwiatach polskich" opisując Rewolucję 1905 roku. Przed wojną jednym z jej lokatorów było Stronnictwo Narodowe, dość paradoksalny najemca zważywszy na pochodzenie właścicieli. Za PRL bawili się w podziemiach łódzcy artyści.

Piwnica była stałym adresem, pod którym można było spotkać łódzką bohemę. Sam Jan Petersilge też był ciekawą postacią, zanim zakupił grunt pod budowę "Gutenberga", wydawał już gazetę "Lodzer Zeitung". To właśnie z jej redakcji wyszedł Henryk Elzenberg, późniejszy twórca "Dziennika Łódzkiego".

Czego by nie powiedzieć o fasadzie - robi wrażenie na przyjezdnych. Jest sztandarowym przykładem budowli, którą na początku XX wieku bardziej oświeceni mieszkańcy wielkich metropolii Europy uznaliby za bezguście i straszne kiczysko.

Przeładowana ornamentem, atakująca przechodnia kolorami, smokami i czym się da. Taką ją kochamy i nie damy powiedzieć o niej złego słowa. Dla wielu łodzianek i łodzian jest po prostu symbolem Piotrkowskiej. A teraz możemy ją stracić, choć zadbaliśmy o nią jak się tylko dało.

Scenariusz jest taki sam jak wszędzie. Oto nagle, często po remoncie, pojawia się potomek właścicieli atrakcyjnej nieruchomości lub firma, która odkupiła od niego roszczenia. Pała nagłym zapałem, żeby odzyskać utraconą własność. Bo własność, pamiętajmy o tym, jest w Polsce święta i stoi nawet ponad prawami człowieka. Wiele mogą o tym powiedzieć lokatorzy z ul. Stolarskiej w Poznaniu, gdzie taki nowy "dobrodziej" nękał ich bezkarnie wynajmując zbirów. W całej Polsce to setki dramatów ludzi, często starszych, którzy z dnia na dzień są eksmitowani, bo gminy zwracają lub sprzedają mienie w prywatne ręce wraz z lokatorami.

Nie twierdzę, że prywatni właściciele zawsze się tak zachowują. Mamy mnóstwo pozytywnych przykładów, gdzie faktyczni spadkobiercy przejmują prawdziwą ruinę i sami kosztem wielkich starań doprowadzają ją do lśniącego stanu. Z lokatorami dogadują się uwzględniając ich możliwości, jeśli ktoś jest starszy, chory, może być pewien, że nie zostanie postawiony w sytuacji bez wyjścia. Ale to już zależy wyłącznie od dobrej woli właścicieli, jeśli są ludzcy, wszystko da się ułożyć. Jeśli zależy im wyłącznie na zysku, co dzieje się najczęściej w przypadku firm skupujących roszczenia, lokatorom biada.

Miastem, w którym problem ten występuje na ogromną skalę, jest Warszawa. W tej chwili toczy się tam szeroka społeczna dyskusja, czy sprawiedliwym jest, żeby miasto podnoszące kamienice z powojennych ruin, często ogromnym społecznym wysiłkiem, bo "cały naród buduje swoją stolicę", traciło je na rzecz ludzi, którzy przypomnieli sobie o własnym dziedzictwie. Nawet w przypadku ocalałych budynków ich utrzymanie i remonty obciążały kieszenie miast przez okres tak długi, że wszystkie warunki zasiedzenia zostały spełnione. A tu nagle pojawia się ktoś i mówi "to moje".

Regulująca te problemy ustawa reprywatyzacyjna jest jak biały jednorożec - wszyscy czytali o jej wirtualnym bycie, ale nikt uchwalonej jeszcze na oczy nie widział. W tej chwili znów podnoszona jest przez PO, ale pewnie, jak większość obietnic, będzie tylko wyborczą kiełbasą. Akurat w Warszawie stawka jest wysoka, tam skutki dekretu Bieruta, który znacjonalizował większość nieruchomości w mieście, mogą kosztować miasto nawet 16 miliardów.

Ale i inne miasta mają ogromny problem z roszczeniami spadkobierców. Akurat Łódź jest pod tym względem wyjątkowa o tyle, że miasto powstawało szybko, co często wiązało się z użyciem gorszych materiałów. Byle postawić i czerpać zyski. Jakość nieco podobna do dzisiejszych tanich deweloperów, którzy postawią, a potem choćby i potop. Wystarczy porównać stan łódzkich kamienic z ich rówieśniczkami na przykład na Dolnym Śląsku, gdzie budowano trochę solidniej. Tam czasem wystarczy umycie pod ciśnieniem i bieżące naprawy. W Łodzi stare mury łatwiej się kruszą, odpada detal z fasady, dają znać o sobie wady konstrukcyjne, a czasem nawet brak fundamentów.

Dlatego miasto musi ponieść większe koszty, żeby stare domy dobrze odremontować. A potem trach! - i ktoś je sobie zabiera, bo wiek temu należały do jego rodziny. A jeśli podobny los spotka budynki odnawiane z programu Mia100 kamienic? Co wtedy? Tu może pomóc tylko dobre prawo, którego na poziomie centralnym ciągle nie możemy uchwalić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki