Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Budżet obywatelski: czy zaczniemy wyrzucać pieniądze w błoto?

Matylda Witkowska
Woonerf to najbardziej udany projekt pierwszego budżetu obywatelskiego
Woonerf to najbardziej udany projekt pierwszego budżetu obywatelskiego Krzysztof Szymczak
W trzeciej edycji budżetu obywatelskiego zgłoszono mniej projektów i mniej ludzi głosowało niż w latach poprzednich. Jeśli tak dalej pójdzie, zaczniemy wydawać pieniądze na cokolwiek.

Syndrom trzeciego budżetu - tak wśród osób zajmujących się w Łodzi partycypacją społeczną określono trzecią edycję głosowania, w której hurraoptymizm obywateli zmienił się w pewne zniechęcenie. W Łodzi w tym roku było dużo mniej wniosków i mniej oddanych głosów. Ale przecież nie we wszystkich miastach tak jest.

W głosowaniu na budżet obywatelski 2016 wszystkiego było mniej niż rok wcześniej. Zgłoszono zaledwie 636 wniosków, podczas gdy rok temu było ich aż 871, a w pierwszej edycji 908. Dużo mniej było też w tym roku głosów. W tej edycji łodzianie wypełnili 178 tys. kart. Rok temu głosów było prawie ćwierć miliona, a w pierwszej edycji - 187 tys.

Bo w Łodzi jest za dobrze

O przyczynach mniejszego zainteresowania budżetem dyskutowano już w Łodzi wiele. Jednym z bardziej prawdopodobnych argumentów są wprowadzone w tym roku ograniczenia dotyczące maksymalnych kwot, których mogą dotyczyć składane projekty. W przypadku zadań ogólnomiejskich było to 2,5 mln zł, w przypadku dzielnicowych - 1,5 mln zł. To sprawiło, że część dużych, wizjonerskich projektów nie zmieściła się w limitach. Wiadomo, że część wnioskodawców w tej edycji zrezygnowała. Z drugiej strony, tegoroczne limity sprawiły, że część zadań (jak np. dotyczące darmowej linii tramwajowej) sztucznie podzielono na kilka mniejszych, nie było też sztucznego „koalicyjnego” łączenia zadań. A to częściowo powinno zlikwidować spadki.

Ciekawą teorię na temat liczby wniosków wysnuła prezydent Łodzi Hanna Zdanowska. Na jednej z konferencji dotyczących budżetu stwierdziła, że w tym roku wniosków jest mniej, bo wiele potrzeb mieszkańców zostało już zaspokojonych w poprzednich edycjach. Wystarczy jednak spojrzeć na stan Łodzi, by stwierdzić, że jest to kompletna bzdura.

Bardziej prawdopodobne jest zniechęcenie mieszkańców, którzy po włożeniu niemałej pracy w przygotowanie wniosku, oszacowanie jego kosztów i w walkę o poparcie musieli stawić czoła porażce. W 2014 roku na 908 zgłoszonych wniosków po dwóch „dokładkach” wybrano do realizacji zaledwie 106. To oznacza 800 sfrustrowanych pomysłodawców, których społeczna praca przy przygotowaniu wniosku poszła na marne. Kolejne 800 zniechęconych osób dołączyło rok temu, po obecnym głosowaniu będą kolejni. Nie mówiąc już o autorach wniosków takich jak rower miejski, których mimo wyboru zrealizować się nie udało.

Niezależnie od tego, jakie naprawdę przyczyny leżą u podstaw małej liczby wniosków, niektórym nasuwa się jeszcze jedno wytłumaczenie. Branża muzyczna zna pojęcie „syndromu trzeciej płyty”. To ta, w której oczekiwania fanów są wyjątkowo duże. Po zaskakującym debiucie i mocnej drugiej płycie oczekują kolejnego trzęsienia ziemi. A ono często nie nadchodzi. Zdarza się nawet, że wypalony zespół wydaje płytę gorszą.

Podobne myślenie niektórzy stosują przy budżecie obywatelskim. Trzeci budżet to ten, w którym mija pierwotny zapał, a wprowadzane ograniczenia i „udoskonalenia” budżetu zmniejszają liczbę wniosków.
W Polsce ludziom się chce

Nie jest to jednak regułą. Wrocław przygodę z budżetem obywatelskim zaczynał tak jak Łódź w 2013 r. Miał wówczas zgłoszonych 129 wniosków. Rok temu wniosków było już 314, a w obecnym głosowaniu - aż 807.

Ale nie we wszystkich miastach liczba wniosków cały czas wzrasta. Na przykład Bielsko-Biała kryzys budżetu obywatelskiego przeżyła w drugiej edycji. Liczba złożonych wniosków spadła wtedy blisko o połowę (ze 150 do 70), a na ośmiu osiedlach na 30 mieszkańcy fizycznie nie mieli co wybrać, bo żaden wniosek nie został zgłoszony. Niewykorzystane środki z mniej aktywnych osiedli trzeba było przenieść do puli ogólnomiejskiej. W trzeciej edycji było już lepiej: złożono 128 wniosków, a bez żadnego wniosku zostało już tylko jedno osiedle.

Wciąż nie oznacza to jednak rewelacji. Nadal cztery osiedla zostały z jednym zgłoszonym zadaniem, co prowadzi do absurdalnej sytuacji, gdy głosowanie właściwie nie jest potrzebne: jedyne zgłoszone zadanie i tak będzie zrealizowane, choćby poparł je sam autor wniosku.

Złożonych w tym roku w Łodzi 636 wniosków, w tym 531 zaakceptowanych przez radnych do głosowania, to w takiej perspektywie wciąż duży wybór. Jednak trzecia edycja budżetu wygląda gorzej, jeśli spojrzymy na nią z perspektywy dzielnic. W najmniejszym obszarowo Śródmieściu zgłoszono w tym roku zaledwie 45 wniosków (rok temu było 53). Po weryfikacji zostały z nich zaledwie 34 (rok temu 44), z których mieszkańcy musieli wybrać pięć. Po raz pierwszy pojawiły się głosy, że w Śródmieściu nie było z czego wybrać. Zamiast głosować na naprawdę świetne, najciekawsze projekty, wybierano cokolwiek, by „doskreślać” do wymaganej piątki.

Słowem: 6 mln zł przeznaczonych na projekty dzielnicowe nie można zostawić w miejskiej kasie i trzeba na coś wydać, nawet jeśli nie bardzo jest na co. A to już niebezpiecznie zbliża budżet obywatelski dla Śródmieścia do wyrzucania pieniędzy w błoto, lub gorączkowego szukania zakupów pod koniec roku budżetowego, by zwiększyć koszty. A 6 mln zł to dla biednej Łodzi nie są małe pieniądze.

Jeszcze wyraźniej widać to, jeśli chodzi o wartość wybieranych projektów. Całkowity koszt dopuszczonych do głosowania projektów dla Śródmieścia to zaledwie 12,5 mln zł, czyli raptem dwa razy więcej niż suma do wydania. Głosy mogą się różnie rozłożyć, ale zgodnie z zasadą prawdopodobieństwa, połowa złożonych wniosków powinna zostać zrealizowana.

Nie ma z czego wybrać

W tym roku jako dodatkową informację wprowadzono podział projektów na poszczególne osiedla. Nie miał on formalnego znaczenia przy głosowaniu, miał ułatwić łodzianom rozeznanie się w projektach dotyczących ich najbliższej okolicy. Ale podział pokazał, jak nierówno rozłożony jest wybór. Podczas gdy na Starym Widzewie do wyboru były aż 24 zadania, to na osiedlu Nad Nerem propozycja była tylko jedna. A mieszkańcy Osiedla nr 33, jeśli chcieliby wybrać coś koło swojego domu, w ogóle nie mieliby na co głosować. Bo żadnego projektu z osiedla nie zgłoszono.
Ale nie we wszystkich dzielnicach wybór był mały. Na Bałutach zgłoszono 146 wniosków. Rok temu było ich wprawdzie 212, ale wciąż jest co wybierać. A mieszkańcy takich osiedli jak Bałuty Centrum czy Chojny Dąbrowa zgłosili niemal po 40 wniosków. Nawet gdy kilka zostało odrzuconych, wciąż selekcja przy głosowaniu musiała być ostra.

Wybór mogła rozszerzyć tegoroczna nowość. Po raz pierwszy można było wybrać zadania niekoniecznie z dzielnicy, w której się mieszka, ale z dowolnie wybranej. Warunek był taki, że wszystkie zadania musiały pochodzić z jednej dzielnicy. To jednak pomogło tylko nielicznym osobom mocno związanym z dzielnicą, w której pracują lub posyłają do szkoły dzieci. Oznaczało bowiem całkowitą rezygnację z projektów, które mogły ułatwić życie koło własnego domu.

Doświadczenie zarówno Łodzi, jak i mieszkańców Bielska-Białej pokazuje, że nie ma sensu rozdrabnianie głosowania na jak najmniejsze jednostki terytorialne. W Łodzi pojawił się pomysł, popierany przez część osób tworzących budżet, by uwolnić całkowicie głosowanie na projekty dzielnicowe. Jeśliby się udało, wówczas głosujący mogliby wybrać pięć projektów dzielnicowych z terenu całej Łodzi, głosując na przykład na naprawę chodnika pod domem, remont szkoły dziecka i przebudowanie skrzyżowania koło miejsca pracy jednocześnie.

Problem małego wyboru mogłaby też rozwiązać praca urzędników. W Łodzi wymyślanie i przygotowanie projektów do budżetu obywatelskiego spoczywa na barkach mieszkańców. Jednak w niektórych miastach urzędnicy przygotowują różne, ich zdaniem potrzebne projekty, a tylko wybór zostawiają mieszkańcom. Oczywiście, takie rozwiązanie zmniejsza „obywatelskość” samego budżetu i wprowadzanie go nie jest dobrym pomysłem. Ale już przygotowanie „gotowców”, czyli projektów z oszacowanymi kosztami, które zdaniem urzędników są potrzebne i które można by ściągnąć z magistrackiej strony interne-towej i złożyć do budżetu w przypadku zainteresowania, już wyobrażalne są. Ostatecznie urzędnicy i tak tworzą w pracy różne pomysły i szacują potrzeby, na które potem próbują znaleźć pieniądze.

Jak wydać 100 mln zł

Tymczasem pojawiają się pomysły, które wybór mogą uczynić jeszcze trudniejszym. Słychać głosy, że budżet obywatelski nie powinien dotyczyć rzeczy podstawowych i oczywistych, takich jak remonty szkolnych łazienek czy chodników, bo miasto i tak powinno to robić. Trudno oczekiwać, by łodzianie zgodzili się na zmniejszenie kwoty budżetu obywatelskiego. W takiej sytuacji wycięcie zadań podstawowych sprawi, że 40 mln zł trzeba będzie wydać na zadania ponadstandardowe, żeby nie powiedzieć - fanaberie. A to nie będzie ani proste, ani racjonalne.

Podobnie sprawa ma się z zapowiadanym przez prezydent Hannę Zdanowską w czasach budżetowej euforii zwiększeniem kwoty całkowitej do 100 mln zł. Przy zachowaniu obecnych kryteriów podziału byłoby to w każdej dzielnicy po 15 mln zł. Na Śródmieściu już dziś nie byłoby na co ich wydać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki