Pytanie do czego miałby służyć budżet można interpretować w dwojaki sposób. Pierwszy głosi, że chcielibyśmy, aby było to cudowne narzędzie, które sprawi, że będziemy powoli zastępować sprawdzoną demokrację przedstawicielską, powszechną demokracją partycypacyjną. Efektem tego sposobu myślenia jest oczekiwanie, że w proces budowania budżetu partycypacyjnego włączy się bardzo wielu mieszkańców miasta, którzy masowo będą poświęcali prywatny czas, aby zgłaszać, a potem analizować projekty, które miałyby być sfinansowane z owego budżetu.
Idea piękna, jakkolwiek utopijna. Niestety we współczesnych czasach bardzo mało osób ma czas angażować się w takie działania. Inni - co jeszcze smutniejsze - nie są tym zainteresowani. Mają do tego prawo. Skala zaangażowania w stosunku do skali indywidualnej korzyści jest nieadekwatna dla tkwiących w marazmie obywateli XXI w.
Jeśli tak formułujemy oczekiwania wobec budżetu to jest on skazany na porażkę. Propozycje do realizacji w ramach budżetu zgłoszą i wybiorą jedynie niewielkie, dobrze zorganizowane grupy lobbujące za określonymi ideami i projektami. Czyli mniejszość. Zastępowanie demokracji przedstawicielskiej, w której próg uczestnictwa jest niski i powszechniejszy (głosowanie w wyborach), typem demokracji faktycznie niedostępnej dla większości obywateli wydaje mi się konceptem ryzykownym.
Czy dziwi mnie to, że na spotkania dotyczące budżetu obywatelskiego, organizowane zgodnie z błędnymi wytycznymi władz miasta (czyli spotkania adresowane do przeciętnego Kowalskiego, organizowane na osiedlach) przychodzi tak mało osób? Absolutnie nie, bo nie może być inaczej niezależnie od starań wykonawców kampanii i ich najlepszych intencji.
Czy więc budżet obywatelski jest narzędziem niepotrzebnym? Nie, może być przydatny, ale aby był skutecznym narzędziem musimy w inny sposób sformułować oczekiwania wobec niego.
Budżet obywatelski nie powinien być traktowany, jako narzędzie demokracji partycypacyjnej skierowanej do ogółu mieszkańców. To raczej narzędzie dialogu władzy z najlepiej zorganizowanymi grupami społecznymi, ze społecznikami i włączanie ich w proces zarządzania miastem. To również narzędzie służące zachęcaniu obywateli do zrzeszania się - jednak zawsze będzie to mniejszość.
Większość ciekawych propozycji powstaje w dialogu, w organizacjach i kontrakcjach grup osób, które łączą się, aby realizować pewne cele. Dlatego oczekiwanie, że osamotniony Kowalski zgłosi i wypromuje wspaniały projekt jest naiwne. Grupą docelową kampanii informacyjnej dotyczącej budżetu powinny być organizacje pozarządowe, wspólnoty i ich instytucje. To do nich, a nie do ogółu mieszkańców kolejnych dzielnic powinna być adresowana kampania.
Wówczas - po pierwsze - formułujemy realistyczne oczekiwania. Po drugie - motywując organizacje do pracy nad propozycjami możemy uzyskać o wiele lepszy efekt, niż to dzieje się dziś. Powinniśmy odejść od retoryki, w której twierdzimy, że demokracja partycypacyjna jest lepsza i powinna stopniowo zastępować demokrację przedstawicielską. Nie powinna, bo wówczas decyzje przekazywalibyśmy w ręce wąskiej grupy lobbystów, zamiast ogółu społeczeństwa.
Demokracja przedstawicielska powinna pozostać dominującym systemem. Jeśli jednak potraktujemy budżet obywatelski jako narzędzie dialogu z zaangażowanymi osobami i budowania społeczeństwa obywatelskiego będzie to już zupełnie inne podejście.
Ktoś może uznać, że piszę o niuansach. Problem polega na tym, że te szczegóły, czyli to jak traktujemy budżet obywatelski, wpływają na ocenę jego kampanii promocyjnej, jak i efektów całego pomysłu.
Bardzo chciałbym, aby do urzędu miasta wpłynęło jak najwięcej propozycji projektów, aby pojawiła się realna konkurencja i wygrały te rzeczywiście wartościowe. A do tego przede wszystkim potrzeba motywacji mniejszościowego środowiska społeczników.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?