Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Celebrujemy cztery kultury, ale czy jest w nas prawdziwa tolerancja?

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, koordynatorką Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi
Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, koordynatorką Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi fot. Krzysztof Szymczak/archiwum
Są ludzie, którzy cenią sobie zabawę na wysokim poziomie. Żeby mieć przednie wrażenia, najpierw czynią staranne przygotowania. Kupują twarzowe kominiarki, pałki szturmowe, gadżety do rozpylania gazu, zbierają odpowiednie kamienie do wiadra. Starannie wykonują domowe pochodnie. A kiedy mają już wszystkie zabawki, przychodzi czas na wielki bal. Nikt nie będzie bronił ludzi o nieco ciemniejszej cerze, którzy mieszkają w sąsiedztwie.

Czy to opowieść o Ameryce z czasów Ku-Klux-Klanu? Nie, o rasistowskim napadzie na rodzinę Romów mieszkającą na Górnej. O kobietach i dzieciakach, które od dawna nie mogą żyć w spokoju, bo ich inność i bezbronność od dawna kusi do podobnych "zabaw" dużych chłopców z okolicy. Trwa to od dawna: zaczepki w szkole, napadanie na ulicy - aby zaszczuta romska rodzina nie mogła czuć się bezpiecznie. Policja, której rodzina raz zgłaszała dręczenie, umorzyła sprawę bez żadnych wniosków. A bandyci balowali dalej.

Obojętność służb i sąsiadów to sygnał, że można więcej. Można na przykład najechać czyjś dom z pochodniami i zobaczyć, jak chora staruszka skręca się po pryśnięciu gazem w twarz. Na policję i tak w Łodzi trudno się dodzwonić, dobrze, że jedna z kobiet była na tyle przytomna, żeby wezwać straż pożarną. Dopiero dźwięki syren wozów strażackich przepłoszyły napastników.

Sąsiedzi mają podzielone zdania, niby spokojna rodzina, ale kontaktów nie nawiązują. Cóż, trudno się dziwić. Nie jest łatwo asymilować się z ludźmi, którzy z obojętności lub lęku nie staną w twojej obronie. Dla niektórych Romowie są sami sobie winni, mogli tu przecież nie przyjeżdżać. W kraju, który szczyci się swoją wielowiekową tolerancją, w mieście, które swoją tożsamość buduje na wielokulturowości, jakakolwiek inność nadal stanowi problem. I to nie tylko rasowa, również kulturowa, płciowa czy wyznaniowa. Odstajecie - dostajecie. Sami się prosiliście. Obwinianie ofiar to stara taktyka.

Niedawno na moje śródmiejskie podwórko wprowadziła się skośnooka rodzina: dwie kobiety z twarzami zakrytymi chustą, troje małych dzieci i jeden mężczyzna. "Takich niestety będzie coraz więcej" - skomentowała sąsiadka. Rozbawiło mnie, kiedy zobaczyłam ich pierwszy raz, bo mężczyzna był ubrany w kibicowską biało-czerwoną koszulkę z godłem na piersi. A potem zrobiło mi się smutno, bo zrozumiałam, że to po prostu strategia przetrwania. Przypomniałam sobie, że dawno temu w szpitalu spotkałam Romkę, która dużego medalika z Matką Boską nie chciała zdjąć nawet do porodu. Bała się, że nie będzie traktowana jak "nasza".

O ludziach innych narodowości, którzy zdecydowali się żyć obok nas, wiemy tyle, co nic. Handlują, sprzątają. Szyją po 14 godzin na dobę uwięzieni w nielegalnych szwalniach, w których zabiera im się paszport, a na noc spuszcza psy, gdyby im przypadkiem przyszła do głowy ucieczka. Tę opowieść słyszałam z ust Ukrainki, która przeżyła piekło niewolniczej pracy w podłódzkiej willi. Niektórzy z nich od pokoleń są naszymi sąsiadami, jak Romowie z Górnej. A jednak nadal są nam obcy. Przyzwolenie na przemoc nie pogłębia ich chęci do wchodzenia z nami w jakiekolwiek relacje.

Dotąd z rasistowskich napadów słynny był w Polsce Białystok. Napady, pobicia, podpalone mieszkania. Jeśli Łódź nie chce dołączyć do tej niechlubnej czołówki, trzeba szybko coś zrobić. Szkolenia dla policji czy programy promujące prawidłowe zachowania w przypadku zauważania przemocy to minimum. Ale może rzeczywiście zamiast celebrować podobno bezkonfliktową przedwojenną koegzystencję czterech łódzkich kultur, powinniśmy zauważyć te, które mieszkają tuż teraz obok nas.

Mam od dawna pewien pomysł. Od Rynku Kobro w Nowym Centrum Łodzi mają odchodzić cztery ulice: Polska, Rosyjska, Żydowska i Niemiecka. A gdyby tak uaktualnić nieco te nazwy? Czy zgodzilibyśmy się, żeby w reprezentacyjnym sercu naszego miasta sąsiadowały ze sobą ulice Romska, Ukraińska, Wietnamska i dajmy na to Turecka? Ten prosty test przeprowadzam często na znajomych i okazuje się, że czasem znajduje się mnóstwo powodów, dla których jest to nie do zaakceptowania. Czemu? Każdy z nas powinien sam sobie na to.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki