18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Certyfikaty Ocalałych z Litzmannstadt Getto

(Ad.)
Certyfikaty Ocalałych z Litzmannstadt Getto odbiera w poniedziałek po południu Pnina Segal.
Certyfikaty Ocalałych z Litzmannstadt Getto odbiera w poniedziałek po południu Pnina Segal. archiwum prywatne Pnina Segal
Certyfikaty Ocalałych z Litzmannstadt Getto odbiera w poniedziałek po południu Pnina Segal. Uroczytsośc odbywa się w Parku Ocalałych w Łodzi.

Certyfikaty wręczane są pani Pninie Segal, która odbiera je także w imieniu swoich kuzynów: Józefa Kałuszynera i Józefa Neuhausa.

Józef Kałuszyner jest rodziną Allana Starskiego, znanego polskiego scenografa, laureata Oskara za "Listę Schindlera".

Pnina Segal przyjechała do Łodzi z setką młodzieży z Izraela.

***

Przemówienie Pniny Segal byłej więźniarki KL Auschwitz numer obozowy A-15515

Nazywam się Pnina Segal (z domu Lusia Kałuszyner). Zostałam wyzwolona w Birkenau 27 stycznia 1945 roku. Była ostra zima - minus 25 stopni. Byłam wtedy sześcioletnią dziewczynką, która przeżyła cały ten horror.

Urodziłam się 5 kwietnia 1938 r. w Łodzi przy ul. Lipowej, w bardzo szacownej i bogatej rodzinie. Mój ojciec miał fabrykę włókienniczą, ale wybuchła wojna, kiedy miałam zaledwie rok. Moja mama miała rodzinę w sąsiednim mieście, w Piotrkowie Trybunalskim, a więc moi rodzice zdecydowali się wysłać mnie z jednym z robotników mojego ojca do rodziny mamy. Moja mama Miriam Kałuszynem (z domu Landau) i mój tata Maks dołączyli do mnie kilka dni później. Wszystko było normalne, dopóki nie zamknęli nas w getcie. Tata zachorował na tyfus i został umieszczony w specjalnym szpitalu dla chorych na tę chorobę. Niemcy obawiali się rozprzestrzenienia epidemii. Nie wiem, co stało się z moim tatą. Mama nigdy o tym nie mówiła i nie wiem, czy został zabity, czy umarł. Znam go tylko z trzech fotografii, które ocalały.

Mieszkaliśmy w Piotrkowie z ciotką Salą, siostrą mamy i jej córką Janeczką, która była w moim wieku. Moi dziadkowie Hanna i Aszer oraz mój wujek Jurek zostali wysłani do Treblinki jednym z pierwszych transportów. Przenieśliśmy się do domu na ul. Jerozolimskiej 12 i tam podczas łapanek dzieci były zabierane na strych i instruowane, że mają buzie zakrywać poduszkami, aby nie zostały odkryte. Moja mama zaczęła pracować w fabryce obuwia w centrum miasta. Co rano wychodziła do pracy, a ja zostawałam w domu z ciotką Salą i Janeczką. W zimie 1942 roku mama została zabrana z fabryki do obozu pracy w Skarżysku-Kamiennej, gdzie produkowano naboje do pistoletów. Jako mała dziewczynka, zaledwie trzyletnia, nie rozumiałam, co to znaczy, że "Mamusia została zabrana", ale tego dnia zostałyśmy rozdzielone na trzy i pół roku. Ciotka Sala, Janeczka i ja zostałyśmy wysłane do obozu pracy w Bliżynie w 1943 roku. Podczas apeli ciotka Sala usuwała kilka desek z podłogi baraku i ukrywała nas pod podłogą. Pozostawałyśmy tam do odejścia żołnierzy.

Pod koniec lipca 1944 roku żołnierze przetransportowali nas w bydlęcych wagonach do Birkenau. Pojedyncze obrazy, które pozostały w mojej pamięci, to zatłoczony wagon, w którym staliśmy w ciemności. Małe wiadro ustawione w kącie służyło za toaletę. Kiedy pociąg wjechał na rampę w Birkenau, drzwi zostały otwarte. Pamiętam żołnierzy w nazistowskich mundurach stojących w skórzanych butach, przy nich duże czarne psy. Grała bardzo głośna muzyka, silny zapach spalenizny unosił się w powietrzu i niebo było czarne od dymu. Zostaliśmy wypchnięci na zewnątrz w stronę obozu (pracy), ponieważ ludzie z mojego transportu przeszli selekcję przed przyjazdem. Mieliśmy szczęście: zostaliśmy skierowani w stronę życia, a nie śmierci, nie do krematorium. Wzięli nas do pomieszczenia, gdzie obcięto nam włosy, ubrano nas w pasiaki i wypalono numery na naszych rękach. W tym momencie przestano mnie nazywać Lusią, stałam się numerem A-15515. Pamiętam tę chwilę bardzo dobrze. Posłali nas do baraków. Cały czas moja ciotka Sala była z nami.

Inny obraz, który pamiętam, to metalowa miska, którą ściskałam, czekając na zupę. Wtedy już wiedziałam, że trzeba poczekać na dno garnka, aby dostać więcej ziemniaczanych skórek niż wody. Szukałam również końcówek chleba, piętek, ponieważ myślałam, że mają w sobie więcej chleba. Do dziś mam ciągle ten zwyczaj i moja rodzina oraz przyjaciele wiedzą, że pierwszy albo ostatni kawałek chleba należy do mnie.

Mijał czas i Janeczka zachorowała. Esesmani to zauważyli i zabrali ją do krematorium. Ciotka Sala nie chciała się z nią rozstać i obydwie zostały spalone. Byłam całkiem sama w baraku i dobre kobiety zaopiekowały się mną.

Znowu nadeszła zima i była to jedna z najcięższych i najbardziej mroźnych zim. W dniu wyzwolenia było minus 25 stopni. Następnego dnia, 28 stycznia, młoda dziewczyna z miasta Oświęcimia przyszła do byłego obozu poszukać "siostry", którą mogłaby zaadoptować. Nazywała się Kazia. Przyszła do baraku, gdzie były trzymane dzieci. Popatrzyła na mnie i zapytała, czy chciałabym z nią pójść. Podałam jej rękę i poszłyśmy razem do jej mieszkania w mieście. Kazia miała 17, a ja 6 lat. Kiedy przekroczyłyśmy próg domu, jej mama zapytała: "Gdzie byłaś?". Kazia odpowiedziała: "Poszłam do obozu szukać siostry i znalazłam Lusię. Nie martw się, mamo, ona będzie spała w moim łóżku i będę się z nią dzieliła moim jedzeniem". Kazia dała mi mały krzyżyk i powiedziała, żebym się modliła. Zapytałam ją: "Czy jak się będę modliła, to wróci moja mama?", a ona odpowiedziała: "Tak. Ona wróci."

W marcu tego roku moja mama zaczęła mnie szukać, po tym jak usłyszała, że niektóre dzieci przeżyły wojnę. Czuła i wierzyła, że mnie znajdzie. Po trudnej podróży przyjechała do Auschwitz. W biurze Czerwonego Krzyża powiedziano jej, że córka została zabrana przez Kazię Nowak. Mama dostała się do miasta i chodziła od domu do domu, aż dotarła do mieszkania Nowaków. Otworzyły się drzwi
i stała tam moja mama, na wpół omdlała, kiedy mnie zobaczyła. Przytuliła mnie, pocałowała i zapytała, czy ją poznaję po tych wszystkich latach. Powiedziałam jej: "Tak. Pamiętam Ciebie i pamiętam też Twoją bluzkę." Była to zielona bluzka z białymi perłowymi guzikami. Kazia była w szoku. Stała z boku i nie mogła uwierzyć, że moja mama przyjechała i że będziemy się musiały rozstać. Wszystkie trzy pojechałyśmy z powrotem do Łodzi i spędziłyśmy tam razem dwa tygodnie. Zanim wyjechałyśmy, mama dała nam zrobić pamiątkowe zdjęcie. Rozstanie z Kazią było ciężkie i trwało 51 lat.

Pojechałam z mamą do Bergen-Belsen, a w 1947 roku przeprowadziłyśmy się na stałe do Izraela. Nie chciałam, aby ktokolwiek wiedział, przez co przeszłam. Chciałam być obywatelką Izraela jak wszyscy inni. Skończyłam szkołę średnią, potem college. Aktywnie działałam w ruchu młodzieżowym. Nikt nie wiedział, a ja nie miałam potrzeby opowiadać nikomu o Holokauście i numerze na mojej ręce.

W 1959 roku wyszłam za mąż za wspaniałego mężczyznę - Dani Segala. Mamy troje dzieci (Yair, Ravit i Asaf) i dziesięcioro wnucząt. Moja mama wciąż opowiadała każdemu moją historię i o wszystkim, przez co przeszłam. Moje dzieci słyszały moją historię od niej. Ja o tym nie mówiłam. Nie mogłam.

W 1995 roku, po spotkaniu ocalałych z Holokaustu, zdecydowałam się opowiedzieć moją historię. Pierwszą rzeczą, jaką miałam zamiar zrobić, było odszukanie Kazi, anioła, który zabrał mnie z Birkenau. Odnalazłam Kazię. Spotkałyśmy się w lutym 1996 roku. Od tego czasu przyjeżdżam z grupami młodzieży do Polski i opowiadam im moją historię. Podczas tych wizyt uczniowie spotykali się z Kazią i było to bardzo interesujące.

Życie Kazi nie było proste. Została wdową, a jej jedyny syn umarł młodo na zawał serca, w wieku 39 lat. Kazia była głęboko wierzącą katoliczką i ufała, że wszystko, co ją spotkało, to była wola boża. Trzy lata temu ciężko zachorowała i przebywała w szpitalu u sióstr. Odwiedzałam ją dwa razy w roku i zawsze cieszyłyśmy się bardzo ze wspólnego spotkania. Kazia odeszła 7 października 2011 roku. Umarła w Yom Kippur, w najświętszym dniu dla narodu żydowskiego. Tylko Sprawiedliwi umierają w Yom Kippur i Kazia jest jedną z nich.

Nadal będę przyjeżdżała do Polski z grupami młodzieży do obozów koncentracyjnych i zawsze będziemy zwiedzać blok 15 w Auschwitz, w którym znajduje się zdjęcie moje i Kazi.

***

Józef Kałuszyner, syn Abrahama - Aby (ur. w 1898 r.) i Stefy (ur. w 1905 r.) urodził się 28.02.1929 r. w Łodzi na ul. Zielonej 57. Uczęszczał do szkoły powszechnej w Łodzi na ul. 11 listopada 72, w której ukończył sześć klas.
W maju 1944 roku został wcielony wraz z rodziną do getta łódzkiego, w którym ukończył pierwszą klasę gimnazjum.
Do lipca 1944 r. pracował w getcie jako tokarz, w sierpniu tegoż roku wraz z rodziną został wywieziony do Birkenau. W okresie od maja 1944 do maja 1945 był w pięciu obozach.
W roku 1947 przyjechał do Izraela, gdzie ukończył uniwersytet.

Jest rodziną Allana Starskiego, polskiego scenografa filmowego i teatralnego, laureata Oskara za scenografię do filmu "Lista Schindlera".

***

Streszczenie hebrajskiego wywiadu przeprowadzonego w Izraelu w ramach projektu Polskie Korzenie w Izraelu. Imię i nazwisko: Josef Neuhaus

Josef Neuhaus urodził się w 1924 roku w Łodzi. Rodzice: Hersz i Tobcia z domu Kałuszyner. Hersz urodził się w 1894 roku w Zduńskiej Woli, zaś Tobcia w Łodzi. Siostra Josefa, Zofia, urodziła się 15 maja 1920 roku.

Rodzina mieszkała przy ulicy Legionów 57 w Łodzi. Hersz był właścicielem niewielkiej fabryczki włókienniczej, mieszczącej się przy ul. Gdańskiej 80. Tobcia zajmowała się prowadzeniem domu, jednak w miarę możliwości pomagała mężowi w prowadzeniu interesu. Rodzina nie była bardzo religijna, jednak dziadek, Mosze Kałuszyner ufundował niewielką synagogę, w której odbyła się Bar Micwa Josefa.

Chłopiec chodził do świeckiej żydowskiej szkoły powszechnej. W 1931 roku wstąpił do młodzieżowej organizacji syjonistycznej Gordonia. Podjął naukę w szkole plastycznej przy ulicy Pomorskiej, gdzie uczył się aż do wybuchu wojny. Wojska hitlerowskie były z entuzjazmem witane przez niemieckich mieszkańców Łodzi. Ojciec Josefa, jako sierżant w stanie spoczynku, dostał powołanie do wojska. Został jednak wkrótce zwolniony. Wkrótce też rozpoczęły się prześladowania Żydów, w pierwszej kolejności religijnych. Żydzi, którzy podobnie jak Josef nie mieli semickiego wyglądu i nie byli rozpoznawani przez Niemców, zdarzało się, że byli denuncjowani przez Polaków. Zabierano ich wówczas do przymusowych robót na rzecz Niemców. Josef bywał świadkiem takich sytuacji. Sam kilkakrotnie został zabrany, aby czyścic buty lub sprzątać ulice. Niemcy zarekwirowali fabrykę Hersza, co drastycznie pogorszyło sytuację materialną rodziny.

W kwietniu 1940 roku Neuhausowie zostali przesiedleni do getta. Ojciec Josefa zaczął pracować jako magazynier, a matka wyrabiała kapelusze. Josef zamieszkał z grupa przyjaciół z Gordonii. Przewodniczący łódzkiego Judenratu, Chaim Mordechaj Rumkowski przydzielił specjalną siedzibę organizacjom syjonistycznym działającym na terenie getta. Josef uczył się tam i pracował. W czerwcu zamieszkał na ulicy Szerokiej nr 6.

Po utworzeniu getta okazało się, że w Łodzi brakuje, m.in. rzemieślników, krawców, szewców, mechaników. Także w Rzeszy dał się odczuć ich brak. W związku z tym niemiecki przedsiębiorca, Bibow, postanowił zatrudnić skoncentrowanych w getcie Żydów do prac na potrzeby wojsk hitlerowskich. Wszyscy mieszkańcy zostali skoszarowani w warsztatach pracy przymusowej. Josef znalazł się w warsztacie metalurgicznym. Jako zapłatę dostawał 250 - 300 gramów chleba, garstkę maki, olej, ziemniaki, zupę i nieco tłuszczu zwierzęcego. Pracował 8 - 10 godzin dziennie. Wypłatę wydawano w walucie getta, zwanej "chaimkami". Udało mu się przetrwać głód, choroby (tyfus) i deportacje. Jednym z ostatnich transportów z getta łódzkiego wywieziono Josefa wraz z rodziną do Auschwitz. Zginęły tam matka i siostra. Pewnego dnia okazało się, że Niemcy szukają więźniów, znających się na metalurgii. Josef z ojcem zgłosili się. To uratowało im życie. Przetransportowano ich do obozu w Braunschweig. Pracowali w fabryce Bissing Werken (obecnie zakłady Man). W marcu 1945 roku zabrano ich do Braunschwieg and Wehelde, a stamtąd do Watenstedt, gdzie pracowali w Herman Goering Werke , a następnie w ravensbruck, a stamtąd przewiezieni zostali do obozu w Webelin . Tam zmarł ojciec Josefa, Hersz Neuhaus.

Kiedy skończyła się wojna, Josef wrócił do Polski na wozie konnym. W Łodzi odnalazł ciotkę wraz z siostrzenicą Pniną (Lusia Kałuszyner z domu, Pnina Segal po mężu). Wkrótce zdecydował się na emigrację. Przedostał się przez Austrię, Włochy do Palestyny, gdzie przyłączył się do ruchu Palmach. Walczył w wojnie 1948 roku. Pracował w wojsku, a następnie służył jako szef logistyki w funduszu zdrowotnym Kupat Holim.

W 1950 roku poślubił Janinę. Zamieszkali w Givataim i tam przyszło na świat ich dwóch synów oraz sześcioro wnucząt.
(Materiały Centrum Dialogu im. Marka Edelmana)

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki