Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Ciepła Zośka” - jej zawdzięczam wszystko. Marcel Szytenchelm wspomina mamę.

red.
Była to piękna i mądra kobieta… dla mnie mama. Zofia, Zosia… dla mnie Zosieńka, kochana Mamusia. Jej zawdzięczam wszystko. Całe moje życie - pisze Marcel Szytenchelm, aktor, reżyser, dyrektor Studia Teatralnego Słup.

To Ona odkryła dla mnie Łódź, ulicę Piotrkowską i zakamarki naszego miasta.

Szczególnie lubiła spacerować ze mną po łódzkich podwórkach. Zawsze mówiła, że Łódź jest bardzo urokliwa. Jej klimat tworzą ludzie, miejsca i tradycje.

Żeby zrozumieć wagę słów Tuwima w „Kwiatach polskich”, trzeba to miasto dobrze poznać i poczuć. To dzięki Niej uświadomiłem sobie, że Łódź to wielka księga tradycji, którą należy na nowo otworzyć, czytać i odnaleźć własne korzenie. Uważała, że łodzianie za mało wiedzą i zbyt często zapominają o wielkich twórcach, artystach, którzy tu żyli, tworzyli i mieszkali.

Mojej Mamie zawdzięczam też to, że zostałem aktorem i reżyserem. Chodziliśmy na przedstawienia teatralne dla dzieci i poranki filmowe. Przynajmniej raz w tygodniu byliśmy w teatrze lub w kinie. Nic też dziwnego, że w szkole podstawowej powstała moja pierwsza wizja teatru. Teatr Na Stole. Zaprezentowałem ją Mamie.

Aby powstał mój pierwszy teatr, potrzebowałem miejsca do gry. W domu były dwa duże stoły. Jeden był w kuchni, drugi w pokoju. Mama bez wahania zaproponowała mi największy w pokoju stołowym. Odtąd przestał on pełnić swoją rolę normalnego stołu. To był teatr. Stół podzieliłem na dwa sektory, część sceniczną i widownię. Mama tworzyła miniaturowych widzów. Miniaturowych aktorów, wielkości pudełka od zapałek, robiłem ja.

Wszyscy byli z tektury, papierów i pokolorowani kredkami. Scenografię projektowaliśmy i wykonywaliśmy oboje. Codziennie po szkole odbywały się próby do nowych przedstawień, a wieczorem graliśmy spektakle. Próby odbywały się zaraz po obiedzie. Ja czytałem jakiś wybrany dramat i jednocześnie poruszałem aktorami na miniaturowej i tekturowej scenie. O godzinie osiemnastej Mama wprowadzała pierwszych widzów do teatru i siadała nimi na fotelach widowni. Ja w tym czasie przygotowywałem scenografię do granego przedstawienia i przygotowywałem aktorów do występu.

Frekwencja była ustalana przed spektaklem przez wyrzuconą kostkę do gry. Mama rzucała kostką: szóstka to była pełna widownia, jedynka minimalna frekwencja. Punktualnie o dziewiętnastej Mama uderzała w kuchenną pokrywkę, która spełniała rolęgongu teatralnego. Mama w trakcie granego widowiska była odpowiedzialna za sceniczne oświetlenie. Rolę reflektorów spełniały rzutniki bajkowe i latarki. Graliśmy codziennie, przez kilka lat, oprócz poniedziałków.

W poniedziałki wszystkie teatry są zamknięte. Dzięki temu mogłem poświęcić trochę więcej czasu szkole. Korepetycji w nauce udzielała mi... oczywiście Mama. Tak wyglądał nasz teatr.

Pod koniec szkoły podstawowej Mama wprowadziła mnie w świat filmu. Często statystowaliśmy w filmach realizowanych w Łodzi. To dzięki niej wielokrotnie stawałem się kimś innym. Rozwijałem wyobraźnię, odwagę artystyczną i inne spojrzenie na rzeczywistość.

A w domu na ścianach zaczęły pojawiać się plakaty filmowe. Mama zakupiła tablice styropianowe, na których wieszaliśmy plakaty. Część wystawiennicza zaczęła zajmować wszystkie ściany mieszkania. Kolekcja się powiększała, co miesiąc zmienialiśmy wystawę. Mamy znajomi, rodzina, moi koledzy zaczęli odwiedzać nas, aby zobaczyć nowy zbiór.

W pierwszych moich imprezach poświęconych Tuwimowi i Reymontowi Mama czynnie uczestniczyła jako widz. Nie zapomnę jej artystycznego przebrania w „Dniu Reymonta”, kiedy założyła kraciastą spódnicę, białą bluzkę oraz kolorową, dużą chustę.

Mama brała udział w moich realizacjach, happeningach plenerowych i barwnych korowodach. . Pamiętam Jej aktorską kreację w ramach jednej z edycji „Dnia Reymonta”. To właśnie Ona była znaczącym gościem weselnym Jagny i Boryny. Wesele odbywało się w kamienicy przy ul. Wschodniej 50.

W tym domu w 1896 roku mieszkał Władysław Stanisław Reymont. Na podwórku, na specjalnie wybudowanej scenie, odbywało się chłopskie wesele. Mama tańczyła, śpiewała i dodatkowo upiekła kilkadziesiąt chrupiących i pachnących bułeczek, którymi częstowała gości weselnych.

Przez kilka edycji „Dni Reymonta” i „Dni Tuwima” rozdawała baloniki, watę cukrową i odpustowe trąbki. Kochała sztukę, ludzi i lubiła między nimi przebywać.

Nie zapomnę udziału Mamy w akcji teatralnej „Wampir”, którą zorganizowałem na podstawie powieści Władysława Reymonta. Akcja, w której wzięło udział kilkuset widzów, śpiewaków, muzyków i aktorów. W Łodzi pojawił się pociąg sprzed stu lat, wypełniony po brzegi wampirami. Jednym z nich była ukochana Zosieńka przebrana za wielką kroplę krwi. Krwiożerczym maszynistą prowadzącym pociąg byłem ja. Mama specjalnie z tej okazji zbudowała miniaturowe kamienice wykonane z zapałek i patyczków po lodach Bambino, które na końcu widowiska „Wampir” podpaliła, nawiązując w ten sposób do akcji powieści „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta. Kamienice wykonywała przez pół roku! To było Jej wielkie artystyczne przedsięwzięcie.

To nie kto inny, tylko Mamuśka, zajmowała się osobiście zespołem Ich Troje w Lipcach Reymontowskich podczas kolejnej edycji „Dnia Reymonta”. Lubiła nowe wyzwania i dobrze się w nich czuła. Opieka nad zespołem była znakomita. Michał Wiśniewski i muzycy chwalili sobie poczynania Mamy. Ja też. Warto też wspomnieć o udziale Mamy w brawurowych występach w pierwszych edycjach „Dnia Tuwima”.

Jej udział w większości był anonimowy, ale jakże ważny i wiele wnoszący do moich artystycznych poczynań. To Mamuśka wraz z mieszkańcami kamienicy przy Andrzeja Struga, gdzie kiedyś mieszkał Julian Tuwim, w trakcie widowiska „Bal niemalże w operze”, szalała na podwórku ubrana w stylową sukienkę przywołującą wiek dziewiętnasty. Zosieńka rozdawała kotyliony i świeczki, zrzucała z balkonu na głowy gości i balowiczów deszcz confetti. W takich działaniach była niezastąpiona! Mama fantastycznie czuła Tuwimowski klimat, była wrażliwa na Jego wspaniałą twórczość.

Zosia doskonale wpisywała się w moje widzenie „żywego teatru”, który akceptowała i zachwalała jako cudowną działalność dla każdego odbiorcy sztuki. Mama była znaczącym trybikiem moich realizacji. Lubiła też tańczyć. Niezapomniany popis taneczny pokazała w trakcie balu z tangiem argentyńskim na Scenie Letniej Teatru Miejskiego w Gdyni w ramach happeningu „Powtórne Pożegnanie Transatlantyku”, które zrealizowałem w 60. rocznicę odpłynięcia Witolda Gombrowicza z Polski. Mama odśpiewała razem z aktorami Teatru Miejskiego w Gdyni i Orkiestrą Stoczni Gdynia pożegnalną pieśń na nabrzeżu Francuskim.

Entuzjastycznie przyjęła Zosieńka powstającą pomnikową „Galerię Wielkich Łodzian” na ulicy Piotrkowskiej. Pomysł i późniejsze projekty moich pomników narodził się właśnie podczas wspólnych spacerów po ulicy Piotrkowskiej.

Brakowało na niej punktów odniesienia i miejsc przyjaznych fotografowaniu, które nawiązywałyby do historii miasta i ich sławnych mieszkańców. „Galeria Wielkich Łodzian” to rodzaj teatru, teatru opowiadającego o mieście Łodzi. Spacerując ulicą Piotrkowską, można usiąść obok Tuwima czy Reymonta. Mama chętnie grała też na perkusji, którą sama kupiła. Lubiła słuchać Beatlesów.

Fajnie, że dziś znów odkurzyłem Jej portret wiszący w domu na honorowym miejscu i spojrzałem na Mamy palec, który zawsze wytyczał mi kierunek dalszej drogi mojego życia. Tak, Mamusiu, byłaś i jesteś mi drogowskazem… Nieustająco słyszę Twoje wołanie z czwartego piętra, docierające do mnie.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki