Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co młody człowiek robi na studiach w Łodzi? Studiuje? No, też...

Maciej Kałach
Maciej Kałach
Pobudka studencka na Lumumbowie, czyli jedna z tradycji juwenaliów UŁ. Z przyjezdnymi na studia jest tak, że każdy ma swoją pobudkę...
Pobudka studencka na Lumumbowie, czyli jedna z tradycji juwenaliów UŁ. Z przyjezdnymi na studia jest tak, że każdy ma swoją pobudkę... Grzegorz Gałasiński
Z okazji rozpoczęcia nowego roku akademickiego publikujemy kilka rad, które warto przekazać dzieciom, rozpoczynającym zdobywanie wykształcenia z daleka od domu.

Ponad połowa studentów spośród właśnie rozpoczynających pierwszy rok akademicki na uczelniach stolicy regionu przyjechała po naukę spoza aglomeracji łódzkiej. Dotąd po szkole przychodzili na domowy obiadek, a po imprezie „znajdowali się” najpóźniej na drugi dzień rano. Teraz w wielu domach w Pajęcznie, Opocznie czy w Kutnie matki się zamartwiają, czy synuś nie chodzi na wykłady głodny, a ojcowie – czy zbyt szybko nie zostaną dziadkami.

Pierwsza z tych obaw jest raczej trafiona.

„Dobrym przykładem są śniadania. Część osób w ogóle z nich rezygnuje, motywując to brakiem czasu lub apetytu” – można przeczytać w raporcie pt. „Student Y – antropologiczne badanie nad studenckimi stylami życia”. Wprawdzie ten raport stał się głośny już przed pięcioma laty, ale w Pajęcznie, Opocznie czy Kutnie warto o nim pamiętać, bo w całości dotyczy ówczesnych studentów Uniwersytetu Łódzkiego. I obfituje w barwne opisy ich dnia.
„Godzina 11:00: delikatnie otwieram drzwi do pokoju badanej, która do tej pory nie wstała. Badana na moje delikatne budzenie odpowiada, że: p......ę, dzisiaj nie wstaję. Mówi, że czuje się tak koszmarnie, że się zastanawia, czy w ogóle wstawać dzisiaj z łóżka. Prosi mnie, abym nakarmiła jej kota, co też robię, i wychodzę z jej pokoju, zamykając za sobą drzwi. Godzina 14:00: badana w dalszym ciągu śpi” - relacjonowała jedna z autorek raportu.

Rada pierwsza: jeśli ma pić, niech dyskutuje o noblistach

Czy cokolwiek się zmieniło od czasu publikacji raportu antropologów z UŁ?
Marcin przyjechał do Łodzi z Kalisza, aby, jak mówi, studiować jeden z kierunków „społecznych”. W tym roku akademickim powinien zdobyć licencjat Uniwersytetu Łódzkiego, jednak zastanawia się, jakim cudem nigdy dotąd nie oblał sesji egzaminacyjnej.

– Na początku Łódź była dla mnie kompletnie obca. Ale okazało się, że miałem szczęście do współlokatorów i ich gości. Takie, że łatwiej było mi policzyć dni bez zabawy niż te spędzone przy książce. Nie wyleciałem ze studiów, bo przy kolejnych szotach raczej nie rozmawialiśmy o pierdołach, tylko o filozofii, doktrynach politycznych, nawet o noblach z ekonomii. Zawsze jakiś „korwin” kłócił się np. ze zwolennikiem dochodu gwarantowanego. Część z tych rozkmin pokrywała się z programem mojego kierunku. Potem zawsze udawało mi się coś zaimprowizować na egzaminie, nauczyłem się też sztuki argumentacji – opowiada student.

Ale opamiętanie dla Marcina przyszło na drugim roku.

- Na moim kierunku zaczęły się lektoraty. Głównie poranne. Nie jestem typem poligloty. Dlatego, dla animuszu, lubiłem sobie wtedy coś chlapnąć. Raz ostro przegiąłem. Zaliczyłem jedną knajpę, drugą, trzecią... Nie trafiłem na zajęcia. Pamiętam, że oznaczałem swój przemarsz, uszkadzając lusterka zaparkowanych aut. Potem, w zatłoczonym autobusie, ktoś musiał ustąpić mi miejsca. Tego samego dnia obudziłem się, sponiewierany, w wynajmowanym mieszkaniu, z kacem, o godzinie 16. I odtąd zacząłem oddzielać czas zabawy od czasu obowiązków – kończy Marcin.

Rada druga: związki intymne sprzyjają utrzymaniu higieny

Opowieściami o szotach przed lektoratem raczej nikt nie zaimponuje np. mieszkańcom Lumumbowa z lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, którzy pierwsze tygodnie października na osiedlu akademików UŁ wspominają jako nieustającą imprezę. Rodzice, pozostawieni przynajmniej kilkadziesiąt kilometrów od Łodzi, nie mogli wtedy zobaczyć, za pomocą komunikatora internetowego, jak sprawuje się ich pociecha.

A teraz?

– Na razie dzwonią przez skajpa codziennie – opowiada Ania spod Piotrkowa, która właśnie zamieszkała w jednym z akademików Politechniki Łódzkiej. – Patrzą, czy jestem wieczorem w swoim pokoju, oraz proszą, żebym otworzyła drzwi lodówki i pokazała przez kamerę smartfona, co w niej leży. Jak zobaczą, że nie ma sera czy wędliny, to mama trochę krzyczy.
Ania jeszcze nie wie, czy odbierze wieczorne połączenie na skajpie, jeśli w jej nowym pokoju pojawi się jakiś kolega – zamiast współlokatorki. Której najpierw należałoby się delikatnie pozbyć.

Tego problemu nie miała Ola, niedawna absolwentka dziennikarstwa Uniwersytetu Łódzkiego.
– Wynajęłam przytulne M3 na Bałutach z jedną sublokatorką, każda z nas miała swój pokój. Skończyłam ogólniak w Sieradzu i tak naprawdę chciałam studiować w Warszawie, ale Łódź jest po prostu tańsza – opowiada Ola.

Imprezy w bałuckim M3 odbywały się co piątek.

– Ja na popularnym dziennikarstwie, a moja współlokatorka na „światowej” politologii – opowiada Ola. – Grono znajomych chłopaków było zatem i multikulti, i międzykierunkowe, a myślę, że przez łóżko koleżanki przewinęła się większość z dwunastu wydziałów UŁ. Co sobotę rano kolejny przystojniak opuszczał nasze mieszkanko. Ja jej trochę zazdrościłam, byłam dużo mniej zabawowa. Ale pewnej soboty to z mojego pokoju wyszedł bardzo przystojny student. W dodatku tak oczytany i zabawny, że nie wpuszczałam już za swoje drzwi nikogo więcej. Mamy już wyznaczoną datę ślubu. Zostanę z nim w Łodzi i wierzę, że na całe życie. A współlokatorce złamał serce przedstawiciel Filmówki. Przerwała studia, wyjechała do Poznania, i nie wiem, co tam teraz robi...
Jedno jest pewne. Z punktu widzenia utrzymywania higieny podczas studiów lepiej być osobą uprawiającą seks. Co udowodnili antropolodzy z UŁ w swoim głośnym raporcie.

„Co ciekawe, częstotliwość mycia się uzależniona jest także od bycia w związku. Osoby nieposiadające partnerów czasami same z siebie nie czują potrzeby codziennego brania prysznica, do zachowywania higieny motywuje je dopiero intymna relacja” - czytamy w publikacji pt. „Student Y”.

Rada trzecia: z dala od córek pracownic uczelni

Paweł Śpiechowicz, rzecznik Uniwersytetu Łódzkiego, na prośbę „Dziennika Łódzkiego” wyliczył, że w październiku 2017 r. drugi rok studiów rozpoczęło około 7,3 tys. studentów (darmowych kierunków licencjackich i jednolitych magisterskich). Pierwszego roku nie przetrwało około 3,5 tysiąca ich kolegów i koleżanek.

Podobnej proporcji sukcesów do porażek można się spodziewać na Politechnice Łódzkiej. Tam przyjezdni, którzy wylecieli, czasem popisują się niebywałą kreatywnością.

Przed paroma laty jedna z lektorek prowadzących kursy dla różnych kierunków z PŁ wszczęła prywatne śledztwo w sprawie wybranka serca córki – studenta politechniki. Chłopak, przybysz z innego miasta, od kilku miesięcy powinien być już inżynierem. Jednak swojej dziewczynie, maturzystce, gdy ta odwiedzała wynajmowaną kawalerkę, dyplomem wciąż się nie pochwalił. Winny miał być promotor, zwlekający z załatwieniem formalności przed obroną z powodu choroby. Rodzice przybysza rozumieli sytuację i nadal przysyłali pieniądze na opłacenie kawalerki. Ale lektorka, oburzona, że za chorego promotora wydział nie może znaleźć zastępstwa, wybrała się do dziekanatu, któremu podlegał kierunek chłopaka. Tam lektorce odjęło mowę, gdy „po znajomości” kierowniczka odnalazła decyzję o wydaleniu partnera córki – już po jednej z pierwszych sesji. Jeszcze tego samego dnia, na ostatniej rodzinnej kolacji z udziałem niedoszłego inżyniera, ten w ogniu pytań przyznał się, że prowadził fałszywą dokumentację wyników ze studiów – pokazując maturzystce lewe wydruki z uczelnianego systemu. Chłopak regularnie podpytywał wtajemniczonego w spisek kolegę, co się dzieje na „ich” wydziale, pożyczał od niego notatki, aby kłaść je na łóżku podczas wizyt maturzystki, zdawał jej relację ze spotkań koła naukowego... Wolny czas „student” spędzał na czytaniu książek, najczęściej fantastyki.

Rada czwarta: jeśli ma dorosnąć, niech ucieka z domu

Rodzice uczniów z Łodzi wcale nie powinni cieszyć się uczuciem ulgi: w końcu ich latorośle mogą wyruszyć na podbój bardziej liczących się ośrodków akademickich.

– Ale w moim przypadku wyszalałam się w ogólniaku – wspomina Kasia, obecna studentka kierunku medycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. – To moi znajomi z klasy, którzy zostali na studiach w Łodzi, dalej zajęci są przede wszystkim piciem i imprezowaniem. Dopiero wyjazd do innego miasta otwiera głowę. Nie masz kontaktów, więc szukasz ich w miejscach zgodnych z twoimi zainteresowaniami, nie w knajpach. A przynajmniej nie tylko w nich.

W Krakowie Kasia zaangażowała się w ruchy związane z ochroną środowiska, w tym w obronę praw zwierząt.
– Studiowanie z dala od rodziców to prawdziwe otrzeźwienie i wyjście z dzieciństwa: trzeba nauczyć się liczenia pieniędzy, robienia zakupów, sprzątania, bo mama już tego nie załatwi. Polecam wyprowadzić się z domu. Jak najszybciej! – sumuje Kasia.

A w razie czego do rodziców zawsze można wrócić...

Horoskop na dziś. Sprawdź!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki