Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co z tą obroną? ŁKS traci średnio już 1,8 gola na mecz

R. Piotrowski
ŁKS w przegranym meczu z Wisłą w Płocku też miał ogromne problemy ze stałymi fragmentami gry [Fot. Krzysztof Szymczak]
Piłkarze ŁKS nadal nie potrafią znaleźć recepty na swoje największe bolączki. W Płocku, gdzie w sobotę łodzian ograła 2:1 Wisła, znów szwankowała gra obronna beniaminka.

W trakcie konferencji prasowej po przegranym przez łodzian spotkaniu z Wisłą w Płocku (1:2) trener ŁKS, Kazimierz Moskal, zwrócił uwagę na kluczową jego zdaniem dla losów sobotniego starcia sytuację z 63. minuty. Wtedy to właśnie po kapitalnym zagraniu Daniela Ramireza (swoją drogą rozgrywającego przeciętne zawody, choć znów jednego z najlepszych piłkarzy w zespole beniaminka) znakomitą szansę do zdobycia drugiej bramki zmarnował Łukasz Sekulski. Rzecz działa się przy stanie 1:1, niedługo po tym „Nafciarze” za sprawą Giorgiego Merebaszwiliego zadali przyjezdnym zabójczy cios, a łódzcy kibice, zaraz po tym jak już siarczyście zaklęli pod nosem, wyszeptali starą jak świat sentencję o „niewykorzystanych sytuacjach, które lubią się mścić”.

- O wyniku decydują kluczowe momenty, po których spotkanie może potoczyć po myśli albo jednej, albo drugiej drużyny – zauważył szkoleniowiec łodzian, właśnie w niedostatkach ofensywy, a ściślej rzecz biorąc - niecelnej główce napastnika ŁKS - upatrując, o ile dobrze zrozumieliśmy trenera, główną przyczynę porażki.

Pudło Łukasza Sekulskiego istotnie woła o pomstę do nieba, tym niemniej zaryzykujemy stwierdzenie i niech szkoleniowiec beniaminka złoży to na karb naszego dyletanctwa w zakresie futbolowej taktyki, że nie tylko fatalna pomyłka napastnika, jakkolwiek frustrująca (to prawda, że bramka dla ŁKS odmieniłaby losy spotkania) przyczyniła się do piątej z rzędu porażki drużyny z al. Unii 2. Stanowiła ona jeden z grzechów głównych, naszym zdaniem nie największy jednak.

Ełkaesiacy z pewnością mają problemy z przodu, tym niemniej na połowie rywala, a i wreszcie pod jego bramką, zaprezentowali się w dwóch ostatnich meczach na tyle przyzwoicie, że pod tym względem nie zasłużyli ani na dwie porażki, ani na miejsce na szarym końcu ligowej tabeli (swoją drogą cieszy, że obudził się wreszcie Patryk Bryła, bo z nim na skrzydle łodzianie są bardziej nieobliczalni). Zawodzi defensywa, a konkretnie gra obronna całego zespołu.

Porównaliśmy liczbę wygranych pojedynków obrońców ŁKS ze skutecznymi interwencjami defensorów Wisły. Tylko Kamil Juraszek wygrał ich więcej od występującego na tej samej pozycji w zespole gospodarzy Alana Urygi. W pozostałych takich „dwójkach” (lewy obrońca Wisły Płock, Damian Michalski, kontra lewy obrońca ŁKS, Kamil Rozmus; środkowy obrońca Wisły, Jarosław Fojut kontra środkowy obrońca ŁKS, Jan Sobociński) triumfowali płocczanie, a ich prawy obrońca Cezary Stefańczyk pod tym względem bije na głowę Jana Grzesika, bo wygrał każdy z dwunastu takich pojedynków z łodzianami, z kolei ełkaesiak okazał się lepszy „tylko” w dwunastu z osiemnastu starć. Podobnie sprawy się miały w środku pola (na przykład Ricardo Guima wygrywał zaledwie jeden na pięć takich pojedynków).

Nie twierdzimy, że ta statystyka okazała się kluczową dla losów spotkania, ale w połączeniu z kilkoma rażącymi niedokładnościami (a grzeszyli w tym względzie na swojej połowie także pomocnicy), bezsilnością, gdy trzeba wygrać walkę o górną piłkę oraz zatrważającą nieumiejętnością wyciągania wniosków z wcześniejszych błędów (bo ileż jeszcze razy łodzianie będą zapominali o sektorze boiska, z którego pozostawieni bez dostatecznej opieki Darko Jevtić, Vukan Savicević, Dominik Nagy i w końcu Gruzin kropnęli do siatki) zadecydowała o tej drobnej acz niezmiernie bolesnej dla łodzian jednobramkowej różnicy na korzyść Wisły Płock.

Podopieczni trenera Radosława Sobolewskiego momentami przypominali zespół z ligi angielskiej i to taki z początku lat 90., który certolić się nie lubi i kiedy trzeba zdobywa teren najprostszymi środkami. Można by było z tego kpić, gdyby nie to, że „Nafciarze” wygrali dwa ostatnie mecze i na sukces w konfrontacji z ŁKS też zasłużyli.

Niestety nie zawsze z tym wydawałoby się dość czytelnym sposobem gry ełkaesiacy potrafili sobie poradzić, co gorsza nie zdołali się powstrzymać od przewinień w okolicach własnego pola karnego. To stanowiło wodę na młyn świetnie tego dnia egzekwującego stałe fragmenty gry Dominika Furmana. Każde dośrodkowanie z rzutu wolnego i zwłaszcza z kornera siało popłoch w szeregach obronnych beniaminka. Łódzkim defensorom brakuje nie tylko centymetrów (obrońcy ŁKS są w sumie o dwadzieścia cztery centymetry niżsi od swoich vis-à-vis z Płocka), ale i pomysłu jak tę przewagę fizyczną rywala zniwelować.

ŁKS zdobył w tym sezonie tylko sześć goli (cztery są dziełem Łukasza Sekulskiego), ale to i tak więcej od Korony i Arki, tyle samo, co Wisła Płock i niewiele mniej od Rakowa Częstochowa, Zagłębia Lubin, Lechii Gdańsk i Górnika Zabrze. Żaden z tych zespołów, tak jak i pozostałych osiem drużyn polskiej ekstraklasy nie stracił natomiast więcej od łodzian bramek. Średnio to już 1,8 gola na mecz. Za dużo panowie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki