Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czar dawnych łódzkich studniówek

Maciej Kałach
Studniówka w 1958 roku w III LO: wszystkie danie na zimno, kanapki przygotowały mamy
Studniówka w 1958 roku w III LO: wszystkie danie na zimno, kanapki przygotowały mamy archiwum
Na zabawę szło się pieszo, a partnerkę maturzysta odstawiał do rodziców niedługo po północy. O didżejach jeszcze nikomu się nie śniło, ale i tak szalał cały parkiet. Wywoskowany wcześniej przez uczniów ostatnich klas. Dawne studniówki nie były tak wystawne jak obecnie, ale miały swój urok.

Absolwenci oddają wojsku karabin

Historia łódzkich studniówek na pewno nie rozpoczęła się przed wojną. Wtedy odbywały się czerwcowe bale maturzystów. Młodzież była już po egzaminach, więc nauczyciele często rozmawiali z wychodzącymi w świat wychowankami jak z dorosłymi. Ostatnim takim balom towarzyszyły zbiórki na wojsko - w 1939 roku maturzyści z II Liceum Ogólnokształcącego podarowali armii karabin maszynowy.

Po wojnie dość wystawne bale maturalne zastąpiły skromniejsze studniówki - dziewczyny zamiast drogich kreacji zaczęły ubierać się w białe bluzeczki i granatowe spódniczki.

Ostatni męski rocznik nie chce "siusiajek"

Rok 1958 to przełomowa data w historii III Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi. W czerwcu szkołę opuszczały ostatnie klasy złożone z samych chłopaków, bo kilka lat wcześniej zdecydowano, że ogólniak będzie koedukacyjny.

- Mieliśmy już w "Trójce" dziewczyny, ale tylko z klas młodszych od nas. Nazywaliśmy je "siusiajkami" i na naszą studniówkę zapraszaliśmy równolatki z innych szkół, głównie żeńskich. Partnerki przychodziły ubrane w granatowe spódniczki oraz białe bluzeczki, więc strój nie miał znaczenia. Ale im ładniejsza i lepiej tańcząca partnerka, tym większa duma maturzysty - opowiada Henryk Grunert ze Stowarzyszenia Wychowanków III LO.

Spośród 42 balowiczów z 1958 r. Grunert trafił całkiem nieźle - bawił się z późniejszą trenerką par tanecznych w łyżwiarstwie figurowym, Marią Olszewską. Sam także należał do osób wysportowanych, bo jeździł na nartach, więc Henryk i Marysia, znajomi z zimowych obozów, robili furorę na parkiecie auli ogólniaka przy ul. Sienkiewicza. Zabawa gdzie indziej nie wchodziła w rachubę, co zresztą jest tradycją podtrzymywaną w "Trójce" do dziś.

- O większość spraw finansowych dbali rodzice, żaden z balowiczów nie dochodził, ile kosztowała nasza studniówka - mówi Grunert. Natomiast zadaniem uczniów, poza zdobyciem reprezentacyjnej partnerki, było dogadanie rodziców z zespołem, który miał zagrać na zabawie. W 1958 r. trójkowicze chcieli zakontraktować jazzband Jerzego "Dudusia" Matuszkiewcza, ale muzycy okazali się poza finansowym zasięgiem komitetu rodzicielskiego. Udało się za to załatwić występ zespołu z trębaczem Andrzejem Makowieckim, późniejszym reporterem i pisarzem. Maturzyści pląsali m.in. przy utworach autorstwa "Duke'a" Ellington'a i Louis'a Armstrong'a. Granie z płyt nie uchodziło.

Co się kryje w butelkach oranżady?

Aulę III LO zdobiły karykatury przedstawiające uczniów - nie nauczycieli. Także wierszyki i scenki w studniówkowym przedstawieniu oszczędzały ciało pedagogiczne. Spoufalanie się z nim na balu, czy w okresie od zabawy do matury, nie było praktykowane. Grunert dostąpił zaszczytu przejścia na ty ze swoim ulubionym rusycystą, Ryszardem Supernakiem, dopiero na drugim roku swoich studiów. Inni wychowankowie nauczyciela czekali na to dużo dłużej albo na zawsze pozostali przy formule "pan".

Przed studniówką uczniowie sami woskowali parkiet auli - nie śmieli nakładać tego obowiązku na szkolnych woźnych. Mamy robiły przekąski, najczęściej kanapki, a potraw na ciepło nie było wcale. Stoły uformowano w podkowę: na jej szczycie siedzieli nauczyciele, po bokach maturzyści z partnerkami. Po uroczystej przemowie dyrektora szkoły wcale nie odtańczono dostojnego poloneza.

- Od razu poderwał nas na parkiet jakiś jazzik albo rockandrollowy kawałek. Polonez w ogóle nie był wtedy w modzie, rozpoczynanie nim studniówki to zdecydowanie późniejszy obyczaj - twierdzi Grunert. Nie pamięta też żadnych przesądów typu: "nie ścinaj włosów od balu do matury, bo inaczej jej nie zdasz".

Żeby tańczyło się z większą werwą uczniowie sięgali po stojące na stole butelki oranżady. Co nie oznacza, że w każdej z nich była właśnie oranżada... Ale mimo to wszyscy uczniowie z gracją trzymali się na własnych nogach - musieli trzymać fason, ponieważ do obowiązków maturzysty należało "odstawienie" partnerki pod drzwi jej rodziców.
- A nikt nie myślał wtedy o wzięciu taksówki, już nie wspominając o wynajmowaniu limuzyn. Drogę do domu zaproszonej dziewczyny, a potem na zabawę pokonywaliśmy piechotą, podobnie powrotną - wspomina Grunert.

W latach 50. Łódź, może poza Bałutami, uchodziła za w miarę bezpieczne dla młodzieży miasto, ale, skoro maturzysta miał jeszcze odprowadzić partnerkę, studniówki kończyły się w okolicach północy - po około sześciu godzinach zabawy.

Wamowiec marzeniem samotnej dziewczyny

W 1965 roku na balu maturzystek bawiła się Elżbieta Grunert, późniejsza żona Henryka. Jej XII Liceum Ogólnokształcące, mieszczące się wówczas przy ul. Narutowicza (dziś przy ul. Anstadta), było szkołą żeńską.

- Nie wszystkim dziewczynom udało się zdobyć partnera na studniówkę, ale wszystkie bardzo tego pragnęły - opowiada pani Elżbieta. Sama była w uprzywilejowanej sytuacji: wraz z koleżanką dzięki rodzinie pracującej w Wojskowej Akademii Medycznej mogły "załatwić" sobie na bal bardzo przystojnych studentów - przyszłych lekarzy w mundurach. A to był najlepszy "towar" w całej Łodzi. I chociaż nie chodziło o wejście w żadną głębszą znajomość wamowcy bardzo chętnie towarzyszyli licealistkom.

- Z okazji studniówki dostawali przepustkę i mieli darmowe jedzenie oraz potańcówkę - tłumaczy Elżbieta Grunert. W latach 60. bawiła się także na balu w technikum budowlanym przy ul. Kopcińskiego, gdzie maturzystom bardzo brakowało dziewcząt. Zaprosił ją chłopak poznany na kursie tańca.

Rok 1976: wspinaczka po rynnie i Abba

Do dziś w Łodzi są szkoły, w których uczniowie bawią się na studniówkach jedynie w swoim gronie - np. w I LO im. Kopernika, gdzie maturzysta może zatańczyć poloneza z kimś ze swojego ogólniaka, ewentualnie z jego absolwentem. Takie podejście czasem doprowadza do małych skandali.

Od Grażyny Purczyńskiej, absolwentki XXVIII LO wiemy o studniówkowym zamieszaniu z 1976 roku.
Purczyńska chodziła do jedynej w szkole żeńskiej klasy. Nie było zezwolenia na przyprowadzanie obcych, ale kilku chłopców z innych szkół chciało dostać się na zabawę wdrapując się do budynku po rynnie. Niestety, "nadziali się" na kadrę pedagogiczną.

W tym samym roku na studniówce w III LO bawił się Mirosław Kula. W porównaniu ze studniówką Henryka Grunerta sprzed prawie dwóch dekad na zabawach w "Trójce" zmieniło się sporo.

- Dopuszczalna była muzyka odtwarzana. Magnetofonowa taśma, która wyciągała wszystkich na parkiet, zawierała piosenki szwedzkiej Abby - opowiada Kula. - Ale zabawę rozpoczynał polonez. Po nim tańczyliśmy m.in. przy utworach The Beatles oraz The Rolling Stones.

Kula pamięta, że przed studniówką lepiej było unikać szczególnie ostrych nauczycieli.

- Chcieli, żebyśmy na balu wyglądali przyzwoicie, czyli bez długich włosów. Ale my bardzo kochaliśmy swoje "pióra" - mówi absolwent z 1976. Na studniówkę zajrzał raz jeszcze, doglądał bowiem przygotowań do balu swojego dziecka w 2004 roku. Kula marzy, by zajrzeć na studniówkę także swojego wnuka lub wnuczki.

Zapewne granatowe spódniczki i białe sukienki dziewcząt już nie wrócą, ale może w następnych latach doczekamy się kolejnych nowości: np. dwóch chłopców w pierwszej parze poloneza?

ZOBACZ SERWIS SPECJALNY O STUDNIÓWKACH: STUDNIÓWKI 2012

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki