Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Krzysztof Kwiatkowski, "nadzieja polskiej polityki", kończy karierę?

Piotr Brzózka, Marcin Darda
Za prezesury Krzysztofa Kwiatkowskiego NIK wykazała się kilkoma dogłębnymi kontrolami w Łodzi, w czym niektórzy upatrują chęci odegrania się na prezydent Hannie Zdanowskiej, Cezarym Grabarczyku i łódzkiej PO
Za prezesury Krzysztofa Kwiatkowskiego NIK wykazała się kilkoma dogłębnymi kontrolami w Łodzi, w czym niektórzy upatrują chęci odegrania się na prezydent Hannie Zdanowskiej, Cezarym Grabarczyku i łódzkiej PO Bartek Syta
Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK, po ujawnieniu "afery dyrektorskiej", po męsku zdjął z siebie większość obowiązków. I także dlatego powinien rozważyć kolejny męski krok, czyli własną dymisję.

Ten dzień musiał być dla Krzysztofa Kwiatkowskiego niczym żywcem wyjęty z nocnego koszmaru szkolnego prymusa. Zawsze pierwszy, zawsze najmądrzejszy - tym razem bezradnie stoi przed klasą, tłumacząc czemu zerżnął wypracowanie od kolegi. Aluzja "prymusowska" nie jest od rzeczy. Kwiatkowski w niepodrabialnym przez nikogo stylu trudnił się przez ostatnie dwa lata piętnowaniem niedoskonałości urzędniczego świata, z pietyzmem rozbierając na czynniki pierwsze wszelkie przejawy łamania prawa, norm i procedur w samorządach, agencjach rządowych, także w ministerstwach.

Każda jego wypowiedź utrzymana była w tonie najwyższej troski o stan spraw publicznych i interes obywateli. I nagle wpada on sam. Cztery zarzuty, które postawi mu prokurator, dotyczyć będą ustawiania konkursów w delegaturach i centrali NIK. Do tego można się spodziewać kolejnych pogrążających stenogramów, bo rozmowy prezesa, za zgodą sądu, zostały nagrane przez agentów CBA, na zlecenie katowickiej prokuratury. Mogło się wydawać, że Kwiatkowski ma szczęście w nieszczęściu, gdyż nagrywały go "tylko" służby, a nie gang kelnerów. To dawałoby mu nadzieję, że upublicznione będą jedynie fragmenty wprost odnoszące się do prokuratorskich zarzutów.

Poboczne pikantne "momenty", jeśli były, nie powinny w takiej sytuacji ujrzeć światła dziennego (przynajmniej w teorii, bo wiadomo, jak to ze służbami jest). Tyle że już po ujawnieniu afery w NIK, okazało się, iż prawdą są krążące od dawna pogłoski, jakoby Kwiatkowskiego nagrali też owi słynni kelnerzy.

Gdy więc Kwiatkowski znalazł się w narożniku, w mediach puściły hamulce - pierwsze fragmenty nagrań z restauracji puściła w środę wieczorem TvRepublika. Słychać na nich, jak Kwiatkowski (już wybrany przez Sejm na prezesa NIK, ale jeszcze nie zaprzysiężony) wraz z Elżbietą Bieńkowską i pracownikami delegatury w Katowicach omawiają kwestię naboru na kierownicze stanowisko w rzeszowskiej NIK oraz drwią w tym kontekście z powagi Izby: "Wspaniała instytucja, gratuluję ci"- mówi Bieńkowska, na co Kwiatkowski odpowiada: "Ja nie wiem, jak ona ma ciągle dalej 60--procentowe zaufanie opinii publicznej. Dobrze, że nikt się temu w szczegółach nie przygląda".

Prezes na moment przełącza się jednak w swój legendarny "tryb ostrożny" i dodaje: "Mnie zależy na jednym, żeby później nie było jakichś plotek, że ja się w to mieszałem".

Prokuratura złożyła wniosek o uchylenie immunitetów K. Kwiatkowskiego i J. Burego
TVN/x-news.pl

Czy to koniec nagrań? Niekoniecznie. Warszawscy dziennikarze ekscytują się inną rozmową Kwiatkowskiego, nagraną przez kelnerów w Pałacyku Sobańskich, gdzie prezes spotkał się z Janem Kulczykiem. Ponoć jeden z tygodników ujawni je 7 września.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Urzędnik nie polityk? Wolne żarty

O tym, jak bardzo Kwiatkowski był wiarygodny w roli prymusa i szeryfa jednocześnie, niech świadczy ton komentarzy czołowych warszawskich publicystów, reprezentujących szerokie spektrum poglądów politycznych. Przebija z nich, szczere chyba, przekonanie, że Kwiatkowski jest przede wszystkim sprawnym urzędnikiem, a dopiero potem politykiem. Co jest oceną wybitnie mylną. To jego ambicje polityczne doprowadziły do rozłamu w łódzkiej Platformie, skutkującego finalnie wepchnięciem Joanny Kopcińskiej w rolę kandydatki PiS na prezydenta miasta w 2014.

To niezaspokojone (chyba do dziś) polityczne ambicje Kwiatkowskiego, w zderzeniu ze sprzecznymi ambicjami Cezarego Grabarczyka, doprowadziły do wykreowania Hanny Zdanowskiej na kandydatkę PO w wyborach prezydenckich w 2010 r. To Kwiatkowskiemu przez lata przypisywano prowadzenie aktywnej polityki personalnej - stąd mowa o "ludziach Kwiata" (w odróżnieniu od "ludzi Grabarza"), czego najnowszą inkarnacją jest łódzki desant w centrali NIK. To Kwiatkowskiego w końcu podejrzewa się (choć on zaprzecza) o ambicje sięgające prezydentury Polski w 2020 roku, do czego trampoliną miała być nieskazitelna służba w NIK. I to jest urzędnik? Wolne żarty. Zresztą spójrzmy na jego otoczenie, nawet część desantu w NIK to dawni koledzy z lokalnej Platformy: dyrektorem gabinetu jest Hubert Ci-chocki, a dyrektorem generalnym NIK Andrzej Styczeń. Asystent Kwiatkowskiego, Dominik Zimny, też ma w CV łódzką PO.

Nigdy dotąd nie było natomiast podejrzeń, że Kwiatkowski osobiście postępuje ponad prawem. Słynął też z wyjątkowej ostrożności i powściągliwości w słowach - przynajmniej wtedy, gdy rozmawiał przez telefon lub w większym gronie. Można powiedzieć, że był w tej swojej poprawności do bólu nudny. Stąd powszechne zdziwienie - jak mógł być tak nonszalancki i załatwiać delikatne sprawy przez telefon? Czemu więc tak bezceremonialnie wstawił na stanowisko swojego człowieka, instruując go przed konkursem? A przecież zarzuty dotyczące obsady stanowiska dyrektora delegatury w Łodzi mogą się okazać najsłabsze ze wszystkich. Spójrzmy choćby na "sprawę "dżentelmena", który wg słów samego Kwiatkowskiego był najsłabszy, ale i tak został wiceszefem departamentu środowiska w centrali NIK.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
K. Kwiatkowski: Liczę na szybkie wyjaśnienie sprawy
TVN/x-news.pl

Wojna w łódzkiej delegaturze NIK

Nasi rozmówcy w NIK rzucają pewne światło na tło nominacji dla Przemysława Szewczyka, który dyrektorem łódzkiej delegatury został jesienią 2013 roku. Otóż mówi się, że delegatura od dawna trawiona była przez wyniszczający konflikt dwóch frakcji. Na konkurencję słano donosy, pisma i pisemka. Przykłady, nazwijmy to - nielojalności wobec przełożonych, czujne oko mogło wychwycić już za kadencji wieloletniego dyrektora Janusza Maja, który w Łodzi rządził jeszcze za kadencji poprzedniego prezesa Jacka Jezierskiego. W 2010 roku na światło dzienne wyszła ( zapewne nie przypadkiem) sprawa służbowego mieszkania, które dyrektor urządził w... siedzibie delegatury.

Maj tłumaczył wtedy, że zarabiał mniej od innych dyrektorów, a skoro został służbowo wysłany ze stolicy do Łodzi, to nie byłoby w porządku, gdyby miał jeszcze wynajmować mieszkanie na mieście. Mimo pełnych oburzenia donosów, centrala do tematu podeszła ze zrozumieniem, występując w imieniu Maja o przydział mieszkania komunalnego (aczkolwiek radni odrzucili tę prośbę, a dodatkowe nagłośnienie sprawy przysporzyło tylko dalszych strat wizerunkowych).

Do barwnych, choć mało istotnych spraw mieszkaniowych, doszły donosy dotyczące niewłaściwego nadzoru nad kontrolami, których również nie oszczędzili sobie podwładni. Ostatecznie Maj został przez prezesa Jezierskiego odsunięty na "niekierownicze" stanowisko do Warszawy.

Schedę przejął po nim - również wydelegowany ze stolicy - Edward Lis. Stanowisko "pełniącego obowiązki" objął bez konkursu. Konkursy miały się w całej Polsce odbyć w styczniu 2013 r., a to w związku ze zmianą zasad pełnienia funkcji - wprowadzano właśnie 5-letnią kadencyjność dyrektorów delegatur (wcześniej nie było ograniczeń). Ostatecznie odbyły się dopiero latem i jesienią, częściowo za kadencji Kwiatkowskiego. Lis wystartował i to z powodzeniem, ale w Lublinie. W Łodzi nie miałby chyba szans, bo za jego rządów działalność epistolarna podwładnych nie ustała.

W takich okolicznościach odbył się słynny konkurs, unieważniony przez prezesa Kwiatkowskiego. Wszystkie wersje wydarzeń, mimo pewnych sprzeczności, sprowadzają się do jednego: Kwiatkowski chciał, żeby dyrektorem został Przemysław Szewczyk.

Gdy konkurs miał się ku końcowi, centralę NIK zalała kolejna fala uprzejmości z łódzkiej delegatury. Był na przykład anonim, zaczynający się od słów "Panie prezesie, niech Pan ratuje NIK". Jego autor rozwijał litanię zarzutów wobec jednej ze startujących w konkursie pań. Kandydatka reprezentowała ponoć jedną z frakcji w delegaturze, można więc wnioskować, że autor anonimu pochodził z frakcji przeciwnej.

Osoby, które dziś decydują się bronić prezesa Kwiatkowskiego mówią, że do wyboru miał on dać się zagryźć łódzkim frakcjom, albo wprowadzić na stanowisko zaufanego człowieka z centrali, który nie będzie uwikłany w konflikt. To dlatego Kwiatkowski miał zdecydować się na unieważnienie trwającej już procedury konkursowej i rozpisanie nowej - tej, która przyniosła sukces Szewczykowi.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zadam to pytanie, a ty zabłyśniesz

Romantyzmu tej wersji odbierają przyziemne szczegóły. Przemysław Szewczyk był jednym z kandydatów startujących w tym pierwszym, unieważnionym konkursie. Jak wynika z podsłuchanych nagrań, które jako pierwsze przytoczyło Radio Zet, Kwiatkowski miał podać Szewczykowi pytanie, które zada mu podczas konkursu. Kandydat jednak odpowiedź na to pytanie... umieścił w swojej konkursowej prezentacji. - Ja ci powiedziałem, żebyś wiedział, a nie włączał to do prezentacji - mówi do kandydata Kwiatkowski, co jest w stenogramie rozmów.

- Zadałbym wszystkim to pytanie, a ty byś zabłysnął. No a tak już to powiedziałeś. Następnym razem lepiej się przygotujemy - miał powiedzieć szef NIK.

I rzeczywiście lepiej się przygotowali. Po unieważnieniu konkursu, został rozpisany nowy, który kandydat Kwiatkowskiego już wygrał.

A kim był Szewczyk, że cieszył się takim zaufaniem prezesa? Dobre pytanie, do dziś ciężko na nie odpowiedzieć. Wcześniej przez wiele lat pracował w warszawskiej delegaturze NIK, potem w centrali - w departamencie obrony. W dawnych latach był wiceburmistrzem Rawy Mazowieckiej, skąd pochodzi. Studiował w Łodzi - zarządzanie na UŁ. Z oficjalnej prezentacji dowiedzieliśmy się też, że Szewczyk pokonał w konkursie aż 8 kandydatów, w tym wiceszefa delegatury Andrzeja Cieniewskiego. Z pewnością wydźwięk tej informacji był w 2013 roku zdecydowanie bardziej neutralny niż dziś... Swoją drogą symptomatyczny (bo wiele mówiący o charakterze Krzysztofa Kwiatkowskiego) był sposób wręczenia dyrektorskiej nominacji Szewczykowi. Kwiatkowski zrobił to... w czasie konferencji prasowej w Łodzi.

Wojna w łódzkiej PO

Łódź zresztą w codzienności prezesa NIK była stale obecna. Nie brakowało podejrzeń o to, że kieruje nim żądza zemsty na prezydent Hannie Zdanowskiej i Platformie. W łódzkiej PO sytuacja od początku 2010 r. była bardzo napięta, a konflikt między ambicjami Kwiatkowskiego i Grabarczyka wciąż narastał. Kwiatkowski, wówczas minister sprawiedliwości, chciał być szefem łódzkiej PO i kandydatem na prezydenta Łodzi, ale przegrał konfrontację z Grabarczykiem i to Zdanowska, posłanka wskazana przez Grabarczyka, najpierw objęła struktury partii, a potem została prezydentem Łodzi.

Rok później Kwiatkowski zanotował kolejną porażkę. Był najlepiej ocenianym ministrem w rządzie Tuska, jednak premier nie zabrał go do drugiego rządu. Nazywany wówczas "nadzieją polskiej polityki" Kwiatkowski wymieniany był przez media także jako potencjalny następca Tuska w roli szefa PO. Tusk tego nie lubi. Gdy zatem dwa lata później Kwiatkowski odchodził do NIK, zadowoleni byli wszyscy: on sam, bo szedł tam, gdzie może błyszczeć, PO w Łodzi się cieszyła, bo jej główny nurt tracił opozycję, a odchodził poseł uznawany za generatora konfliktów, zostawiając bez opieki własną frakcję w partii. A Grabarczyk dzięki temu mógł powoli wychodzić z traumy wyborczej: w 2011 r. dość boleśnie, bo z pierwszego miejsca na liście, druzgocąco przegrał wybory z trzecim Kwiatkowskim. Teraz, szczęśliwie dla niego, nie ma szans na powtórkę - "Kwiat" przecież nie startuje.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Jednak i na fotelu szefa NIK Kwiatkowski był postrzegany jako mściwy wróg PO. Tuż przed zeszłorocznymi wyborami samorządowymi prezesa NIK ostro potraktował jego dawny przyjaciel, senator Maciej Grubski: "(…) "prezydent Zdanowska została zarzucona liczbą kontroli, która blokuje pracę urzędników. Apeluję do naszego byłego kolegi Krzysztofa Kwiatkowskiego, prezesa NIK, żeby przyjrzał się prowadzeniu kontroli, czy aby NIK nie ulega sugestiom opozycji i nie jest wykorzystywana do walki politycznej".

Te "sugestie opozycji" to m.in. kontrole dokumentacji budowy nowego Dworca Fabrycznego wraz z otoczeniem czy przetargu na Bramę Miasta. O tę pierwszą kontrolę wnioskował klub parlamentarny PiS, a prezes NIK każdy wniosek posła, obojętnie jakiej partii, musi potraktować obligatoryjnie. Jednak Kwiatkowskiego podejrzewano o niejawną współpracę z PiS, a dziś w PO tę linię się podkreśla. Nasi rozmówcy powiadają, że nie jest przypadkiem, iż politycy PiS "jakoś nie bardzo krytykują Kwiatkowskiego za ustawianie konkursów", a poza tym dwójka jego bliskich z dawnej PO, czyli Joanna Kopcińska i Łukasz Magin, są dziś radnymi PiS. W Łodzi między PO a opozycją z PiS trwała wtedy, przed wyborami, wojna na raporty NIK.

Generalnie jednak zarzut o "paraliż urzędu przez NIK" był co prawda nośny i popularny, ale nie potwierdzony statystykami. Z ówczesnych danych wynikało, że Łódź w tym czasie była kontrolowana 4 razy. Po 6 kontroli odbyło się w Gdańsku, Warszawie i Krakowie, 5 w Białymstoku. W identycznej częstotliwości jak Łódź kontrolowany był Poznań i Opole. Poza tym wnioskodawcą jednej kontroli NIK okazał się... sam senator Grubski.

Za co prezes będzie brał 14 tys. zł?

Wydaje się, że narracja o potrzebie zażegnania konfliktu w łódzkiej delegaturze, będzie główną linią obrony Kwiatkowskiego w zaocznym "procesie moralnym", w którym stawką będzie wyrok opinii publicznej. Kwiatkowski bardzo wysokie noty zebrał wraz ze swoim sztabem PR-owym za błyskawiczną reakcję na kryzys.

Jeszcze tej samej feralnej nocy, gdy TVN24 ogłaszał swoją sensację, Kwiatkowski w jakości HD poinformował rodaków, że zrzeknie się chroniącego go immunitetu, zrezygnuje z udziału w Kolegium NIK, a także nadzoru nad sprawami oraz podlegającymi mu delegaturami. To było właściwe postawienie sprawy, wcale nie tak częste w polskiej polityce. Tyle że każdy następny dzień, przynosząc nowe fakty lub stenogramy, pogarszał położenie prezesa. Na razie, zawieszony przez samego siebie, Kwiatkowski pozostaje na stanowisku.

Można tylko zapytać, za co prezes NIK chce brać 14 tys. zł miesięcznie, skoro zdjął z siebie kluczowe obowiązki? Wyjaśnienie sprawy - a do tego czasu zawiesił się Kwiatkowski - może zająć lata. Byłyby to lata fikcyjnej prezesury, opłacanej z kieszeniu podatnika. Modelowa sytuacja do napiętnowania przez... raport Najwyższej Izby Kontroli. To czyni uprawnionymi wszelkie sugestie, by prezes w najbliższym czasie wykonał drugi męski krok. Czyli podał się do dymisji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki