Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy policjanci na Juwenaliach w Łodzi pobili młodego mężczyznę? Rodzina oskarża, a zbada prokuratura

Jaroslaw Kosmatka
Jaroslaw Kosmatka
Wypadek na łódzkich juwenaliach -
Wypadek na łódzkich juwenaliach - Jarosław Kosmatka
Rodzina jednego z uczestników juwenaliów uniwersyteckich w Łodzi oskarża policjantów o pobicie ich syna i brata. Prokuratura sprawdzi, czy policjanci faktycznie pobili młodego mężczyznę?

Dramatyczny opis sytuacji, jaka miała wydarzyć się na Juwenaliach Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu Medycznego, ukazał się najpierw na portalu spo­łecz­nościowym Facebook. Wpis umieściła siostra poszkodowanego Michała. Dziewczyna najpierw przez pewien czas towarzyszyła bratu na juwenaliach, a później na dwie godziny miał zostać sam z kolegami o koleżankami, a ona wróciła do domu. Dramatyczne - zdaniem rodziny chłopaka - wydarzenia rozegrały się około godziny 3 nad ranem w sobotę, 14 maja na osiedlu akademickim Lumumbowo w Łodzi. Z relacji siostry młodego mężczyzny wynika, że do stojącego grzecznie na przystanku z innymi uczestnikami juwenaliów mężczyzny „podjechała suka, pokazała na niego, zaprosiła do radiowozu.”

Dalej już miało być tylko gorzej. W opisie czytamy: „Oskarżono go m.in. o obrazę policji, spożywanie alkoholu (nie miał przy sobie alkoholu) aż w końcu o kradzież telefonu”. Ponieważ chłopak nie chciał poddać się rewizji i odblokować telefonu policjanci mieli go pobić.

Czytamy: „Padła komenda jednego z policjantów »zgaś światło« do kolegi, a do brata »zaraz sobie przypomnisz kod«. Zaczęto go bić. Kiedy bito go po twarzy i po głowie tak, że dostał wstrząsu padaczkowego, którego nigdy wcześniej nie miał, wyrzucili go na tory tramwajowe z radiowozu, skopano i ... wezwano pogotowie!!!”

Sytuacja, zgodnie ze wstępnymi ustaleniami Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi, wygląda zgoła inaczej. Policjanci twierdzą, że interwencja została spowodowana wyzwiskami kierowanymi w ich stronę.

18-latek twierdził, że nie ma przy sobie dokumentów. Został poproszony do radiowozu, gdzie podczas kontroli ujawniono przy nim dowód osobisty i legitymację szkolną – mówi mł. insp. Joanna Kącka, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi.

Funkcjonariusze chcieli ukarać mężczyznę mandatem w wysokości 600 zł (za używanie wulgaryzmów i wprowadzenie policjantów w błąd co do braku dokumentów), ale ten odmówił jego przyjęcia. Nie podpisał też pouczenia i wezwania na komisariat.

Mężczyzna w pewnym momencie przestał zachowywać się racjonalnie. Funkcjonariusze byli przekonani, że na zachowanie mężczyzny mogą mieć wpływ alkohol lub jakieś środki psychoaktywne, np. dopalacze.

Jak wynika z relacji interweniujących funkcjonariuszy, w pewnym momencie znajdując się pod wpływem alkoholu zaczął zachowywać się irracjonalnie, wykonywał nieskoordynowane ruchy, spinał się i uderzał pięściami w kolana. Zaczął ciężko oddychać. Twierdził, że ma astmę, w związku z czym został wyprowadzony z radiowozu – mówi Joanna Kącka.

Policjanci postanowili wezwać na pomoc zespół ratownictwa medycznego. Potrzebę wezwania pogotowia ratunkowego zgłosili oficerowi dyżurnemu, a ten przekazał zgłoszenie do Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.

Zgłoszenie otrzymaliśmy o godzinie 3.07. Na miejscu ratownicy zastali młodego mężczyznę, który twierdził, że został pobity. W karetce mężczyzna był wulgarny i agresywny. Po przeprowadzonym badaniu nie stwierdzono potrzeby hospitalizacji, a jako rozpoznanie przyjęto »stan po spożyciu alkoholu«. Do karty wpisano też, że 18-latek nie ma jakichkolwiek śladów pobicia - mówi Edyta Wcisło, rzecznik WSRM w Łodzi.

.

Ratownicy nie zaobserwowali też u mężczyzny objawów wstrząsu padaczkowego. Takiej informacji nie przekazali im też ani policjanci ani sam poszkodowany. Dlatego mężczyznę z powrotem przekazano funkcjonariuszom, a zespół ratownictwa medycznego wrócił do bazy.

Tutaj padają kolejne, poważne zarzuty ze strony rodziny 18-latka: „Sanitariusz powiedział do policjanta klepiąc go po ramieniu »spoko, wpiszemy, że był agresywny a Wy wystawcie mu mandat za bezpodstawne wezwanie pogotowia - 500 zł« wszystkiego uzbierało się całe 1800 zł mandatów za przekroczenia w tym kradzież własnego telefonu”.

CO BYŁO DALEJ, CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Czy faktycznie padły takie słowa, które mogły zastraszać młodego człowieka, będzie musiało wyjaśnić postępowanie wyjaśniające. Mandat za bezpodstawne wezwanie karetki można wystawić tylko temu, kto ją wzywa. W tej sytuacji wzywali policjanci, więc tylko oni mogli taki mandat otrzymać. Kwestią sporną pozostaje jeszcze kwota mandatu. Policja potwierdza, że chciano 18-latka ukarać mandatem w wysokości 600 zł, do tego 500 zł za bezpodstawne wezwanie karetki, więc do całej sumy wskazywanej w internetowych wpisach brakuje jeszcze 700 zł.

Siostra poszkodowanego mężczyzny twierdzi, że ona i koledzy próbowali dodzwonić się do Michała. Jednak nie odbierał telefonu. Ich zdaniem dopiero po tym, jak „dostał padaczki”, jedne z policjantów odebrał telefon od kolegi Michała. Policjanci mieli też zlekceważyć informację o tym, że prawdopodobnie taki atak ma 18-latek pierwszy raz w życiu.

Interwencje w stosunku do osób pod wpływem alkoholu są codziennością w pracy policjantów. W tym konkretnym przypadku zastosowano nieszablonowe rozwiązanie.

Ostatecznie została podjęta decyzja o odwiezieniu nastolatka do domu gdzie około godziny 4 nad ranem został przekazany pod opiekę ojca - mówi Joanna Kącka.

Rodzina Michała K. nie ma wątpliwości, jak należy określić to, co dalej się wydarzyło. „No i zaczął się POLSKI CYRK” - czytamy we wpisie, udostępnionym kilka tysięcy razy razy w Internecie. Faktem jest, że w sobotę około godz. 12, czyli 8 godzin po nocnych wydarzeniach, matka Michała zadzwoniła na pogotowie ratunkowe. Chciała praktycznie rozmawiać z koordynatorem medycznym, aby złożyć skargę na to, w jaki sposób został potraktowany jej syn. Kobieta zarzuca też, że koordynator był względem niej wulgarny. Siostra pisze bezpośrednio o rozmowie kierownika z matką: „Zaczął ją wyzywać, mówił na mojego brata per »abstynencik« bronił jak lew sanitariuszy z Lumumbowa”.

Oczywiście WSRM stanowczo odpiera te zarzuty.

Zostały bardzo dokładnie odsłuchane zapisy wszystkich nagrań, które wiążą się z tą sprawą. Takie słowa ze strony koordynatora po prostu nie padły - mówi Edyta Wcisło.

Tymczasem, Michał miał w domu słabnąć, zsiniały mu usta i bardzo bolała go głowa „jak się później okazało SKOPANA przez policjantów” - czytamy. Matka ponownie zadzwoniła na pogotowie. Dyspozytorka medyczna zapytała, czy mężczyzna jest przytomny i czy może rozmawiać. Ponieważ matka potwierdziła, to Michał został poproszony do telefonu.

Siostra w tym miejscu stawia najpoważniejsze zarzuty względem pracowników pogotowia. We wpisie czytamy: „Do rozmowy wtrącił się koordynator z którym przed pięcioma minutami rozmawiała moja mama. Odmówił przyjazdu pogotowia. Wyzywał, obrażał, bluźnił. Pani z pogotowia powtarzała mu »(...)ale jemu sinieją usta(...)«. Po histerii matki, której dziecko na jej oczach tak wygląda, pan koordynator rzucił: »Dobra wyślę wam tą karetkę« - z wielką łachą oczywiście!”

CO BYŁO DALEJ, CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Karetka z dwoma ratownikami pojechała do domu mężczyzny. Telefonicznie, gdy byli już w mieszkaniu, koordynator poinformował ich, że jest to kontynuacja wizyty nocnej.

Rozmowa z dyspozytornią medyczną przebiegała zgodnie z procedurami. Ratownicy po zbadaniu przetransportowali pacjenta do szpitala im. Barlickiego z rozpoznanym urazem głowy i stanem po pobiciu - mówi Edyta Wcisło.

Rodzina twierdzi, że ratownicy kryją siebie nawzajem. Wybroczyny na głowie mężczyzny, uszach, karku, szyi i ramionach oraz krwawe plamy mieli zinterpretować jako wypryski młodzieńcze. Rodzina ma też za złe pracownikom pogotowia, że silne bóle i siniaki określili jako złe samopoczucie po bójce. Mężczyzna trafił do szpitala około godz. 13.

Wówczas miał w organizmie jeszcze 0,33 promila alkoholu. Po badaniach, tego samego dnia, został wypisany około godziny 20 do domu - mówi Joanna Kącka.

Rodzina zarzuca jeszcze, że mężczyzna miał przypaloną, czarną skórę dłoni. Ich zdaniem w wyniku prawdopodobnego użycia przez funkcjonariuszy paralizatora elektrycznego. Tej kwestii jednak nie będzie łatwo wyjaśnić.

Policjanci, którzy interweniowali, nie mają na wyposażeniu paralizatorów - mówi Joanna Kącka.

Po informacjach, które ukazały się w mediach społecznościowych podjęta została decyzja o przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego. Aby zapewnić bezstronność w tym postępowaniu łódzka komenda wystąpiła z inicjatywą przekazania całej dokumentacji do prokuratury tak, aby szczegółowo wyjaśnić sytuację.

Ani pokrzywdzony, ani nikt z jego rodziny nie złożył zawiadomienia o przestępstwie. Dlatego materiały sami przekazujemy do prokuratury, aby uniknąć wszelkich wątpliwości co do obiektywizmu w wyjaśnianiu tej sprawy – kończy Joanna Kącka.

Również do Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi do wieczora w poniedziałek nie wpłynęła oficjalna skarga na pracę ratowników czy dyspozytorów medycznych przy udzielaniu medycznych czynności ratunkowych mężczyźnie.

Z naszych informacji wynika, że mężczyzna ze szpitala wypisał się na własną prośbę, jeszcze przed przeprowadzeniem badania neurologicznego. Z informacji przekazanych przez rodzinę późnym wieczorem w poniedziałek, wynika, że tego dnia był w szkole, gdyż miał ważny egzamin zawodowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki