Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy warto chronić za wszelką cenę wszystkie stare budowle w Łodzi?

Piotr Brzózka
Willa Langego w trakcie "ostatecznego przekształcenia".
Willa Langego w trakcie "ostatecznego przekształcenia". Dziennik Łódzki/archiwum
- Gdyby to był zabytek, panie Polewski, to już dawno zostałby spalony. Taka tradycja; - zauważył ktoś na forum naszemiasto.pl. Całkiem trzeźwo. Trzeźwych uwag było zresztą więcej. Głęboki sprzeciw wyrażony przez Jakuba Polewskiego ze Stowarzyszenia Łódzka Przestrzeń w sprawie wyburzenia kamienic przy ulicy Ogrodowej 8 i 10 okazał się tyleż absurdalny, co na swój sposób pożyteczny. Oto pierwszy raz od dawna mamy okazję przećwiczyć wariant myślowy odwrotny do wszystkiego, co o starych łódzkich budynkach mówione było dotąd. Pierwszy też raz czyjaś interwencja w sprawie wyburzenia takowych, powoduje tak ostry i zgodny sprzeciw większości środowisk związanych z ochroną zabytków, architekturą, urbanistyką. Cała ta sytuacja sprowokowana przez Polewskiego daje przyczynek do tego, by jeszcze raz spojrzeć na kwestię naszej polityki wobec architektonicznego dziedzictwa minionych lat.

Zapuszczony kwartał w obrębie ulic Zachodniej, Ogrodowej, Nowomiejskiej oraz Pomorskiej od blisko 50 lat czeka na zbawienie. Degrengolada, której motorem były wyburzenia związane z poszerzaniem ul. Zachodniej, a także kilka dekad zaniedbań, sprawiły, że w tym miejscu do ratowania nie zostało nic, przynajmniej jeżeli chodzi o pierzeje ul. Zachodniej i Ogrodowej. Jakub Polewski postanowił jednak uratować dwa obiekty. Próbę wyburzenia kamienic przy Ogrodowej nazwał barbarzyństwem, wystąpił też do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o wstrzymanie rozbiórki i wpisanie budynków do rejestru zabytków. Przekonywał, że cały kwartał reprezentuje wysoką wartość historyczną, a budynek przy Ogrodowej 10 to unikatowy przykład modernizmu. Cała rzecz zadziała się w momencie, gdy miasto po kilkudziesięciu latach postanowiło zrobić porządek z zaniedbanym kwartałem, a wyburzenie kamienic miało być elementem przygotowania terenu na potencjalnego inwestora. Reakcja była zdumiewająco zgodna: nikt nie zamierza za Ogrodową umierać, wręcz przeciwnie. Wojewódzki konserwator Wojciech Szygendowski niemal natychmiast wydał decyzję, że nie wpisze kamienic do rejestru zabytków. Protest przeciw działaniom Polewskiego wyraziła też m.in. prof. Elżbieta Muszyńska w imieniu Łódzkiego Oddziału Towarzystwa Urbanistów Polskich, a także Zarząd Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Łodzi.

Polewski zapowiedział odwołanie do ministerstwa kultury - oby nie zakończyło się to dziwaczną, salomonową decyzją, jak w przypadku hali Fakory, która okazała się godna zachowania w... jednej piątej.

Ze względu na szerszy kontekst wyburzeń, protest Polewskiego akurat w tym przypadku wydaje się całkowicie absurdalny i przestrzelony, choćby i kamienica stanowiła najwybitniejszy przykład modernizmu międzywojennego. A chyba nie stanowi. Wojciech Szygendowski, wojewódzki konserwator zabytków uważa, że z estetycznego punktu widzenia mamy do czynienia z budynkiem tuzinkowym, jakich w mieście setki. Gdyby wpisać do rejestru ten, wpisać należałoby i inne podobne, co byłoby deprecjacją samego rejestru. I pewnym absurdem, bo w ten sposób przebilibyśmy szybko w liczbie zabytków nawet Kraków. Pamiętać tymczasem należy, że rejestr zawiera obiekty, których wartość ocenia się jako ponadlokalną.

Tym razem konserwator został wezwany do sprawy absurdalnej, nie zawsze tak jednak bywa. Zebrałoby się nieco przypadków z ostatnich lat, gdy interwencja była naprawdę nieodzowna. I zdarzało się też, że była ona spóźniona. Dawne zakłady Eiserta (później Norbelana) zostały zburzone w majestacie prawa, bo służby konserwatorskie nie zdążyły ich wpisać do rejestru… Nie mówiąc już o przypadkach, gdy do niszczenia zabytkowej tkanki dochodzi właściwie bezkarnie. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego wciąż jesteśmy krok w tyle, gonimy za bieżącą sytuacją, nieustannie gasimy pożar? Czemu nie jest jasne, co w mieście jest zabytkiem, a co nie? Temat jest bardzo złożony.

Zacznijmy od tego -choć nie jest to przytyk, a stwierdzenie stanu faktycznego - że uznanie budynku za zabytek zależy od indywidualnej, właściwie arbitralnej decyzji konserwatora, oczywiście popartej głębokimi analizami. Przyznaje to sam Wojciech Szygendowski, który - jak mówi - tylko w szczególnych sytuacjach posiłkuje się opinią Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Z ustawy wynika, że zabytkiem jest to, co niesie ze sobą wartości estetyczne, historyczne oraz naukowe. W praktyce to definicja wybitnie nieostra. W dodatku w rejestrze umieszcza się obiekty, które mają wartości ponadlokalne, co również ciężko jest kwantyfikować. Ale to tylko szczegół.

Konserwator wojewódzki wrzuca kamyki do ogródka miejskiego. Zauważa, że w ciągu pięciu ostatnich lat, w mieście stanowisko to pełniły trzy osoby. Trochę za krótko, by ktoś się zdążył wdrożyć i zaczął działać.

Nie ma w Łodzi jasnej strategii dotyczącej zabytków - zauważa dalej Szygendowski. Nie ma gminnego programu opieki nad zabytkami. Co gorsza, nie ma praktycznie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, które ustalają reguły także w sferze konserwatorskiej, mówią co wolno, a co nie. Planem pokryte jest zaledwie 5 proc. powierzchni miasta. Niedawno prezentowaliśmy w Forum Łódź założenia dotyczące kwartału między u. Zachodnią, Ogrodową, Nowomiejską i Legionów, lecz nie był to jeszcze plan, a ledwie wytyczne do niego, autorstwa biura architekta miasta. Plan jest dopiero w opracowaniu, być może będzie gotowy w ciągu pół roku. Oby był, zanim miasto sprzeda teren po wyburzeniach prywatnemu inwestorowi. Dziś nikt nie może wykluczyć, że ten mógłby tu urządzić choćby i parking pod chmurką. Albo nic nie urządzać, w końcu jest kryzys… Mamy takie przykłady w mieście - do znudzenie można przywoływać wspomniany przykład Norbelany zrównanej z ziemią przez Plaza Centers. Miała tu być galeria handlowa, potem osiedle, dziś już nikt nie wie, czy kiedykolwiek będzie cokolwiek. Albo weźmy słynną kamienicę przy ul. Piotrkowskiej, zburzoną przez prężny koncern PGE. Miała być odbudowana, lecz PGE przechodzi przekształcenia, a nowi decydenci nie mają najmniejszej ochoty wydawać pieniędzy na budynek w Łodzi.

Radna Urszula Niziołek-Janiak dorzuca kolejne powody, dla których nie jesteśmy w stanie dojść do ładu z naszymi zabytkami. Zauważa, że do niedawna budynki fabryczne nie były traktowane jak zabytki i dopiero od kilku lat odkrywamy je i ewidencjonujemy pod tym kątem. Stąd wciąż spotykają nas niespodzianki. Zwłaszcza, że permanentny stan niedofinansowania służb konserwatorskich nie może dobrze wpływać na liczebność kadr. Mówiąc wprost: brakuje rąk do pracy i nóg do chodzenia po mieście.

I wreszcie Jarosław Ogrodowski z Towarzystwa Opieki nad Zabytkami zwraca uwagę na chaos kompetencyjny między wojewódzkim i miejskim konserwatorem zabytków. Pierwszy przerzuca właśnie część uprawnień na drugiego, ale wciąż jeden odpowiada za rejestr, drugi zaś ewidencję zabytków. Oba zbiory różnią się wartością zawartych w nich obiektów i stopniem ich prawnej ochrony.

Problem w tym, że ewidencja jest ponoć mocno niepełna - Ogrodowski mówi, że miasto dopiero próbuje się policzyć. A i do rejestru można się doczepić. Różne jego wersje można pobrać ze stron Narodowego Instytutu Dziedzictwa i Wojewódzkiego Konserwatora. Pereł nie brakuje. W tym pierwszym przypadku hotel garnizonowy wciąż stoi przy Obrońców Stalingradu. W drugim już prawidłowo przy Legionów, ale i tak w nagłówku konserwator zastrzega, że wykaz ma charakter roboczy, gdyż cały czas dokonywane są w nim wpisy i skreślenia. W sprawie szczegółów uprasza się o… kontakt telefoniczny.

Protest Polewskiego wywołał też kolejną falę dyskusji pod tytułem "czy nowe powinno wypierać stare?". W czasach PRL były pomysły nawet wymiany zabudowy na ul. Piotrkowskiej, do czego szczęśliwie nie doszło. W nowych czasach oficjalna ideologia stoi na straży dziedzictwa, choć praktyka bywa zgoła inna. Co gorsza, równie często jak nowe, w miejsce starego nie wchodzi nic. Kamienice i fabryki zamieniają się w parkingi i pola chwastów. Poszukujących czarno-białej odpowiedzi na postawione pytanie spotka rozczarowanie, bo takowej nie ma. Prawdziwa jest mało efektowna formuła, że każdy przypadek jest indywidualny, a ocenie podlega nie tylko wartość i stan budynków wytypowanych do wyburzenia, ale i trzeźwa ocena tego, co w zamian. Jeśli na przykład kolejna szczerba w uzębieniu miasta, kolejny dziki parking, to lepsza chyba ruina.

Gdy pada pytania o miejsca, których za wszelką cenę ratować nie warto, wymienia się zazwyczaj te same. Wschodnia pierzeja ul. Zachodniej a także Kościuszki w rejonie Radwańskiej, południowa strona ul. Narutowicza między Piotrkowską i Kilińskiego, północna część al. Piłsudskiego. Tym co je łączy, to zdewastowana zabudowa czynszowa, wyjątkowo miernej urody i wartości, w większości są to zresztą nagie oficyny pozostałe po wyburzeniach frontów. Gdyby to wszystko zostało wysadzone w powietrze, miasto nie straciłoby nic, oczywiście pod warunkiem zagospodarowania terenu.

Tym natomiast, co bezsprzecznie powinno być ratowane, są zabudowania fabryczne, które - co można do znudzenia powtarzać - decydują o tożsamości miasta i już w samej swej masie stanowią wartość o charakterze wybitnie ponadlokalnym. Różny bywa ich los. Ciekawym przypadkiem jest teren dawnych zakładów Karola Scheiblera (później Unionteksu). Historia różnych części fabrycznego imperium potoczyła się wielotorowo, choć ostatecznie wszystkie trafiły w ręce jednego właściciela. Poszczęściło się części wschodniej, z przędzalnią na czele - firma MNE Invesments należąca do australijskiej firmy Opal zrewitalizowała ogromny obiekt fabryczny i urządziła w nim kilkaset loftów. Aczkolwiek przypłaciła to własną upadłością, bo inwestycja doprowadziła ją do bankructwa. Dziś lofty sprzedaje syndyk. Przykład ten jest tyleż pozytywny, co odstraszający innych potencjalnych inwestorów, którym chodzi po głowie wykorzystanie potencjału starych łódzkich murów.

Jednak dużo bardziej burzliwe są losy zachodniej części kompleksu Scheiblera. W dawnej tkalni papieskiej miał powstać hipermarket Leclerc. Wojciech Szygendowski mówi dziś, że złożony został bardzo przyzwoity, zachowawczy projekt. Konserwator żałuje, że nie doszło do realizacji inwestycji, zwłaszcza, że architekci mieli wówczas zapewniać, iż nic nie stoi na przeszkodzie, by urządzić tu i miejsce pamięci Jana Pawła II. Tyle, że ekipa Jerzego Kropiwnickiego nie chciała mieć tego typu obiektów w centrum miasta...

Były prezydent wspominał zresztą latem na łamach forum, że w czasie jego kadencji zmieniono plan zagospodarowania tego terenu na strefę rezydencjonalną i Leclerc stracił zainteresowanie, odstępując nieruchomość Australijczykom z Opal. Ci przyjęli warunek zachowania zewnętrznego wizerunku wszystkich obiektów i odtworzenia hali papieskiej. Dziś mamy rok 2012, a o tym, że Opal zadeklarował budowę papieskiego centrum przypomina tylko baner zwisający smętnie z ogrodzenia. Z tkalni niewiele zostało, część wynieśli złomiarze, w tym roku w jednym z budynków wybuchł pożar.

Skoro wspominamy o żalu Wojciecha Szygendowskiego, dodajmy iż nie żałuje on, że sam zablokował inny projekt, tym razem wysuwany przez Opal. Chodzi o jeszcze inną część dawnego Unionteksu, którą Australijczycy kupili w 2006 roku od syndyka. Ten przekonywał 6 lat temu w Dzienniku Łódzkim, że inwestor daje gwarancje, iż te zabytkowe mury nie zmarnują się. Opal po niedługim czasie przedstawił swoją wizję zagospodarowania ostatniego skrawka Unionteksu - były to słynne szklane wieżowce zaprojektowane przez znanego architekta Stefana Kuryłowicza. Szygendowski, przy zgodnym chórze wtórującego mu środowiska architektów i urbanistów zablokował ten pomysł. Dziś mówi, że projekt był całkowicie nietrafiony, powodowany jedynie chciejstwem inwestora i jego czysto ekonomicznych pobudek. Kuryłowicz nie wziął pod uwagę - przekonuje konserwator - że to miejsce szczególne, niepowtarzalne, jak choćby gmach elektrowni, czy klimatyczne zaułki między budynkami.
Problem w tym, że słowo "klimatyczne" niekoniecznie ma idealne konotacje. Dziś na tym obszarze kontynuowane są projekty związane ze światem sztuki (Opal górnolotnie deklarował, że stworzy tu łódzkie Soho), więc przynajmniej wiatr nie hula po pustych halach. Jednocześnie jednak nie ma chyba na dziś planów szeroko zakrojonej rewitalizacji, takiej która miejscu nadałaby nie tylko nowe funkcje, ale i blask. Szkoda, bo to wielki, brzydki - a potencjalnie piękny - kwartał w samym centrum miasta. I szkoda, że to tylko jeden z wielu takich.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki