Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Fidyka znów będzie chodził, czyli medyczny cud z Prądzewa

Ewa Drzazga
Dariusz Fidyka porusza się jeszcze na wózku, ale może już samodzielnie pedałować na rowerku do ćwiczeń
Dariusz Fidyka porusza się jeszcze na wózku, ale może już samodzielnie pedałować na rowerku do ćwiczeń Ewa Drzazga
Pięć lat temu nóż napastnika przeciął jego rdzeń kręgowy. Był sparaliżowany, lekarze powtarzali mu, że nie ma takich cudów, które postawiłyby go na nogi. Ale cud się zdarzył i Dariusz Fidyka kiedyś znów pójdzie na spacer.

Mówią, że człowiek raz się rodzi i raz umiera. Nieprawda. Dla Dariusza Fidyki życie już raz się skończyło. Dokładnie pięć lat temu, gdy obudził się w szpitalu i tors miał poraniony, a od pasa w dół nie czuł nic. Kompletnie. - Mogliby mnie porąbać siekierą, a nawet bym nie wiedział - opowiada. Wydawało mu się, że to już koniec, że nie podniesie się i to ani dosłownie, ani w przenośni. Lekarze żadnych złudzeń nie pozostawiali. Lepiej, żeby przyzwyczaił się do wózka, powtarzali, bo już z niego nie wstanie. Ale cud jednak się zdarzył, a film na którym uwieczniono, jak chodzi w stabilizatorach, pokazywały chyba wszystkie serwisy tego świata. Bo to był medyczny cud: sparaliżowany mężczyzna odzyskał władzę w nogach!

Dziś Dariusz Fidyka z małego Prądzewa pod Bełchatowem może już samodzielnie pedałować na stacjonarnym rowerku. Po osiem godzin dziennie ćwiczy z rehabilitantami, żeby za kilkanaście miesięcy móc przejść się na spacer z balkonikiem. I cierpliwie czeka na to, jakie będą efekty kolejnych operacji neurochirurgów z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Bo przecież wspólnie dokonali cudu - pan Darek znów będzie mógł chodzić.

- Prawa noga jest coraz silniejsza, choć pewnie nigdy nie "dogoni" tej sprawniejszej, lewej - stwierdza Dariusz Fidyka. 40-latek niedawno zakończył tygodniowe wakacje - rehabilitanci pozwolili mu jechać do domu, trochę odpocząć od maratonu ćwiczeń. Pięć razy w tygodniu spędza na sali rehabilitacyjnej po osiem godzin. Są dni, gdy jest już tą pracą kompletnie wykończony, zupełnie jakby przepracował fizycznie dniówkę.

Ale napocić się warto, bo postępy sam widzi, potwierdzają to też badania, które lekarze robią mu systematycznie. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to może za półtora rok będę mógł przespacerować się z balkonikiem - mówi. Kiedyś te półtora roku to byłby przerażająco długi okres. Ale życie nauczyło go już cierpliwości, tego, że nie zawsze układa się tak, jak byśmy chcieli. I że czasami trzeba zwyczajnie poczekać.

To, że dziś ma realne szanse na to, że będzie chodził, można określać w kategorii medycznego cudu. Przecież pięć lat temu był sparaliżowany od pasa w dół. Miał przecięty rdzeń kręgowy, lekarze mówili mu otwarcie, żeby się nie łudził, bo chodził już nigdy nie będzie. Mylili się. Choć może, jak podkreśla sam pacjent z Prądzewa, w jego wypadku to nie tyle jest kwestia cudu, ile tego, że zdobycze nauki udało się połączyć z odwagą, determinacją i zwykłym fartem. I wie, że na jego miejscu chciałyby się znaleźć tysiące ludzi z całego globu.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Gdy jesienią ubiegłego roku neurochirurdzy Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu ogłosili, że pacjent, u którego rdzeń kręgowy był przerwany, po nowatorskiej operacji odzyskuje władzę w nogach, o Dariuszu Fidyce zaczął mówić cały świat. I nie ma w tym przesady. Bo takiego przypadku, jak jego, medycyna do tej pory nie znała. Fidyka został obwołany "medycznym cudem". BBC nakręciło o nim film, przez kilka tygodni kalendarz zarówno jego, jak i lekarzy, którzy odpowiadali za przygotowania i operację, wypełniały konferencje prasowe i wywiady. Fidyka wspomina, że w tamtym okresie skrzynki mejlowej i profilu na Facebooku nawet nie otwierał, bo wiedział, że są tam tysiące wiadomości od chorych z całego świata, dla których jego przykład był jak nadzieja na nowe życie.

Dlaczego Dariusz Fidyka został "najsłynniejszym pacjentem świata"? Otóż wrocławscy neurochirurdzy chcieli w praktyce wykorzystać odkrycie angielskiego naukowca i przeszczepić komórki glejowe węchowe z nosa pacjenta do kręgosłupa. Te komórki są wyjątkowe: mają one tę właściwość, że cechują się niezwykłą wręcz zdolnością do regeneracji i potrafią się namnażać.
W ogromnym uproszczeniu można powiedzieć, że naukowcy liczyli, że jest szansa, iż w odpowiednich warunkach komórki namnożą się tak, że w praktyce połączą przerwany rdzeń kręgowy pacjenta. Warunek był jednak taki, rdzeń kręgowy musiał być przecięty. Nie zmiażdżony czy uszkodzony w jakiś inny sposób, ale właśnie przecięty - najlepiej jakimś ostrym narzędziem.

Dokładnie tak, jak u Dariusza Fidyki. Mężczyzna urazu doznał 27 lipca 2010 roku. Miał wtedy 36 lat. Były mąż jego ówczesnej partnerki zaatakował go nożem. Zadał mu siedemnaście ciosów w klatkę piersiową, jeden w plecy. Z tych siedemnastu jakoś by się wylizał. Ale ten jeden w plecy odbierał mu szansę na normalne życie, bo napastnik przeciął nożem rdzeń kręgowy. Dla bramkarza klubu Orzeł Wola Wiązowa, strażaka ochotnika i zapalonego myśliwego to było jak koniec świata. Mieszkał w małej miejscowości, nie miał wielkich oszczędności. Jak w takiej sytuacji dotrzeć do specjalistycznych klinik? Gdzie szukać pomocy, skoro jedyne, co radzili lekarze, to żeby zaczął się przyzwyczajać do wózka, bo z niego nie wstanie. Przyjaciele z okolic Prądzewa organizowali dla niego zbiórki i festyny, żeby były pieniądze na rehabilitację, z czasem pomogli przystosować dom do potrzeb osoby jeżdżącej na wózku. Dariusz Fidyka zawsze podkreśla, że bez nich nie dałby rady.

Dziś wspomina, że najtrudniej było mu wtedy przekonać samego siebie, że ma po co żyć, żeby się nie poddawać, żeby walczyć. Żeby jednak w to uwierzyć, potrzebny był impuls, coś, co dałoby mu nadzieję. Taka nadzieja pojawiła się, gdy spokrewnieni z Fidyką lekarze dotarli do informacji o badaniach, jakie dr Paweł Tabakow prowadził we Wrocławiu.

- Do badań szukał przypadków właśnie takich jak mój, kogoś z rdzeniem kręgowym przeciętym ostrym narzędziem - opowiada pan Dariusz.

Zgłosił się do kliniki. Lekarze uprzedzali go, że to ryzykowna metoda, że może być różnie. Nie wahał się.- Bo czym ja właściwie wtedy ryzykowałem? - mówi teraz.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Neurochirurdzy zakwalifikowali go do operacji, ale już na samym początku pojawił się problem, który zdawał się przekreślać wszystkie szanse, a jak się okazało, był chyba kłopotem opatrznościowym. Otóż według pierwotnych planów, lekarze komórki do namnażania zamierzali pobrać z nosa pacjenta. Już na wstępie okazało się, że Fidyka miał chore zatoki i polipy, to pobranie z nosa absolutnie wykluczało.

- Lekarze przeanalizowali sytuację i powiedzieli, że mogą pobrać je z mózgu, ale od razu zaznaczyli, że to dosyć ryzykowna metoda. "Róbcie, co chcecie", powiedziałem lekarzom i podpisałem dokumenty - opowiada Dariusz Fidyka.

Operację wyznaczono na kwiecień 2012 roku. Pacjent wiedział, że cudu nie będzie od razu, że na efekty, jeśli w ogóle będą, trzeba czekać. Przez kilka miesięcy nie czuł żadnej poprawy. Frustracja była ogromna. Ile można czekać? - pytał. Lekarze przekonywali go, że są postępy, że widać to w badaniach. I gdy przychodzili do jego pokoju w klinice, przynosili ze sobą całe tomy segregatorów. "Co wy mi tu pierd..." - wykrzyczał im pewnego dnia, bo kolejne miesiące mijały, a on dalej leżał jak kłoda.

Dzień, w którym pierwszy raz poczuł mrowienie w pośladkach i nogach pamięta, jakby to było wczoraj. Mówi, że najbardziej się bał, że uśnie, a następnego dnia obudzi się i znowu nic nie będzie czuł. Ale rankiem otworzył oczy i znów było to cudowne mrowienie. Wtedy uwierzył.

Postępy przychodziły wolno, ale stale. Wreszcie nawet on je mógł dostrzec. Po dwóch latach od operacji mógł już samodzielnie pokonać kilkadziesiąt metrów - choć ciagle w specjalnych stabilizatorach. Typ urazu, jaki u niego wystąpił, sprawił, że jego lewa noga lepiej się "rusza", prawa za to lepiej "czuje". Tego musiał się nauczyć. Tak samo jak tego, że po każdym progresie przychodził, przychodzi i będzie przychodzić krótki przestój w postępach. Zanim dotarło do niego, że to taka prawidłowość i że tak po prostu jest, minęło trochę czasu. - I kilka dołków psychicznych - dodaje 40-latek.

Jego przyjaciele mówią, że bywały okresy, gdy naprawdę się o niego martwili, bo przecież nie trzeba być profesorem psychiatrii, żeby wiedzieć, że w takich procesach odporność psychiczna i silna wola są równie ważne, jak ćwiczenia. To, że wytrwał, podziwiali zajmujący się nim lekarze.

- Kilka osób z tego grona wprost powiedziało mi, że nie znają nikogo, kto miałby taką wolę walki, taką wytrwałość w dążeniu do celu. I ja wiem, że jestem silny - przyznaje Dariusz Fidyka.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Gorzej, że choć efekty rehabilitacji i leczenia było już widać, to zaczęły się kończyć pieniądze, dzięki którym można byłoby liczyć na kolejne postępy. 900 zł renty Dariusza Fidyki nie mogło pokryć nawet ułamka kosztów rehabilitacji, jaka jeszcze była potrzebna (miesięcznie to ok. 15 tys. zł -przyp. red).

- Gdyby nie to, że programem badawczym zainteresowali się Brytyjczycy, pewnie nie byłbym na tym etapie, na jakim jestem teraz - mówi Fidyka. To właśnie fundacja z Wysp, która objęła patronat nad badaniami, zapłaciła i będzie płacić za kolejne miesiące jego rehabilitacji.

A ta przynosi stałe postępy. Gdy jesienią ubiegłego roku neurochirurdzy zdecydowali się obwieścić światu o sukcesie operacji pacjenta z przerwanym rdzeniem kręgowym, próbował chodzić trzymając się specjalnych poręczy. Dziś pedałuje już na stacjonarnym rowerku. Gdzie będzie za pół roku? Co może potrafić za rok?

- Marzę o tym, by móc samemu wyjść na spacer - zdradza Dariusz Fidyka. To marzenie, które może się spełnić, ale droga do niego jeszcze daleka i wiedzie przez tysiące godzin rehabilitacji. Fidyka podkreśla, że w sumie cieszy się z tego, że minął już medialny szum wokół jego osoby. Teraz może poświęcić się rehabilitacji.

- Ciągle jednak piszą do mnie ludzie z całego świata, którzy liczą, że tak jak ja odzyskają nadzieję na to, że będą chodzić - przyznaje. Mejle i wiadomości na Facebooku przychodzą z różnych kontynentów. Pisali do niego z Japonii, Wenezueli, Kanady, Rosji. Dariusz Fidyka mówi, że gdy tylko loguje się na swoim profilu na fejsie, natychmiast słyszy "plumkanie" wiadomości, które do niego piszą chorzy z całego świata. Wszyscy mają nadzieję, że będą "kolejnym Fidyką", że i dla nich świat znów nabierze kolorów, że będą mieli na co czekać i po co żyć.

- Wiem, że lekarze z Wrocławia przygotowują się powoli do operacji kolejnego pacjenta z przerwanym rdzeniem. Wszystko wskazuje na to, że tym razem będzie to ktoś z zagranicy. Ale bez względu na to, z jakiego kraju przyjedzie, będę mu kibicował z całych sił, niech dla niego powtórzy się moja historia - dodaje Dariusz Fidyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki