Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dialogi ambitnych frustratów

Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński
Łukasz Kaczyński Grzegorz Gałasiński
Słuchać się już tego nie da i strach uruchamiać internet, bo z ekranu ulewają się ścieki. Za sprawą wydarzeń w Warszawie i Krakowie rozmowa o materii artystycznej staje się mrzonką, bo wchłania ją z miejsca polityka, albo, w geście obrony, jedna strona przypisuje drugiej polityczne intencje. Udział, ale osobny, ma w tym Łódź.

Runda pierwsza. Na filmie w Centrum Sztuki Współczesnej, przy XVI-wiecznym, naturalnej wielkości krucyfiksie (z Galerii Sztuki Średniowiecznej) subtelnie, ale jednak tarzał się Jacek Markiewicz, artysta. Efekt znamy. Grupa osób modliła się przy ekranie, odczuwając sprawę jako profanację, jurni posłowie obiecywali "czerwonym zgniłkom" zemstę, aż jakiś desperat oblał czerwoną farbą ścianę i ekran.

W zbaczającej na manowce dyskusji, z udziałem "opiniotwórczych" gazet pytających czy to już kołtuństwo czy tylko wstecznictwo, umknął sam artysta, tłumaczący, ale mętnie, że "eksponuje narcystyczno-artystowski" charakter zabiegów, a "ego artysty przysłania resztę" (no, raczej nie). Że szukał "prawdziwego Boga", którego w kościele i adoracji krzyża przez ludzi nie widział, a widok modlących się do "niby-boga" wywołał u niego szok.

Jego "Adoracja" to jednak średnio udana praca dyplomowa, bo zapomniał on, że w stosunku do przedstawień Kościół nakazuje unikać skrajności: ani nie bałwochwalstwo, ani nie całkowita negacja. Poza tym istotą kultu obrazów jest, że cześć oddana np. rzeźbie przenosi się na "prototyp", trudno więc dziwić się czyimś urażonym uczuciom. Krzyż jest symbolem "mocnym", nieważne jak użytym. Czy ktoś się nad tym pochylił? Jeden chyba tylko tygodnik. Bo lepsze jest okładanie się nahajkami.

Runda druga. W Starym Teatrze, gdzie szefuje reżyser Jan Klata, części widzów pękła czara goryczy. Grupa tych, co nie trawią "nowoczesności" przerwała spektakl, co okrzyknięto polityczną akcją (paranoi poddał się i Klata węsząc związek incydentu z ogłoszeniem rekonstrukcji rządu). Może gdyby miast haseł "Hańba" użyto psikawek, recenzenci pro-nowocześni nie zaczęliby kopać szańców wokół Klaty?

Paranoja posunęła się tak daleko, że na łamach "Gazety Wyborczej" Roman Pawłowski (kurator organizowanego przez łódzki Teatr im. Jaracza festiwalu Nowa Klasyka Europy) zaproponował aktorom, którzy właśnie złożyli role w próbach do nowego spektaklu, by odeszli z teatru i założyli własny (a "Ministerstwo Kultury w uznaniu ich zasług chętnie wyłoży środki na działalność takiej sceny"). Autor chyba nie wierzy w te bajki o pieniądzach ministra, ale kim trzeba być, by takim osobom jak Anna Dymna i Tadeusz Huk składać takie oferty?

I znów jeden był rozsądny głos: zbyt długo pracował Klata na nazwisko, by go zbyt łatwo po łbie walić, choć pierwszy sezon w "Starym" to raczej porażka. Są tacy, co na straty spisali spektakl m.in. "głośnego" Krzysztofa Garbaczewskiego, który raczył grafomaństwem na festiwalu Łódź Czterech Kultur 2013.

Zasada warta odniesienia do Klaty, w Łodzi zdaje się nie mieć zastosowania, co potwierdzają koryfeusze "nowoczesnego" teatru i niechciani reżyserzy, zgrzytający "publicystyczne" na portalu Instytutu Teatralnego. A to, że w teatrach muszą być konkursy na dyrektora (ktoś naprawdę wierzy, że to zapewnia transparentność?), a to że skandalem jest, że w teatrach lalek nie pracują dramaturdzy.

Prywatna zapalczywość, towarzysząca tym wystąpieniom każe pytać o intencje. Podobno co drugi recenzent i krytyk marzy o zostaniu reżyserem. Ciekawe ilu chce być dramaturgami? Zdania składać potrafią poprawnie, więc tu przyciąć, tam przypiąć i o honorarium prosić - niezła gratka. Patrząc jednak na wspomianą Nową Klasykę Europy (egzemplifikację gustu p. Pawłowskiego) na świecie dramaturdzy to gatunek ginący, albo rzadki. Czy czasem siedząc po uszy w polskim bagnie nie przeżuwamy kanapki, którą inni już stawili? I jeszcze mówimy: pycha.

Śmieszne jest więc to domaganie się, by ta sama grupa "głośnych twórców" (jest ich kilkunastu, część do "Starego" zaprosił Klata) reżyserowała we wszystkich teatrach, w Łodzi też. A tymczasem coś mało ich tutaj, choć oni i ich akolici, aż nogami przebierają. Gorzej, że gdy nadejdzie pokolenie (a już się takie edukuje), któremu nie w smak są dość częste dziś epigoństwo i "nowoczesne", ale czasem prowadzące na manowce eksperymenty, w teatrach okopani będą ci "głośni", wspierani przez "opiniotwórcze" media. To truizm, ale teatr jest albo dobry, albo zły. Tak jak zła jest homogenizacja samego teatru. I równie zły jest autorytaryzm, jak traktowanie prowadzonej przez siebie instytucji po macoszemu. Dyskusja jest jednak gdzie indziej, stymulowana ambicjami i przekonaniem o dziejowym posłannictwie. Raczej nie zanosi się, że nahajki ucichną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki