Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego pierwszy lepszy poseł znaczy więcej niż nauczyciel dyplomowany

Sławomir Sowa
marek szawdyn/polska press
Dlaczego od człowieka uczącego dzieci i młodzież wymaga się studiów i nieustannego podnoszenia kwalifikacji, a od posła, człowieka, który uczestniczy w tworzeniu prawa i podejmowaniu strategicznych decyzji, nie wymaga się niczego?

Pojawił się wysyp światłych myśli na temat statusu polskich nauczycieli. Szef gabinetu prezydenta RP Krzysztof Szczerski sięgnął do stanu duchownego, zauważając błyskotliwie, że nauczycieli nie obowiązuje celibat. Uwaga miała podtekst finansowo-rozrodczy. Jak mogą, niech próbują. Pięćset plus czeka. Może w przerwach między lekcjami?

Pomysł jest wart upowszechnienia, ale należałoby zacząć od pana ministra Szczerskiego i jego kolegów. Zabrać im pensje i niech żyją z porzucenia celibatu. Fakt, na efekty trzeba trochę poczekać, ale minister Szczerski adresując swoje przesłanie do nauczycieli też chyba nie zakładał, że nagle ruszy produkcja pięcioraczków.

Z kolei minister gabinetu politycznego premiera Marek Suski obliczył w sobie tylko znany sposób, że nauczyciele zarabiają niewiele mniej od posłów.

Skoro pan minister znalazł dla nauczycieli punkt odniesienia w postaci parlamentarzystów, to dlaczego nie postąpić odwrotnie? Dziś posłowie są nagradzani według jednakowego klucza, choć od dawna wiadomo, że poseł posłowi nierówny. I nie chodzi tylko o to, że nie każdy parlamentarzysta sięga poziomu posła Suskiego. Są posłowi młodzi i starzy, początkujący i oblatani (mój kolega w szkole mówił – jak pies po śmietnikach), nad wyraz wymowni, jak i nad wyraz milczący. Dlaczego mają dostawać z naszej kieszeni tyle samo posłowie do rzeczy, jak i posłowie do..., do innych miejsc zdatniejsi?

W nauczycielstwie sprawa jest jasna. Są nauczyciele stażyści, kontraktowi, mianowani i dyplomowani. Niechby i posłów tak podzielić, stosownie do statusu nagradzając. Poseł stażysta poznawałby organizację, zadania i zasady funkcjonowania sejmu, uczyłby się bezpiecznego posługiwania się klawiszami do głosownia oraz głową, a w głosowaniach uczestniczyłby jako obserwator.

W przypadku uzyskania przez posła stażystę akceptacji komisji kwalifikacyjnej marszałek Sejmu nadawałby mu stopień posła kontraktowego; w przypadku braku takiej akceptacji – znowu na staż.
Poseł byłby wynagradzany stosownie do statusu – tak jak nauczyciel. Pytanie, czy nie zabrakłoby wtedy chętnych na posłów. Przy okazji jednak uzyskalibyśmy wiarygodną odpowiedź po co ludzie chcą zostać parlamentarzystami.

Czy taki model to mrzonka, rzecz nie do wyobrażenia? A czy rzeczą wyobrażalną jest, że od człowieka uczącego dzieci i młodzież wymaga się studiów, płaci mu się byle jak, a od człowieka, który uczestniczy w tworzeniu prawa i podejmowaniu strategicznych decyzji nie wymaga się niczego? Wystarczy, że skończył 21 lat, nie jest przestępcą, nie został ubezwłasnowolniony i nie był esbekiem lub kapusiem SB.

Jakie mielibyśmy społeczeństwo, gdybyśmy przed kandydatami na nauczycieli postawili takie wymagania jak przed kandydatami na posłów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki