Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego w Łodzi tak niewielu pomagało Żydom w getcie?

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek Krzysztof Szymczak/archiwum Dziennika Łódzkiego
Wszy, szczury, karaluchy. Tak przed wojną określały polskich Żydów propagandowe plakaty skrajnych ugrupowań, które pod koniec lat trzydziestych coraz bardziej dochodziły w Polsce do głosu.

Wzywano do bojkotu sklepów, haniebnym dekretem numerus clausus ograniczono liczbę żydowskich studentów na uniwersytetach, wprowadzono segregację ławkową. Ideolodzy okresu spierali się, jak najlepiej rozwiązać "kwestię żydowską": wypędzić czy wymordować? "Żadne z tych rozwiązań nie leżałoby w naszej mocy, chociażby było najbardziej pożądane" - ubolewał Roman Dmowski. Jego portrety widzę na łódzkich ulicach namazane sprayem na świeżo odnowionych murach kamienic. W niektórych miejscach ktoś domalował im uszy Myszki Miki.

Spory radykalnych ideologów z okresu dwudziestolecia zweryfikowała straszna wojenna rzeczywistość. Pod koniec sierpnia 1944 zakończyła się likwidacja Litzmannstadt Ghetto, największego getta na terenach Rzeszy i drugiego po warszawskim na terenach okupowanej Polski. Dwieście tysięcy ludzi, którym Chaim Rumkowski obiecywał przetrwanie dzięki pracy nie rzecz okupanta, zniknęło wraz kolejnymi transportami do obozów Kulmhof i Auschwitz-Birkenau. Została po nich cisza, niepełna jeszcze pamięć i niewielu tych, którzy ocaleli.

Ze zdjęć w archiwach Yad Vashem patrzą na nas oczy nastolatków pracujących po 12 godzin przy warsztatach, bo "nieproduktywne" młodsze dzieci wywieziono z getta na dwa lata przed ostateczną likwidacją. Piękne witryny z ręcznie haftowanymi pagonami do niemieckich mundurów, stosy butów ze słomy dla żołnierzy na froncie wschodnim - owoce wzorowej produktywności, która przez swoją przydatność miała zapewnić ratunek. Być może ta nadzieja powstrzymywała więźniów przed buntem aż do ostatniej chwili.

"Schweine Jude" - krzyczano zza drutów getta. Teraz niektórzy mówią, że po to, aby niemieccy wartownicy myśleli, że rzuca się w Żydów kamieniami. A to podobno były kartofle. Nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę. Ciągle dziwi mnie, że w mieście o tak dużych tradycjach walki o prawa ponad podziałami narodowościowymi, gdzie na początku XX wieku robotnicy polscy i żydowscy wspólnie stawiali barykady, a postępowy Bund działał bardzo aktywnie we współpracy z polskimi środowiskami, tak mało zostało sprawiedliwych, którzy podejmowali próby pomocy uwięzionym w Litzmannstadt Ghetto. Jakby ludzie zamknięci tam nagle stali się zupełnie obcy, skazani na swój los.

Infrahumanizacja to mechanizm psychologiczny, który odziera z cech ludzkich inne grupy niż nasza własna. Według tej optyki, często nie do końca uświadomionej, obcy nie są zdolni do przeżywania ludzkich emocji i nie posiadają inteligencji. Są jak "robactwo". Zbędni, niebezpieczni, godni tylko wytępienia. Naukowcy wywodzą tę skłonność naszego umysłu od zwykłej reakcji obronnej. Nie możemy współczuć każdej ofierze wojny czy kataklizmu, którą widzimy codziennie w mediach, bo szybko skończyłoby się to załamaniem nerwowym. Odcięcie jest koniecznością. Badania pokazują jednak, że tendencja do odczłowieczania innych działa w nas na co dzień. Wystarczy, że ktoś kibicuje innej drużynie, jest innej narodowości, rasy, należy do odmiennej grupy społecznej. W skrajnych przypadkach kończy się to dyskryminacyjną nagonką, jak tą w międzywojniu. Czasem pozwala zabijać bez żadnej refleksji.

"U ludzi patrzących na zdjęcia przedstawiające narkomanów czy żebraków znacznie słabiej aktywizują się obszary kory mózgowej odpowiadające za empatię i - szerzej - za dostrzeganie człowieczeństwa w obiekcie, na który właśnie spoglądamy." - mówi o zjawisku infrahumanizacji Dr Michał Bilewicz z Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW w wywiadzie dla "Polityki" - "Badania wskazują też, że gdy mamy ludzi zamożnych i ubogich, to dehumanizacja na ogół odbywa się w jedną stronę - bogaci dehumanizują biednych".

"Jak według Was można rozwiązać problem marginesu społecznego w śródmieściu?" - pyta czytelników popularna facebookowa strona "Łódź hipsterem miast". "Bliżej im do jakichś prymitywnych zwierząt, niż ludzi", "1/4 mieszkańców do kontenerów za miastem", "Zbudować klosz, który obejmowałby śródmieście, zrzucić bombę i odbudować wszystko od nowa. Ew. po zrzuceniu bomby wpuścić do środka jakiś gaz", "Oświęcim v2" - podpowiadają fani i spotykają się z akceptacją administratora strony. Czytam to w 69 rocznicę likwidacji Litzmannstadt Ghetto i jest mi niedobrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dlaczego w Łodzi tak niewielu pomagało Żydom w getcie? - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki