Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dokąd płynie rowerowa Łódź?

Matylda Witkowska
Krzysztof Szymczak, archiwum
O rowerzystach jest coraz głośniej, ale czy w miasto rzeczywiście staje się przyjazne dla jazdy na dwóch kółkach? - pisze Matylda Witkowska

W sprawie rowerów w jednym zgadzają się wszyscy - jest o nich coraz głośniej. W styczniu Łódź podpisała zobowiązanie do zwiększenia ruchu rowerowego w mieście, a już za kilka dni pracę w magistracie rozpocznie pierwszy w Łodzi oficer rowerowy. W ciągu dziesięciu lat wybudowano 70 km tras rowerowych. Czy to dużo, czy mało? Zdaniem organizacji rowerowych ścieżki są pełne błędów, zdaniem kierowców życzenia rowerzystów są absurdalne, a miasto zamiast łatać drogi wyrzuca pieniądze na zachcianki garstki fanatyków. Kto ma rację?

Była sobie droga donikąd
Historia łódzkich ścieżek, a mówiąc fachowo dróg rowerowych jest długa, ale mało burzliwa. Pierwsza wydzielona trasa powstała w latach 1946-47 wzdłuż ulicy Pabianickiej. Kolejną zbudowano w latach 1956-1960 wzdłuż ulicy Strykowskiej. Potem na kilkadziesiąt lat zapadła cisza.

Do lat 90-tych obydwie drogi rowerowe zdążyły popaść w ruinę, znaków drogowych od dawna na nich nie było. Dlatego gdy wraz z transformacją ustrojową i nowinkami z Zachodu do Polski przyszła moda na rowery startowaliśmy praktycznie od zera. Pierwszą ścieżkę wybudowano w latach 2000-2001 wzdłuż ul. 11 Listopada. Potem powstawały kolejne. Między innymi połączono z centrum miasta Las Łagiewnicki, Retkinię, wybudowano dłuższe ciągi dróg rowerowych wzdłuż al. Włókniarzy. Obecnie w mieście jest około 70 km tras. Czy to dużo, czy mało?

Z punktu widzenia dwóch kółek - raczej mizernie. Chociaż dla bezpieczeństwa poruszania się po mieście nie tylko ścieżki są ważne. Jeżeli na ulicach uspakaja się ruch samochodowy ograniczając prędkość do ok. 30 km/h, rowerzyści mogą bezpiecznie się po nich poruszać bez konieczności tworzenia ścieżek. W Łodzi takich stref nie ma, poza mającą ograniczony ruch samochodowy ulicą Piotrkowską.

Ogromnym problemem jest brak spójności systemu ścieżek. Trasy często prowadzą donikąd, kończą się nagle tuż przed skrzyżowaniem ( jak przy pałacu Poznańskiego), albo zmysł projektantów każe rowerzystom kilka razy przejeżdżać przez jezdnię na drugą stronę ulicy, tak jak to się dzieje przy ul. Drewnowskiej.

Od dwóch lat obowiązują w Łodzi normy dotyczące budowy ścieżek rowerowych określające ich parametry. Jednak większość dróg ich nie spełnia - są budowane z kostki zamiast z asfaltu, a na trasie przejazdu zaskakują krawężniki. Zmorą rowerzystów są przyciski na trasie, przy których trzeba zatrzymywać się, by włączyć światło. Zdaniem rowerzystów są one niezgodne z przepisami ruchu drogowego, choć Zarząd Dróg i Transportu przekonuje, że wszystko jest w porządku.

W sferze rowerowej fantazji
Korki na ulicach są coraz większe, benzyna drożeje, świadomość ekologiczna się zwiększa, więc co jakiś czas pojawiają się pomysły na ożywienie ruchu rowerowego w Łodzi. Jednym z wielkich przegranych jest system rowerów miejskich. Tysiąc rowerów rozmieszczonych w 30 wypożyczalniach miało się pojawić już dwa lata temu. Nie udało się. Może to i dobrze, bo jeśli w mieście nie ma warunków do jazdy ani tradycji korzystania z rowerów byłyby to pieniądze wyrzucone w błoto.
Nie udadzą się zapewne szumne plany ZDiT-u by w latach 2008- 2020 było w mieście 260 km tras. Tymczasem w tym roku na budowę dróg rowerowych przeznaczono 4 mln zł. Mają pójść na budowę czterech odcinków tras wzdłuż ul. Piłsudskiego i Rokicińskiej, Pabianickiej, Limanowskiego, Aleksandrowskiej i Łagiewnickiej. W latach 2009-2010 przeznaczono na ten cel po 5 mln zł. Przy budowie ścieżki wzdłuż al. Włókniarzy koszt budowy jednego kilometra wyniósł 1 mln zł. Łatwo policzyć, że aby wybudować brakujące 200 km, miasto musiałoby zwiększyć wydatki kilkukrotnie.
Rowerzyści to dobrzy lobbyści
Ale czy wszystko jest źle? Absolutnie nie. Od dwóch lat przy podejmowaniu decyzji w mniejszym lub większym stopniu brane są pod uwagę opinie rowerzystów. Także organizacje cyklistów nauczyły się sprawnego lobbowania, choć nie robią tyle hałasu, co pielęgniarki czy nauczyciele zamykanych szkół.
Rok temu na prośbę rowerzystów uregulowano przejazd na dwóch kołach przez skrzyżowanie ulicy Piotrkowskiej z Piłsudskiego. Zawieszenie niewielkiej i taniej tabliczki "nie dotyczy rowerów" było świętowane hucznie zarówno przez urzędników jak i rowerzystów.

Były też inne sukcesy. Latem miasto rozpoczęło pierwsze w historii masowe montowanie stojaków na rowery. Do końca roku stanęło ich 120, w tym roku ma pojawić się kolejnych 60. Koszt inwestycji to 192 tys. zł.

Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska postawiła na rowerzystów. Na początku stycznia Łódź jako trzecie miasto w Polsce została sygnatariuszem Karty Brukselskiej. To zobowiązanie miasta, by do 2020 roku 15 proc. mieszkańców dojeżdżało do pracy i szkoły na rowerze, a prawdopodobieństwo wypadków spadło o połowę. Deklaracja to świetny chwyt reklamowy zarówno dla pani prezydent jak i dla miasta. Tylko, że sankcji za niedotrzymanie umów nie ma żadnych.

Zdanie rowerzystów było brane pod uwagę także przy wyborze pierwszego w Łodzi oficera rowerowego. Wybrany na to stanowisko Witold Kopeć zacznie pracę z początkiem kwietnia i zna problemy rowerzystów od podszewki. Jednak jaki będzie realny wpływ na politykę rowerową jest na razie sprawą niejasną. Do jego obowiązków należeć ma m.in. opiniowanie projektów związanych z rowerami. Ale czy ktoś te opinie będzie brał pod uwagę? Nie wiadomo.

Bierzmy przykład z liderów
Co więc robić? Brać przykład z lepszych i bardziej zaawansowanych metropolii. Sceptycy zarzucają, że zachęcanie do jazdy na rowerze w polskich warunkach klimatycznych jest nierealne, więc inwestowanie w rowerową infrastrukturę nie ma sensu. Tymczasem w niewiele tylko cieplejszej Kopenhadze aż 36 proc. codziennego transportu odbywa się na rowerach.

Także w Polsce nie brakuje miast, gdzie na rowerach jeździ się więcej niż w Łodzi. Wrocław rowerowego pełnomocnika powołał już dwa lata temu. Teraz w zespole rowerowym pracują już dwie osoby, a pracy nie brakuje. Efekty można zobaczyć gołym okiem. Na krańcówkach tramwajowych pojawiły się zadaszone parkingi, w których wrocławianie mogą zostawić dwuślady i przesiąść się do komunikacji miejskiej. Nie brakuje też stojaków na rowery i ścieżek rowerowych. Jeszcze w 1995 roku Wrocław miał 20 km ścieżek, obecnie posiada 160 km.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. W ciągu czterech lat liczba rowerzystów się podwoiła. Skąd to wiadomo? Z metodycznych badań. Zrobiono je w godzinach szczytu na najważniejszych skrzyżowaniach. Wyliczono, że w ciągu godziny przez jedno z nich przejeżdża 394 rowerzystów, co daje 6,56 rowerzysty na minutę. Cztery lata temu było ich 220. Takie badania prowadzono w kilku punktach miasta. W Łodzi nikt takich rzeczy nie badał. A szkoda.

Cykliści po raz pierwszy od dawna mogą się czuć w Łodzi doceniani i zauważani. Tylko czy miękkie deklaracje zostaną zamienione na twarde i równe trasy dla rowerów? Zobaczymy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki