Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom Pomocy Rodzinie zamknięty z powodu wysypki

Agnieszka Magnuszewska
Jakub Pokora
Niepubliczny Zakład Opiekuńczo-Leczniczy "Dom Pomocy Rodzinie" przy ul. Liściastej został zamknięty z powodu tajemniczej wysypki podopiecznych. Wstrzymano odwiedziny. Dyrektorka placówki uspokaja, że nie ma zagrożenia epidemiologicznego.

- "Placówka zamknięta dla odwiedzających do 7 sierpnia ze względu na zagrożenie epidemiologiczne". Kartkę z taką informacją znalazłem na drzwiach ośrodka, w którym przebywa moja sąsiadka. Codziennie chodzę ją karmić. Poza tym portier bronił wstępu do zakładu i nie chciał wyjaśnić sprawy, a z dyrekcją nie można było rozmawiać nawet telefonicznie. Nie wiadomo, co się dzieje, a brak informacji jest oburzający - zaznacza pan Jacek, nasz Czytelnik.

Sprawa dotyczy Niepublicznego Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego "Dom Pomocy Rodzinie" przy ul. Liściastej. Placówkę zamknięto, ale nie ze względu na epidemię, tylko... wysypkę.

- Nie ma zagrożenia epidemiologicznego. Nasi podopieczni dostali krostek, których nie mogliśmy zlikwidować pomimo trzech kuracji. Dlatego dermatolog zaleciła smarowanie ich maścią przez trzy dni z rzędu - wyjaśnia Ewa Janicka, dyrektorka placówki przy ul. Liściastej. - Nie chcemy tego robić przy odwiedzających, bo zapach maści może im przeszkadzać. Zresztą trudno wysmarować około sześćdziesięciu podopiecznych, jeśli niektórym z nich członkowie rodzin towarzyszą przez sporą część dnia - dodaje Janicka.

Dyrekcja placówki podkreśla, że wcześniej już zamykali placówkę na kilka dni z powodu tzw. jelitówki. Powiatowy inspektor sanitarny w Łodzi potwierdza, że nie ma żadnego zagrożenia epidemiologicznego. Po prostu u kilku pensjonariuszy stwierdzono zmiany na skórze, w związku z tym lekarz zadecydował o przeprowadzeniu leczenia, stosowaniu kąpieli oraz zabiegów sanitarnych. Wstrzymanie odwiedzin uzasadnione. Mimo to sanepid zapowiada w placówce kontrolę.

We wtorek sporo rodzin podopiecznych zostało zaskoczonych. Dopiero na miejscu dowiedziały się, że nie ma wstępu do budynku.

- O zamknięciu placówki dowiedziałam się pod bramą. Powiedziała mi o tym dyrektorka, która akurat wyjeżdżała. Dodała, że jak będzie ładna pogoda, to mogą wywieźć mamę na wózku, żebym mogła się z nią zobaczyć. Mama jest przyzwyczajona do moich codziennych wizyt - podkreśla oburzona łodzianka. - Noszę jej obiady, bo tego, co serwują w placówce, nie chce jeść.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki