Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dominator zlał swojego rywala, Saleta udusił (ZDJĘCIA)

Dariusz Kuczmera
44 sekundy bił Mariusz Pudzianowski swego leżącego na ringu rywala Erica Escha, a atmosfera gęstniała aż dach Atlas Areny prawie się unosił
44 sekundy bił Mariusz Pudzianowski swego leżącego na ringu rywala Erica Escha, a atmosfera gęstniała aż dach Atlas Areny prawie się unosił foto KSW
Po takiej niezwykłej serii ciosów, ciało blisko 200-kilogramowego MMA'owca (nie mylić z Ormowcem) Erika Escha powinno został złożone w grobie cmentarza na Olechowie, o ile Witold Skrzydlewski znalazłby miejsce w alejce zasłużonych dla słynnego zawodnika.

Śmierć byłaby przesądzona. Jakie to więc szczęście, że ciosy nie trafiały, a większość była markowana. Erik zabrał swoje cielsko z powrotem do domu. A my, kibice, i tak jesteśmy szczęśliwi.

44 sekundy bił Mariusz Pudzianowski swego leżącego na ringu rywala Erica Escha, a atmosfera gęstniała aż dach Atlas Areny prawie się unosił. W końcu sędzia uratował życie Amerykaninowi, chwytając Pudziana w pół, choć na ustach strongmana widoczna była piana złości. Walka została zakończona. Pudzianowski wygrał walkę, a Esch wygrał drugie życie, choć tak naprawdę nie stracił nawet zęba, nie miał nawet rozciętej wargi.

Każdy bokser powie, że po takich ciosach... Lepiej już po raz drugi nie wspominajmy cmentarza na Olechowie.

Teraz dopiero rozumiemy, fenomen wrestlingu. Kupujemy bilet i jesteśmy dumni, że ktoś tak słynny jak Pudzianowski nie lekceważy widzów, tylko stara się nam na poważnie właśnie mydlić oczy, odgrywając swą rolę wojownika. On nas w ten sposób docenia. My jesteśmy zaszczyceni, ale i tak wiemy swoje. Co więcej, mamy przeświadczenie, że jesteśmy mądrzejsi od organizatorów walki. Bo nie daliśmy się oszukać. Po obu stronach barykady kipi zadowolenie. Idziemy na galę podekscytowani, bo nie wiemy, jak walkę rozegra Pudzianowski. Jeden zwykły nokautujący cios, jak w czasach Jerzego Kuleja, to byłoby podejrzane. Musi być seria. Jak z automatu.

Ludzie lubią oglądać swych bohaterów, wiedząc, jaki będzie wynik, choć nie mogą przewidzieć, jaka będzie gra. To tak jak oglądanie filmu z happy endem. Wiemy, że wszystko dobrze się skończy, ale czerpiemy radość z oglądania aktorów. Jak na pokazach iluzjonistów. Wiemy, że czarodziej nie przerżnie asystentki, ale chcemy ją obejrzeć, jak piękna wchodzi do skrzyni, a w dłoniach bestii pojawia się piła elektryczna.

W innej walce Przemysław Saleta przez duszenie pokonał Marcina Najmana.

Na następną galę też pójdziemy. Bo będzie nowy scenariusz, nowa gra, a może taka sama? Nie wiemy. I to jest ekscytujące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki