Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dostali spadek po wujku. A w nim 300 tys. złotych długu

Anna Gronczewska
123RF
Najpierw jest zaskoczenie, potem radość, ale za chwilę opamiętanie. Potem pojawia się pytanie: co dalej robić? Spadki obciążone długami stają się coraz poważniejszym problemem dla mieszkańców naszego regionu. Gdy nie zostaną odrzucone, są w stanie pogrążyć finansowo każdą rodzinę.

Szymon chodzi do drugiej klasy gimnazjum w jednym z podłódzkich miast. Nigdy nie był w sądzie. Sędziów widział w telewizji, bo czasem lubił obejrzeć program "Sędzia Anna Maria Wesołowska".

- Nie pomyślałem, że przed osiągnięciem 18 lat, jeszcze jako uczeń, znajdę się w sądzie we własnej sprawie - mówi 15-latek. - I to jeszcze przez wujka, którego nie widziałem na oczy!

O wujku Leonie słyszał raz. Od babci. Był to jej brat. Nie cieszył się w rodzinie dobrą opinią. Podobno miał problemy z prawem, nawet raz siedział w więzieniu. Rozwiódł się z żoną. Ona z dwojgiem dzieci wyjechała na Śląsk. Wujek Leon mieszkał w Łodzi.

- Moja babcia nie utrzymywała z nim żadnych kontaktów - zapewnia Szymon. - Nie widziała go na pewno z piętnaście lat.

Wujek Leon żył swoim życiem. Alkohol lubił aż zanadto. Trochę pracował, więc dorobił się małej emerytury. Mieszkał w komunalnym bloku. I oprócz długów nie miał w zasadzie nic.

- Uzbierało się z 80 tysięcy złotych - twierdzi Szymon. - Już nawet nie wiem, czy były to długi za mieszkanie, czy też nabrał jakichś kredytów.

Szymon mówi, że on i jego rodzina mieli szczęście, bo dobrze zachowały się dzieci wujka Leona, które mieszkają na Śląsku. Zadzwoniły do jego babci. Ostrzegły, że dostały spadek, ale to są same długi.

- Z babcią i tatą nie było problemów, bo wystarczyło im złożyć u notariusza oświadczenie, że odrzucają spadek - twierdzi chłopak. - Ja z siostrą musieliśmy mieć sprawę sądową. Na szczęście była to formalność.

Szymona zdziwiło jedno. Był pierwszy raz w sądzie, więc wszystko dokładnie oglądał. Czytał dokładnie wokandy, czyli kartki wywieszane na drzwiach sal sądowych.

- Niemal wszystkie sprawy były związane z odrzuceniem spadku przez takich nieletnich, jak ja - mówi Szymon. - Tylko jedna dotyczyła pozbawienia praw rodzicielskich...

Szymon i jego siostra mogą mówić o szczęściu. Na początku roku głośna była sprawa 9-letniego Kacpra z Warszawy. Chłopiec dowiedział się, że ma do spłacenia 18 tys. złotych długu po swoim zmarłym dziadku. To też efekt spadku. "Jestem chory na astmę, a moja mama nie pracuje" - napisał chłopiec w skardze do rzecznika praw dziecka. "Jesteśmy biedni, nie stać nas na spłacenie 18 tysięcy złotych".

Dziadek chłopca nie spłacił kredytu. Rodzice Kacpra spadek odrzucili. Nie wiedzieli, że musi to też zrobić ich syn...

Beata Komornicka mieszka w okolicach Rzgowa z mężem, pełnoletnim synem Rafałem i dwojgiem nieletnich dzieci - 8-letnim Stasiem i 14-letnią Ewą.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Dostałam spadek - powiedziała któregoś dnia mężowi. - Ale trzeba spłacić 300 tysięcy złotych długu...

O tym niecodziennym spadku dowiedziała się od swojej mamy. Kuzynki Doroty, która obarczyła ją takim problemem, prawie nie znała.

- Mieszkała koło Zduńskiej Woli, była dziesięć lat ode mnie starsza - wyjaśnia Beata. - Według prawa, była moją stryjeczną siostrą, to znaczy córką brata mojej mamy. Ale on zmarł, gdy byłam w piątej klasie podstawówki, a ja już dobiegam pięćdziesiątki. Po śmierci wujka rodzina nie utrzymywała specjalnych kontaktów z jego żoną, dziećmi. Bo oprócz tej Doroty miał jeszcze syna Pawła. Dorotę ostatni raz widziałam na swojej komunii. No, potem jeszcze raz na pogrzebie wujka...

Po informacji o spadku zaczęła się czegoś więcej dowiadywać o Dorocie.

- Okazało się, że miała jakąś szwalnię, a może to był zakład krawiecki? - opowiada Beata Komornicka. - Interes szedł kiedyś świetnie. Kupiła sobie dom pod Zduńską Wolą. Miała dobry samochód. Ale tak było do czasu. Hipermarkety, tanie ubrania sprowadzane z Chin wykończyły jej zakład. W tym czasie zachorowała. To był chyba rak trzustki. Wszystko poszło błyskawicznie. Zamknęła tę szwalnię. Rosły długi wZUS-ie.., nie płaciła podatku. I zrobiło się 300 tysięcy złotych długu.

Beata nawet nie wiedziała, że Dorota zmarła w ubiegłym roku. Najbliższa rodzina wiedziała o jej długach. Spadek odrzucili mąż i dzieci.

- Stracili dom, bo wszystko było na nią zapisane - dodaje Beata. - Potem spadku zrzekł się jej brat, jego rodzina. A że wujek miał cztery siostry, w tym moją mamę, a one dzieci i wnuki, więc tego się trochę uzbierało.

O tym spadku Beata dowiedziała się od swojej mamy, a ona od jednej z sióstr. Od razu pobiegła do notariusza. Ona i jej pełnoletni syn Rafał odrzucili spadek. Została jeszcze sprawa Stasia i Ewy.

- Sprawa już jest w sądzie, czekamy na termin posiedzenia - mówi Beata. - Mam nadzieję, że nie będzie kłopotu.

Jurek Nowicki już wie, że stracił majątek, który przez lata zgromadzili jego rodzice. Wychował się na wschodzie Polski. Rodzice mieli duże, zadbane gospodarstwo nad Bugiem. Ale mamie dokuczał reumatyzm, nie mogła mieszkać na wodą.

- Siostra mamy mieszkała w Łodzi, więc nas ściągnęła - opowiada Jurek. - Rodzice sprzedali gospodarstwo i tu, na przedmieściach miasta, kupili domek z działką. Zaczęli pracować jako robotnicy.

Rodzina Nowickich przeprowadziła się do Łodzi z trzema synami. Mirek miał 30 lat, gdy zabił się na motocyklu. Wpadł pod żuka. Jurek został kierowcą, ułożył sobie życie, założył rodzinę. Największe problemy były z najmłodszym, Michałem. Może to przez wypadek, który miał w wojsku?

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Tak był do rany przyłóż, wszystko potrafił naprawić, nawet samochód, ale miał słabość do alkoholu - wspominają sąsiedzi Nowickich.

Michał się nie ożenił. Został z rodzicami. Ale oni coraz bardziej przeżywali problemy syna. Wkrótce przez te zgryzoty na serce umarła matka, niedługo po niej ojciec. Michał został sam w domu. I dalej pił.

- Nie mogę zrozumieć, jak człowiekowi bez zatrudnienia, renty i jakiegokolwiek dochodu, na dodatek z problemem alkoholowym, bank dał 20 tysięcy zł kredytu! - oburza się Jurek. Jak się potem okazało, kredyt dostał pod zastaw domu. Z tych 20 tysięcy złotych nic nie zostało. Michał przepił wszystko. Nie żałował też na alkohol kolegom. Rat też nie spłacał, więc odsetki rosły. Niedługo potem Michał ciężko się poparzył. I umarł. W spadku pozostawił po sobie dom, bo to na niego przepisali tę nieruchomość rodzice, i blisko 40 tysięcy zł długu, bo odsetki rosły. - Dobrze, że przeglądając papiery po nim znalazłem wezwanie do zapłaty - mówi dziś Jurek. - Dzięki temu dowiedziałem się o tym długu. Musiałem odrzucić spadek. Dom Michał zrujnował. Do sprzedania została działka. Ale nie wiem, czy gdybym ją sprzedał, dostałbym więcej, niż wynosi dług...

Gdy Jurek odrzucił spadek, tak jak jego pełnoletnie dzieci, przyszła kolej na 90-letnią siostrę mamy, która sprowadziła rodzinę Nowickich do Łodzi, jej syna, dwóch wnuków. Potem na kolejną z sióstr, 85-letnią. Także jej dzieci, wnuki. Michał umarł trzy lata temu, ale sprawa spadkowa wciąż trwa. W sumie spadek będzie musiało odrzucić kilkadziesiąt osób...

Marzena Jarosik nigdy nie przypuszczała, że coś takiego wydarzy się w jej rodzinie. Jedynym pocieszeniem jest to, że jej mama nie miała rodzeństwa. Ona też jest jedynaczką. Marzena skończyła kilka lat temu 50 lat. Pochodzi z tzw. dobrej rodziny. Ojciec zajmował kierownicze stanowisko. Mama była księgową. Dobrze im się powodziło. Mieli działkę pod Łodzią, dobrze urządzone mieszkanie w blokach, na łódzkiej Retkini. Nigdy niczego im nie brakowało. Nagle, na wylew, umarł pan Zdzisław, ojciec Marzeny. Miał 67 lat. Żona, jego rówieśniczka, załamała się. Musiała żyć teraz za 1500 złotych emerytury. A przyzwyczajona była do tego, by dwa razy do roku jechać na wczasy, do sanatorium. Zaraz po śmierci męża, kupiła na raty lodówkę. Polar stanął w kuchni, a pani Krystyna nie ukrywała radości. Raty spłacała regularnie. Kiedy zapłaciła ostatnią, dostała podziękowanie z banku. - Bank uznał mamę za najlepszą swoją klientkę i zachęcał do dalszej współpracy - mówi Marzena. - Mama z dumą o tym mówiła.

I pani Krystyna skorzystała z oferty. Nie raz... Wzięła 2 tysiące pożyczki na sanatorium, potem 3 tysiące na wczasy. Rat do spłacenia było coraz więcej. Z czasem pojawiły się zaległości za czynsz.

- A najgorsze, że mama zaczęła ukrywać swoje problemy - twierdzi jej córka. - Gdybyśmy wiedzieli z mężem o długach, to jakoś byśmy jej pomogli.

Do końca pani Krystyna nie przyznawała się do problemów. A one sprawiły, że popadła w depresję. Któregoś dnia Marzena pojechała na Retkinię i znalazła matkę leżącą martwą w kuchni. Lekarz powiedział, że to był zawał. - Uzbierało się tyle długów, że nawet nie chcę mówić o sumach - w oczach Marzeny jeszcze dziś pojawiają się łzy. - Okazało się, że mamie groziła eksmisja. Spadku nie przyjęłam. Odrzuciła go też moja 20-letnia córka. Ale straciliśmy trzypokojowe mieszkanie. Na szczęście została działka, bo jeszcze za życia tata przepisał ją na mnie...

Imiona bohaterów zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki