W niedzielę, podobnie jak we wrześniowym meczu, beniaminek objął prowadzenie, a na końcu musiał obejść się smakiem. Legia w końcówce spotkania zdobyła trzy gole. Pełną pulę zgarnęła zasłużenie.
- Nie mam déjà vu. W Łodzi więcej było fajerwerków, w Warszawie kontrolowaliśmy sytuację i ŁKS lepiej bronił - powiedział po spotkaniu Aleksandar Vuković.
Serb wie, co mówi. Postawa łódzkiej defensywy aż do 65. minuty spotkania to coś, co powinno wlać odrobinę nadziei w rozżalone serca kibiców ŁKS po piętnastej już porażce w sezonie. Obrona beniaminka sprawiała wrażenie formacji bardziej niż jesienią kompaktowej, co więcej nie popełniała prostych błędów przy wyprowadzaniu piłki i na tyle, na ile możliwe to było na Łazienkowskiej uprzykrzyła życie asom Legii.
ŁKS wrócił do Łodzi na tarczy ponieważ nie potrafił przetrzymać piłki w środku pola w kilku kluczowych momentach niedzielnego widowiska. Aleksandar Vuković stwierdził, że jego zespół kontrolował sytuację, a kontrolował ją właśnie wskutek niedostatecznej operatywności serca drużyny z al. Unii 2 – pozbawionej siły przebicia i mocy przerobowej drugiej linii. Ta potrafiła przeszkadzać, ale już utrzymać się przy futbolówce ciut dłużej i tym samym dać chwilę wytchnienia defensywie już nie zdołała, choć jak na ironię losu, to właśnie pomysłowa akcja pomocników – Macieja Wolskiego, Michała Trąbki i Łukasza Piątka - pozwoliła łodzianom objąć w stolicy prowadzenie.
Już przed przerwą, gdy Legia „rozhulała” się na dobre po raz pierwszy, a pomocnicy ŁKS nie potrafili przerwać sieci połączeń warszawskiej drużyny, gol dla „wojskowych” wisiał w powietrzu. Ok. 65. minuty Legia przepuściła na bramkę kapitana ŁKS kolejny szturm i tym razem dopięła swego. Prawda, przy każdej z trzech bramek dla lidera należałoby wytknąć co nieco obrońcom (przy pierwszym golu zaspał m.in. rozgrywający dobre zawody Maciej Dąbrowski, przy kolejnych nie popisał się Jan Sobociński), lecz pomyłki te wynikały z intensywności ofensywnych poczynań legionistów, którym druga linia łodzian zwyczajnie nie potrafiła zapobiec. Zarobieni po łokcie obrońcy ŁKS byli jak ten nieszczęśnik na środku jeziora, który czerpakiem próbuje wybierać wodę z pokładu dziurawej Łodzi. Musieli się w końcu pomylić.
Trener Kazimierz Moskal nie miał tutaj szerokiego pola manewru, bo i zabrakło mu zawodnika, który zdołałby utrzymać się przy piłce w okolicach linii środkowej boiska, który wymusiłby faul i tym samym wybił rywala z uderzenia (kto podobną funkcję pełnił w rundzie jesiennej przypominać nikomu nie trzeba). I nie, nie chodziło tu o to, aby ŁKS prowadził w stolicy grę przez 80 czy 90 minut. „Wystarczyło”, tak przed przerwą, jak i w końcówce spotkania, trzy-cztery razy „poszanować” piłkę, skupiając się nie tyle nawet na kreowaniu kolejnych sytuacji podbramkowych, ile na choćby częściowym wytłumieniu siły warszawskiego uderzenia. Legia i tak zdołałaby wyprowadzić kilka ciosów. Nie zdołałaby jednak wyprowadzić ich aż tylu.
Teraz Wisła
W sobotę piłkarze ŁKS zmierzą się z Wisłą Płock. Przygotowania do tego spotkania ełkaesiacy rozpoczną we wtorek. Dziś (tj. w poniedziałek) zawodnicy dostali wolne. Co z Maciejem Dąbrowskim, który doznał w trakcie meczu z Legią bolesnego urazu i z tego powodu musiał opuścić boisko? Piłkarz ma mocno zbity mięsień czworogłowy, ale powinien być wkrótce do dyspozycji trenera Kazimierza Moskala. Już w środę ma wrócić do zajęć.
Tego samego dnia rozpocznie się stacjonarna i internetowa sprzedaż biletów na pojedynek z Wisłą Płock (początek meczu o godz. 15). Trafi do niej ok. 1000 wejściówek, bo pozostałe miejsce zarezerwowali posiadacze karnetów. Kasy w al. Unii 2 czekają na kibiców ŁKS w środę od godz. 12.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?