Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Dura sex sed sex..." w Teatrze "Arlekin" w Łodzi [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
W spektaklu animowanych jest kilka rodzajów lalek
W spektaklu animowanych jest kilka rodzajów lalek materiały prasowe Teatru "Arlekin"
Jedyną nowością w trwającym już sezonie w Teatrze Lalek "Arlekin" w Łodzi jest przygotowane z myślą o obchodach Roku Tuwima przedstawienie o znamiennym tytule "Dura sex sed sex, tudzież Seksperymentum na troje aktorów i wyuzdany plan lalkowy". Tytuł wykorzystuje żartobliwą Tuwimową parafrazę łacińskiej sentencji: dura lex, sed lex (twarde prawo, ale jednak prawo).

Reżyserem spektaklu i autorem scenariusza jest Patryk Steczek, młody, dobry aktor charakterystyczny "Arlekina". W jego przedstawieniu, podobnie jak w przerośniętym tytule, jest chyba wszystko: gra w żywym planie i animowanie aż czterech rodzajów lalek, muzyka, śpiew, żarty grube i dość subtelne, a nawet... strzelanie z bicza i chędożenie niemłodych mężatek.

Wszystkie te frywolne aluzje i śmiesznostki, którymi naszpikowane są skecze i wiersze "dla dorosłych" Tuwima, wtłoczone są jednak w dość pretekstowe ramy i nie układają się w całość mówiącą coś ponad treść poszczególnych utworów. Słowem, odpowiedzi na pytania: po co to robimy i co widz będzie z tego miał - brak.

Szkoda, bo praca wykonana przez zespół nie była mała. Zabrakło jednak reżyserskiego doświadczenia, inaczej znaleziono by miarę dla niektórych pomysłów. Ujmująca jest np. gadająca wagina (animowana jako pacynka) i jej oswobadzanie z przypominających kaganiec majteczek, ale gdy z pożądania szczeka, zapala się nam lampka z napisem: "Przesada". Z czasem lampka ta nie będzie gasnąć. Także gdy chodzi o prowadzenie aktorów (Emilii Szepietowskiej, Bartłomieja Brożyny, Jerzego Dowgiałły), którym nie można odmówić odwagi i zapału, ale o wiele mniej jest w ich poczynaniach dyscypliny, zwłaszcza Brożyna, jako żona krawca, próbuje grać pod publiczkę.

Smutne jest też, że migotliwy purenonsens tekstów Tuwima (np. w scenie sprzeczki pijanego męża z żoną) ginie pośród monotonnych krzyków aktorów. Do tego dochodzą niczemu nie służące wygibasy na proscenium i takie wykonanie piosenek, że nie słychać tekstów. W sumie "Dura sex..." więcej ma wspólnego ze współczesnym kabaretem niż z teatrem. Bo to w kabarecie nie widać ręki reżysera.

Dlaczego aktor o nikłym doświadczeniu reżyserskim pogłębia je w jedynej premierze sezonu? I dlaczego dyrektor "Arlekina" zgodził się na wpuszczenie tej wprawki na scenę, użyczając jej marki Teatru? Miał prawo powstrzymać lub odesłać do poprawki taki "seks", który bardziej męczy niż cieszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki