Unijna praktyka wygląda tak, jakby wszystkim rządziły matoły, które nie wiedzą, że Europę gubią: powszechne marnotrawstwo, totalna biurokracja, wysokie podatki i pseudoekologia. Podobno już niedługo będziemy mogli sprzedawać do sieci ekologiczną energię elektryczną, produkowaną w chałupie z biomasy i odpadów, a także z przydomowych wiatraków i ogniw fotowoltaicznych. Na pierwszy rzut oka wygląda to prawie jak perpetuum mobile: kokosy za darmo. Kiedy jednak przyjrzeć się szczegółom, bardziej to przypomina chińszczyznę z czasów Mao niż racjonalne działanie: partia kazała Chińczykom wytapiać żelazo w każdej zagrodzie. W praktyce okazało się, że żelazo z przydomowych dymarek nie dosyć, że było bardzo drogie, to jeszcze podłej jakości. To samo będzie z niby-ekologicznym prądem. No, ale ktoś na tym nieźle zarobi.
Podobnie będzie z "inteligentnymi" licznikami energii elektrycznej, które ostatnio są zachwalane. Mają nam pomóc w oszczędzaniu. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na doświadczenia innych. W Kanadzie te liczniki przyczyniły się do wzrostu rachunków za energię. Kanadyjczycy płaczą i płacą. Chociaż i tak powinni dziękować Bogu, że nie są w Unii Europejskiej - mimo podwyżek najdroższy kilowat kosztuje tam połowę tego co w Polsce.
Jerzy Witaszczyk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?