Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Dyplom z miłości" w Teatrze Studyjnym w Łodzi [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Gdyby cały spektakl był jak miks "Okularników" i sceny z filmu "Za ścianą" Zanussiego...
Gdyby cały spektakl był jak miks "Okularników" i sceny z filmu "Za ścianą" Zanussiego... Paweł Łacheta / Polskapresse
Piosenki do tekstów Agnieszki Osieckiej i pamiętne sceny miłosne z polskich filmów - to niecodzienne składniki, z których Robert Gliński przygotował ze studentami aktorstwa łódzkiej Szkoły Filmowej najnowszy spektakl dyplomowy. Złączone ze sobą w "Dyplom z miłości" miały dać młodym aktorom okazję do jak najszerszego zaprezentowania widzom zdobytych umiejętności aktorskich. Potwierdzają jedynie, że to młodzież aktorsko uzdolniona, a to trochę mało jak na "dyplom"- przy szalonej konkurencji panującej w zawodzie jedyna okazja do przekonania do siebie przyszłych pracodawców, może być ostatnią.

Zadanie, przed jakim reżyser postawił młodych aktorów, było podwójnie trudne. Przy minimum środków i minimum obecności na scenie musieli oni w obrębie kolejnych filmowych cytatów stworzyć (w tym przypadku jest to bardzo adekwatne słowo) wyraziste postaci. Takie, które nie będą niewolnikami lub kopiami pierwowzorów i nie narażą studenta na śmieszność.

W scenach, gdzie oglądamy tylko zarysy postaci, nie wszystkim udało się wybić ponad przeciętność. Szczęśliwie szansą na rehabilitację były interpretacje piosenek Osieckiej. Niemała w tym zasługa autora aranżacji, Pawła Serafińskiego, który wraz z zespołem obecny jest na scenie. Udało się mu z grubsza zamaskować wokalne niedociągnięcia i nierówny poziom wokalny studentów. Wielu z nich umie już dziś wzbudzać w widzach emocje, choć dopiero z czasem szlifować będą obycie sceniczne i zdolność kontaktu z publicznością.

Najciekawiej wypada połączenie "Okularników" i sceny z "Za ścianą" Krzysztofa Zanussiego w wykonaniu Pauliny Gałązki i Tomasza Lipińskiego. Jest w tym zborność, choć trudno uznać tę dość łopatologiczną realizację za wyjątkowo innowacyjną. Ma ona jednak ten atut, że młodzi aktorzy pokazują, iż potrafią w niewymuszony sposób bawić widownię. Innym zabrakło luzu.

Zastanawiające jest, że Robert Gliński, reżyser mający tak wiele wspólnego z filmem, nie znalazł adekwatnego sposobu na przełożenie jego środków na język teatru. Albo raczej - znajdował zbyt rzadko. To, co gwarantują montaż i operowanie planami, nie odda się wprowadzając na scenę stół, parawan lub drabinę. Wiele dobrego "bałaganu" wprowadza za to na scenę choreografia Jacka Owczarka.

Mało sprawdza się natomiast deklaracja, jakoby widowisko było podróżą przez historię Polski - od zakończenia wojny po współczesność. W połowie widowiska uwalniamy się od jarzma czasu i lądujemy gdzieś poza historią. Wyrazistego kontekstu nie tworzy nawet przywołanie "Psów" Pasikowskiego i złych kobiet, co to nie kochają mężczyzn.

"Dyplom..." to trochę za mało na sukces. Także pedagogiczny, bo mikrofestiwal piosenki aktorskiej, w którym brak wyrazistych postaci, nie mówi za wiele o przyszłych aktorach. Chyba tylko o tych, którym udało się wybić poza ciasnawe ramy widowiska i "sprzedać" własną osobowość. A to też jakaś sztuka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki