Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Echy i achy, chlipy i chachy" w Teatrze "Pinokio" w Łodzi [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Ewa Wróblewska i Łukasz Batko w scenie ze spektaklu
Ewa Wróblewska i Łukasz Batko w scenie ze spektaklu P. Wiśniewski / mat. prasowe
"Echy i achy, chlipy i chachy" to już drugi spektakl w Teatrze "Pinokio" w Łodzi zrealizowany z myślą o widzach "najnajmłodszych", ale równie oryginalny i przekonujący.

"Najnajmłodszych", to znaczy w wieku od lat 2 do 5. "Echy i achy, chlipy i chachy", które miały premierę w sobotę, tak jak starsze o trzy lata "Pokolorowanki", są dziełem głównej w kraju specjalistki od "najnajowego" teatru, Honoraty Mierzejewskiej-Mikoszy. Ale teraz emocje nie są tylko narzędziem, ale i tematem, wokół którego koncentrowana jest wrażliwość młodych widzów. Dialog z nimi odbywa się niemal bez słów, ale przez gesty, mimikę, a także przez teatralne "ogrywanie" przedmiotów, dźwięków, wykorzystanie muzyki i kolorów. To one także służa do sterowania uwagą łatwo tracącej uwagę widowni.

"Echy i achy..." zaczynają się, jak bywa to w "normalnym" teatrze, od wprowadzenia widzów w pewien "świat". Aktorzy, jako postaci będące równolatkami widzów, jeszcze w foyer podręcznymi lusterkami "zdejmują" dzieciom uśmiechy z twarzy, fotografując je jak smartfonami. Ubaw jest coraz większy, a kryje się za nim coś więcej - ustalenie wspólnego języka i wzbudzenie ufności. Z powodzeniem.

W konwencji zabawy utrzymane są także pierwsze sceny już po przejściu na Małą Scenę, gdzie wita wszystkich przyjemna dla ucha, radosna muzyka napisana przez Piotra Nazaruka, dziś już naczelnego kompozytora "Pinokia". Kolejne sceny rozbudzają ciekawość "najnajów". Już na początek diablo zwinny Łukasz Batko znika we wnętrzu wniesionej przed chwilą ciężkiej skrzyni. A znika jakby wpadł w jakąś przepastną przestrzeń. Wyrzuci z niej pełne rekwizytów kartonowe pudło.

Stopniowo zabawa, jaką postaci spektaklu toczą między sobą humorystycznie wykorzystując kolejne przedmioty i teatralną iluzję, rodzi napięcie. Przez znane młodemu widzowi sytuacje do głosu dochodzą podstawowe emocje: złość, smutek, radość i strach. Każdy z tych wątków ma swą kulminację, ale zawsze też "zagrożenie" zostaje oswojone.

"Echy i achy..." mają coś z pracy warsztatowej. Wysyłany komunikat jest tu bardziej bezpośredni niż w spektaklach z linearną fabułą, bo nie musi jej służyć. Zwykli animatorzy jednak nie podołaliby temu zadaniu. Tu potrzeba aktora, współtwórcy iluzji i "przewodnika" po świecie, który troszczy się, by jego "szwy" nie pękały. Aktorzy "Pinokia" realizują te założenia wyśmienicie. Ale wciąż jesteśmy w teatrze, więc każdy z wątków ma wyśmienitą scenę lub dwie o mocnym reżyserskim i aktorskim stemplu (jak np. erupcja furii przeistaczająca postać graną przez Danutę Kołaczek).

Po co to wszystko? Aby pokazać, że nie ma złych emocji. Złe jest ich skrywanie, a z każdą emocją można sobie poradzić. "Echy i achy..." pokazują jak: trzeba być dobrym. Dla małego człowieka to przecież rzecz kluczowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki