Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elton jak euro - dla nas za drogi

Dariusz Pawłowski
Grzegorz Gałasiński
Dawno, dawno, nie tak dawno temu przyjazd Eltona Johna do Łodzi byłby wielkim wydarzeniem, zdolnym wypełnić po brzegi Dom Handlowy Central. Teraz zbudowana specjalnie dla takich przedsięwzięć łódzka Arena zapełniła się w stopniu dość skromnym, i to mimo kilkumiesięcznego "grzania" koncertu w mediach. Przyzwyczailiśmy się?

Pewnie można znaleźć kilka błędów w przygotowaniach imprezy. Od samego początku źle się stało, że organizowano dwa koncerty Eltona Johna, dzień po dniu, w dwóch Arenach - łódzkiej i gdańskiej. Bo obie w sumie mogą pomieścić prawie 30 tysięcy ludzi - to chyba jednak było zbyt ambitne zamierzenie. Także termin nie był trafny: to początek wakacji i początek wyjazdów, w tym samym dniu odbywał się pierwszy koncert grupy Queen w Polsce (we Wrocławiu), a w Gdyni dział się najważniejszy polski festiwalu muzyczny, czyli Open'er. Ciągle jesteśmy zbyt małym krajem, by dać widownię wszystkim planowanym wydarzeniom. A i może tych wydarzeń, jak na nasze potrzeby, jest zbyt wiele.



Bo rzeczywiście, mamy chyba za dużo szczególnie festiwali - nic nie wnoszących do rozwoju życia kulturalnego w kraju, ani miast, w których się odbywają. I ich jedyną konsekwencją jest to, że się odbyły. W tej masie promocję festiwalowym miejscom i rodzącym się tam zjawiskom zapewniają tylko wydarzenia wyjątkowe, tylko te wyjątkowe też, z jednej strony zmuszają widza do refleksji, do jakiegoś ustosunkowania się do tego, co mu się mówi, z drugiej mają walor poznawczy, proponując i promując nowych i mało znanych wykonawców, oryginalnych, świeżych, miast powielać to, co krąży po świecie i co łatwe do pokazania. Wielość zdarzeń powoduje, że przyjazd Eltona Johna przestaje być wydarzeniem.



Oczywiście, można by się zżymać używając argumentów muzycznych laików, że Elton John to weteran, gwiazda przebrzmiała, gość z przeszłości. Mogą tak jednak myśleć tylko słuchacze radia Złote Przeboje, bowiem Elton John to artysta nadążający za zmieniającymi się czasami, a zarazem ponadczasowy, tworzący cały czas na wysokim poziomie, mający dobre nowe utwory, nie tylko stare hity, będący w dobrej formie i na świecie zapełniający również duże pomieszczenia.



Być może nasze gusta muzyczne nie potrafią zatem docenić propozycji? Ambitnego popu, który korzysta z wielu stylistyk? Coś mi się wydaje, że gdyby w Łodzi zorganizować ogólnopowiatowy festiwal muzyki disco-polo, Atlas Arena byłaby pełna. To oczywiście konsekwencja wielu czynników: od banalnego braku edukacji muzycznej już na poziomie przedszkola i szkoły podstawowej po konstatację, że inżynier Mamoń jednak miał rację. Mamoń i finansujący go obcojęzyczny inwestor rządzą dziś zresztą w rozgłośniach radiowych, telewizjach i wszelkich innych instytucjach zajmujących się dystrybucją muzyki w Polsce, ograniczając ją do swoich gustów, swoich kontaktów towarzyskich i ciągle tych samych wykonawców z ciągle tego samego kręgu. Cóż się jednak dziwić, skoro nawet nasz premier nie czuje dyskomfortu, mówiąc publicznie, że jeżeli chodzi o muzykę, to lubi Dodę. I przecież prywatnie może sobie Dody słuchać dzień i noc, ale jako premier ma jakieś obowiązki i nawet potrzebę pokazania się z atrakcyjną dziewczyną musi umieć powstrzymać. Mniej więcej wiadomo, co jest dobre, a co złe. W tej materii premier musi trochę naród pooszukiwać i poudawać, że lepsza jest muzyka dobra niż zła (nawet jeżeli ta dobra go wyraźnie nudzi). A to wszystko dla dobra narodu.



Tu można jeszcze wytknąć uparte lansowanie w Polsce sportu, kosztem sztuki, ale to temat na inną opowieść. O tym, że u nas nic nie odbywa się obok, ale zawsze kosztem. Ludzie o ograniczonych zainteresowaniach uważają bowiem, że wszyscy mają ograniczone zainteresowania, a ludzie z horyzontami to jakiś dziwny margines. Pozahoryzontalny dla nich...



Skoro zatem nachalną komercję promuje nawet premier RP, to zadziwiająco entuzjastycznie promują ją też urzędnicy niższego i najniższego szczebla. rzecz jasna, za publiczną kasę. Słuchanie muzyki konsekwentnie niszczyła i niszczy plaga darmowych koncertów. Każde najmniejsze nawet miasteczko musi dziś mieć swoje dni, podczas których występują finansowe z samorządowych budżetów gwiazdy i gwiazdeczki, głównie "centralne". Za grube publiczne wynagrodzenie za to bez inkasowania jakichkolwiek pieniędzy od widza. W efekcie miasta wykładają pieniądze na artystów przeciętnych, których występ nie jest żadnym wydarzeniem, a tym bardziej twórczością, a obywatele przyzwyczajają się, że muzyka jest za darmo. Działalność ta powinna być, moim zdaniem, karalna - to niemoralne, by komercyjnym wykonawcom płacić wygórowane stawki i deprawować słuchaczy, a co za tym idzie samą muzykę. Za muzykę na żywo i wykonawcę w pracy trzeba zapłacić choćby symboliczną złotówkę, bo to wyzwala zaangażowanie obu stron i zwiększa szacunek słuchacza do tego, w czym uczestniczy.

Ale właśnie złotówka staje się prawdopodobnie najbardziej prozaiczną prawdą dotyczącą rozważanego braku widowni na koncercie Eltona Johna. Jak się okazało, mniejszą niż przed rokiem publiczność "zaliczył" również Open'er, a i na Queen biletów nie brakło. Coraz więcej jest imprez, które odbywają się przy niepełnej widowni lub nie odbywają się w ogóle z powodu jej braku. Wydanie stu i więcej złotych na bilet to dla olbrzymiej części społeczeństwa granica nieprzekraczalna, niezależnie od ich zainteresowań. Branża rozrywkowa to kolejna świat, w którym widać wyraźnie podział na Warszawę i resztę. A co martwi, przez to, że mniej można, zmęczonej i przepracowanej reszcie coraz mniej się też chce.

Elton John - Your Song

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki