Pewnie można znaleźć kilka błędów w przygotowaniach imprezy. Od samego początku źle się stało, że organizowano dwa koncerty Eltona Johna, dzień po dniu, w dwóch Arenach - łódzkiej i gdańskiej. Bo obie w sumie mogą pomieścić prawie 30 tysięcy ludzi - to chyba jednak było zbyt ambitne zamierzenie. Także termin nie był trafny: to początek wakacji i początek wyjazdów, w tym samym dniu odbywał się pierwszy koncert grupy Queen w Polsce (we Wrocławiu), a w Gdyni dział się najważniejszy polski festiwalu muzyczny, czyli Open'er. Ciągle jesteśmy zbyt małym krajem, by dać widownię wszystkim planowanym wydarzeniom. A i może tych wydarzeń, jak na nasze potrzeby, jest zbyt wiele.
Bo rzeczywiście, mamy chyba za dużo szczególnie festiwali - nic nie wnoszących do rozwoju życia kulturalnego w kraju, ani miast, w których się odbywają. I ich jedyną konsekwencją jest to, że się odbyły. W tej masie promocję festiwalowym miejscom i rodzącym się tam zjawiskom zapewniają tylko wydarzenia wyjątkowe, tylko te wyjątkowe też, z jednej strony zmuszają widza do refleksji, do jakiegoś ustosunkowania się do tego, co mu się mówi, z drugiej mają walor poznawczy, proponując i promując nowych i mało znanych wykonawców, oryginalnych, świeżych, miast powielać to, co krąży po świecie i co łatwe do pokazania. Wielość zdarzeń powoduje, że przyjazd Eltona Johna przestaje być wydarzeniem.
Oczywiście, można by się zżymać używając argumentów muzycznych laików, że Elton John to weteran, gwiazda przebrzmiała, gość z przeszłości. Mogą tak jednak myśleć tylko słuchacze radia Złote Przeboje, bowiem Elton John to artysta nadążający za zmieniającymi się czasami, a zarazem ponadczasowy, tworzący cały czas na wysokim poziomie, mający dobre nowe utwory, nie tylko stare hity, będący w dobrej formie i na świecie zapełniający również duże pomieszczenia.
Być może nasze gusta muzyczne nie potrafią zatem docenić propozycji? Ambitnego popu, który korzysta z wielu stylistyk? Coś mi się wydaje, że gdyby w Łodzi zorganizować ogólnopowiatowy festiwal muzyki disco-polo, Atlas Arena byłaby pełna. To oczywiście konsekwencja wielu czynników: od banalnego braku edukacji muzycznej już na poziomie przedszkola i szkoły podstawowej po konstatację, że inżynier Mamoń jednak miał rację. Mamoń i finansujący go obcojęzyczny inwestor rządzą dziś zresztą w rozgłośniach radiowych, telewizjach i wszelkich innych instytucjach zajmujących się dystrybucją muzyki w Polsce, ograniczając ją do swoich gustów, swoich kontaktów towarzyskich i ciągle tych samych wykonawców z ciągle tego samego kręgu. Cóż się jednak dziwić, skoro nawet nasz premier nie czuje dyskomfortu, mówiąc publicznie, że jeżeli chodzi o muzykę, to lubi Dodę. I przecież prywatnie może sobie Dody słuchać dzień i noc, ale jako premier ma jakieś obowiązki i nawet potrzebę pokazania się z atrakcyjną dziewczyną musi umieć powstrzymać. Mniej więcej wiadomo, co jest dobre, a co złe. W tej materii premier musi trochę naród pooszukiwać i poudawać, że lepsza jest muzyka dobra niż zła (nawet jeżeli ta dobra go wyraźnie nudzi). A to wszystko dla dobra narodu.
Tu można jeszcze wytknąć uparte lansowanie w Polsce sportu, kosztem sztuki, ale to temat na inną opowieść. O tym, że u nas nic nie odbywa się obok, ale zawsze kosztem. Ludzie o ograniczonych zainteresowaniach uważają bowiem, że wszyscy mają ograniczone zainteresowania, a ludzie z horyzontami to jakiś dziwny margines. Pozahoryzontalny dla nich...
Skoro zatem nachalną komercję promuje nawet premier RP, to zadziwiająco entuzjastycznie promują ją też urzędnicy niższego i najniższego szczebla. rzecz jasna, za publiczną kasę. Słuchanie muzyki konsekwentnie niszczyła i niszczy plaga darmowych koncertów. Każde najmniejsze nawet miasteczko musi dziś mieć swoje dni, podczas których występują finansowe z samorządowych budżetów gwiazdy i gwiazdeczki, głównie "centralne". Za grube publiczne wynagrodzenie za to bez inkasowania jakichkolwiek pieniędzy od widza. W efekcie miasta wykładają pieniądze na artystów przeciętnych, których występ nie jest żadnym wydarzeniem, a tym bardziej twórczością, a obywatele przyzwyczajają się, że muzyka jest za darmo. Działalność ta powinna być, moim zdaniem, karalna - to niemoralne, by komercyjnym wykonawcom płacić wygórowane stawki i deprawować słuchaczy, a co za tym idzie samą muzykę. Za muzykę na żywo i wykonawcę w pracy trzeba zapłacić choćby symboliczną złotówkę, bo to wyzwala zaangażowanie obu stron i zwiększa szacunek słuchacza do tego, w czym uczestniczy.
Ale właśnie złotówka staje się prawdopodobnie najbardziej prozaiczną prawdą dotyczącą rozważanego braku widowni na koncercie Eltona Johna. Jak się okazało, mniejszą niż przed rokiem publiczność "zaliczył" również Open'er, a i na Queen biletów nie brakło. Coraz więcej jest imprez, które odbywają się przy niepełnej widowni lub nie odbywają się w ogóle z powodu jej braku. Wydanie stu i więcej złotych na bilet to dla olbrzymiej części społeczeństwa granica nieprzekraczalna, niezależnie od ich zainteresowań. Branża rozrywkowa to kolejna świat, w którym widać wyraźnie podział na Warszawę i resztę. A co martwi, przez to, że mniej można, zmęczonej i przepracowanej reszcie coraz mniej się też chce.
Elton John - Your Song
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?