Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Ferragosto”: Teatr o dwudziestym wieku, który jeszcze nas nie opuścił

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Spektakl „Ferragosto”, jego główny bohater - Gustaw Herling-Grudziński
Spektakl „Ferragosto”, jego główny bohater - Gustaw Herling-Grudziński Justyna Tomczak
Trwa XXV Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Gospodarz, Teatr Powszechny, pokazał swoją pierwszą festiwalową premierę. Zajmującą.

Spektakl „Ferragosto”, jego główny bohater - Gustaw Herling-Grudziński (więzień łagru w Jercewie, gdzie temperatury spadały do minus czterdziestu stopni Celsjusza) rozpoczyna rozbiciem o scenę wielkiej bryły lodu na drobne kawałki. Z tych okruchów wspomnień, fragmentów bogatego życiorysu pisarza i intelektualisty reżyser Adam Orzechowski wraz z autorem teatralnego scenariusza Radosławem Paczochą poskładali mądre, poszukujące, silnie przemawiające, drapieżnie skonstruowane przedstawienie. Krwiście przywołujące zdecydowanie za wcześnie odstawionego na półkę z archiwaliami (mimo pozornie dającego mu głos trwającego Roku Gustawa Herlinga-Grudzińskiego) nietuzinkowego twórcę i myśliciela.

Realizatorzy widowiska wyprowadzają Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z gabinetu pisarza, w którym się zamykał i otwierają przed nim opustoszałe w dniu włoskiego święta Ferragosto, 15 sierpnia, miasto. Upał jest nieznośny, nie ma takiej bryły lodu, która mogłaby go schłodzić, Włosi wyjechali poza mury szukać wytchnienia. Oblepiony potem Herling-Grudziński, przebywający w skromnym hoteliku, może spojrzeć w oczy metropolii bez obawy, iż ktoś zagrozi nieodstępującej go samotności, a zarazem zmierzyć się z demonami przeszłości, ranami dwudziestego wieku, który ciągle nas nie opuścił.

Na scenie fakty z biografii Herlinga-Grudzińskiego celnie przenikają się z jego twórczością, rzeczywistość z majakami i powidokami. Ścinające, niczym lód, krew w żyłach doświadczenia autora „Dziennika pisanego nocą” konfrontują się z pytaniami o możliwość zachowania bezwzględnie godnej postawy (a także utrzymania etycznego, wymagającego wymiaru sztuki) w świecie rozstrzelanych wartości, egoistycznej, koniunkturalnej teraźniejszości, której duchowa jakość przypomina lodową pustynię. Czy da się bez zważania na okoliczności wytrwać w niezgodzie na ustępstwa, niewypowiadaniu słowa „rozumiem” wobec jakiejkolwiek formy zła, nawet wymuszonej przez broń przystawioną do skroni...

Paczocha i Orzechowski nie stawiają swojemu bohaterowi pomnika, raczej szukają w nim tego, co ludzkie, zwyczajne nawet, a ukryte pod blokiem lodu, w jaki jego serce zamienił bezmiar cierpienia, którego był świadkiem. Interesuje ich alienacja człowieka przekonanego, że nie może być usprawiedliwienia dla zła, potworności, które człowiek jest gotowy czynić człowiek, podszywając się ze swoim okrucieństwem pod „słuszne” idee. Surową, ale wymowną reżyserią udało się trafnie rozłożyć akcenty, bez epatowania hagiografią, a także pokazać racje najbliższych pisarza. Bo czyż człowiek, którego wrażliwość, zdolność do okazywania uczuć zamarzły powinien zakładać rodzinę i żądać od niej poświęcania się dla niego? Z drugiej jednak strony, czy związana z nim głębia spotkania z wartościami, prawdą o człowieku nie stanowi istotniejszego doznania miłości niż powierzchowne i w sumie egoistyczne zaspokajanie pragnień? Całość jest harmonijnie zbudowana, wzbogacona emocjonująco teatralnymi znakami zapytania, niesionymi przez iście diabelską, kluczową postać dramatu (graną przez Arkadiusza Wójcika), próbującą przeciągnąć Herlinga-Grudzińskiego na ciemną stronę mocy, czy a to siostry-mniszki, a to neapolitańskie płaczki (świetnie śpiewające Karolina Krawczyńska, Paulina Nadel i Angelika Olszewska) - trzy, jak makbetowskie wiedźmy, siostry przecież.

Spektakl dźwiga na barkach znakomity Przemysław Chojęta w głównej roli, tu jak Gustaw-Konrad naszych czasów. To nieco nonszalancka, ale duża, żywiołowa i wieloznaczna rola. Mocno, efektownie zaznacza swoją obecność energetyczny Artur Zawadzki; dławiącą, przejmującą kreację pozostawia Karolina Łukaszewicz, między innymi w drastycznej, krzyczącej zbydlęceniem scenie gwałtu.

„Ferragosto” to ważne, udane przedstawienie tak samo przypominające niezłomne, a nie zawsze wygodne opinie Herlinga-Grudzińskiego, który na przykład za konieczną uważał lustrację, jak i układające się w ostrzeżenie. Dwudziesty wiek jest ciągle w nas. Wiek dwudziesty pierwszy jedynie nas mami, że zmądrzeliśmy i czas tak potworny powtórzyć się nie może...

Widzowie festiwalu mogli zobaczyć też zadziwiającą inscenizację - „Instytut Goethego” z Teatru Dramatycznego im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Reżyser i autor choreografii (momentami urągającej aktorom) tak bardzo zechciał zabawić się formą i wykazać przewrotnością, iż kilka razy z tym przedstawieniem się wywrócił. Brawurowo pomyślane odniesienie do efektu Wertera, igranie z pustym romantyzmem, stereotypową męskością, która w finale dostaje pięknego prztyczka w nadęty nos, ocean cytatów, absurdalny w założeniu humor i mruganie do publiczności okiem z finezją halnego zbiegają się w widowisko tyleż przeładowane, co wprowadzające w konfuzję. Naprawdę trzeba już na nas tak wrzeszczeć zza pianina, byśmy cokolwiek jeszcze o sobie usłyszeli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki