Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Łódź Czterech Kultur: kilka przebłysków oraz chmura zawodów

Łukasz Kaczyński
Zapowiadany jako "światowej sławy kompozytor" Herbert bardzo chciał się jako taki pokazać
Zapowiadany jako "światowej sławy kompozytor" Herbert bardzo chciał się jako taki pokazać Łukasz Kasprzak
Przebłyski tego, czym festiwal nastawiony na "rewitalizację społeczeństwa przez sztukę" być może, zdominowane przez chmurę zawodów - dziwną mieszanką była Łódź Czterech Kultur 2014. Podzielony na dwa weekendy program zakończył się w minioną niedzielę. Nowym, smutnym wątkiem jest upolitycznienie imprezy, która u źródła miała promować równość, a teraz i "obywatelskość".

Rozczarowała już na początku mało oryginalna formuła tematyczna: swoiste połączenie Festiwalu "Trotuart" i odbywającego się równolegle XI Biennale "Terapia i Teatr" (spektakle osób niepełnosprawnych). Ten drugi wątek miał łączyć z Łodzią i ideą festiwalu (jak dość mętnie tłumaczono) fakt, że w obozach zagłady mordowano też niepełnosprawnych. Biennale, niejasno połączone z Ł4K, zostało w efekcie "przykryte" i minęło bliżej niezauważone.

Dziwi ta niestałość myślenia władz o formule Ł4K. Rok temu m.in. deklarowanymi dużymi nazwiskami (dyskusyjnymi, a owocującymi nieudanymi dziełami) Ł4K miała przyciągnąć widzów spoza Łodzi. Czy teraz oczekiwano, że zwabi ich teatr terapijny, wyspecjalizowana i niszowa dziedzina twórczości? Gdyby za rok Ł4K miał powtórzyć tę formułę, jaki by był? I czy przy braku własnej znów, jak kameleon, kopiowałby inne festiwale?

Pierwszym dużym wydarzeniem (i wabikiem) miał być koncert Matthew Herberta, który wykonał "Dźwięki Łodzi", utwór ze zmiksowanych dźwięków miasta. Zbieranie ich - całą brudną robotę (zwykle zadanie opłacanego "sound huntera") sprytnie zrzucono na łodzian tłumacząc, że to "rewitalizacja przez sztukę".

Zamiast zapowiadanego przeboju do tańczenia, powstał ciężki (może cieszyć, że tak ambitnie na autora zadziałała Łódź), do pewnego stopnia też monotonny ponadgodzinny utwór, wchodzący czasem w ciekawe relacje z towarzyszącym mu obrazem (film o Łodzi zmontowano w najprostszy sposób - pokazując miasto w ruchu). Koncert nie ściągnął tysięcy widzów, wręcz płoszył ich z rynku Manufaktury (łącznie z oficjelami). Pewnie lepiej brzmiałby w innej przestrzeni i gdyby nie był sprzedawany jako wydarzenie masowe.

Pierwszy weekend przyniósł też pokazy "Słonia" Teatru Pas Par Tout na Pietrynie. Niemiecki humor jarmarcznej klaunady bawił łodzian niemal tak, jak w XIX wieku czyniła to kobieta z brodą i Cygan z niedźwiedziem na łańcuchu. W innym miejscu ulicy popisywali się młodzi, mało wprawni żonglerzy. Wraz z pokazami baniek mydlanych pchnęli nas ku klimatom z osiedlowego pikniku. Występy pomniejszych zespołów (np. Marynarzy Łodzi) były typową "zapchajdziurą" programu.

Były i jaśniejsze punkty: trzy pokazy z ducha Kafkowskiego spektaklu "Timebank" Teatru Grotest Maru na elewacji Grand Hotelu, pokaz ciekawego w punkcie wyjścia, ale nieujętego w karby dramaturgii "Lamentu łódzkiego" w reż. Mariusza Grzegorzka i wreszcie - uruchomienie Galerii Dżinsów (ul. Wschodnia 51), największego dokonania Ł4K. Projekt Leszka Karczewskiego i ekipy z Muzeum Sztuki - przez odwołanie się do twórczych zdolności okolicznych dzieci i pokazanie, że praca daje satysfakcję - zdaje się najbliżej "rewitalizacji". A jak ją rozumieć i tworzyć - tego organizatorzy i władze dopiero się uczą.

Drugi weekend przyniósł dobry, zróżnicowany program muzyczny: od męskiego chóru, przez pieśni jidysz, po (najciekawszy w programie) przed-industrialny folklor łódzki. Bliski "łódzkości" był spektakl Janusza Opryńskiego (drugi po "Lamencie" w tym roku w cyklu "Podwórka"), który z korespondencji mieszkańców Wschodniej 50 z administracją stworzył prawdziwie literacką narrację. Prosta czy uboga forma (aktor rozwijający plansze z dokumentami, linoskoczek, akordeonista) każe widzieć w tym instalację teatralną, ale zdaje się, że robioną w pośpiechu.
To absurd, że spektakle "Podwórek", przy budżecie równym budżetowi dużej premiery na scenie (a ta grana może być setki razy i zgromadzić kilkadziesiąt razy większą publiczność) grane są najczęściej raz. Organizatorzy stali się więźniami idei wydarzeń w otwartej przestrzeni. Monstrualne koszty pochłania tymczasowa infrastruktura (okablowanie, sceny etc.). Duże wsparcie ministerstwa kultury dla "Podwórek" każe zapytać o efektywność wydatkowania pieniędzy.

Większy nacisk niż rok temu położono na reklamę w mieście, ale by stworzyć festiwalową aurę wyjątkowości i wspólnotowości trzeba czegoś jeszcze. Nie pomogło często przesadne zachwalanie rangi zdarzeń. Herberta określano jako "światowej sławy kompozytora", choć w środowisku "poważnych" współczesnych kompozytorów on nie funkcjonuje. Jest za bardzo popowy.

"Imponujący, oszałamiający i monumentalny" miał być projekt "Kamienica", a był minimalistyczny i niefestiwalowy, ograniczony do czytania (na podwórzu!) kilku prac studentów kreatywnego pisania. Po "Lamencie" było to drugie wydarzenie na podwórzu kamienicy przy Rewolucji 1905 roku 29. I tu pojawia się propagandowy "smrodek". Szczodry magistrat wyremontuje niebawem kamienicę i będzie się chwalił, że to miejsce "dotknięte" rewitalizacją społeczną. Tak tworzy się fikcję...

Można potępiać "salonową" formułę Ł4K za dyrektora Bogdana Toszy, ale nie można zaprzeczyć, że w formule nadanej przez Zbigniewa Brzozę (i magistrat) festiwal (także jako kontynuator Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, który właśnie "salonem" był) porzucił pierwotnych odbiorców. Rzesza studentów, przyszłej inteligencji, nie ma w Łodzi swego festiwalu, dzięki któremu spotykała takie postaci jak Etgar Keret, Adam Zagajewski czy Natalia Gorbaniewska. Nie zastępują ich dyskusje Jacka Żakowskiego z Kazimierą Szczuką czy Janem Hartmanem, stale wytłuszczających swe poglądy w prasie, radiu, telewizji.

Ł4K nie zyskał też nowej publiczność, a na widowni pokutował model: ludzie ze środowiska plus znajomi i rodzina wykonawców. Poza koncertami wydarzenia śledziło średnio około 50 osób (maksymalnie). Spektakl RambaZamby oglądało około 20 osób, gdy na scenie było niewiele mniej. Gdyby nie był to festiwal magistratu, Ł4K byłby zmiażdżony za niegospodarność. Bajońskiej sumy 1,6 mln zł, o jakiej inni mogą marzyć, nie było w jakości wydarzeń i ich organizacji widać. Już po Ł4K 2013 było jasne, że nie każdy reżyser ma predyspozycje, by dyrektorować i organizować festiwal, ale wiceprezydent Agnieszka Nowak przedłużyła z Brzozą umowę i dała mu wolną rękę. Jak oceni jego tegoroczne dokonania?

Jeśli za krok naprzód uznać Galerię Dżinsów (jest szansa, że powróci jesienią) to nie ma co udawać, że Ł4K kontynuuje "Dialog". Nazwijmy tę imprezę Festiwalem Podwórek, niech ma streetworkerską formułę, ale po prawdzie dla takich działań nie potrzeba festiwalu (czy pójdzie na to władza lansująca się na zatroskaną dolą społecznych nizin?). Ł4K oddajmy zaś choćby Centrum Dialogu im. Marka Edelmana, by kontynuowało formułę sprzed dwóch lat, dobrze odebraną przez środowisko. Kontynuacja fikcji nie służy bowiem nikomu. Może poza osobami wpisanymi na listę płac... Słowem - w Łodzi bez zmian.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki