Skoro o lekcji, nieco wymuszony i zbyt łatwy wydaje się pomysł Łukasza Kosa na inscenizację osławionej sztuki Tadeusza Słobodzianka "Nasza klasa". Jej postaci ze szkolnych ławek, sytuacji znanej z premierowej realizacji Ondreja Spisaka, trafili na wielką, wręcz ekumeniczną lekcję wu-efu. To o tyle ciekawe, że zamiast dosłowności realiów polsko-żydowskiego miasteczka otwierają się kolejne plany, także ten uniwersalny. Postaci zrównane są u Kosa przez przez jednolity strój i wspólnotę zabawy. Początkową, bo walec Historii podważy podstawy tej wielokulturowej idylli.
Pomysły na inscenizowanie kolejnych scen są już naturalną konsekwencją tego głównego rozwiązania. Niektóre z tych zabaw nie tak niewinnych aż biją po głowie naiwnością: odliczanie "stopek", podawania sobie piłki jako udzielanie głosu (po co, tekst sztuki i tak nakazuje mówić danej postaci), szkolne puchary imitujące zrabowany Żydom dobytek. Przeciętne graniczy tu z wyjątkowym: otoczony przez przyjaciół-oprawców Jakub Kac (Łukasz Kaczmarek) usunięty zostaje z kręgu, bo katowany będzie materac (ciekawsze jest "ogranie" piłki lekarskiej jako kamienia z bruku, który zmiażdży Kacowi głowę). Zbiorowy gwałt na Dorze (Sonia Roszczuk) oddaje ściągnięcie z niej koszuli (złożona stanie się maleńkim dzieckiem i to jest super), ale ta subtelność i statyczność zabija złożoność postaci Dory, która jak się okazuje w swym upadku czuła jakąś zwierzęcą przyjemność.
Wiele jest w spektaklu Kosa dobrego, jak poruszająca i mocno wybrzmiewająca scena śmierci Dory i innych spalonych w stodole Żydów, przy wybijanych rytmicznie uderzeniach i wtórze "Bandoski". Świetna jest klamra - efekt właśnie umieszczenia akcji w przestrzeni sali gimnastycznej, co w finale dodaje nowe sensy do tekstu Słobodzianka. Śmierć ponownie zrównuje i łączy "naszą klasę". W domniemanych zaświatach dawni przyjaciele zrzucają z siebie stroje rabina, księdza, izraelskiego żołnierza, które przywdzieli w czasie swej ziemskiej drogi, powracają do beztroski i niewinności sprzed lat. Piękna i ważna scena, dla której warto przetrwać dłużyzny.
Młodzi aktorzy z wrocławskiej PWST grają równo, nawet do przesady, jakby ścięci byli reżyserską groźbą, że przeciwieństwem wyjścia z szeregu, będzie z miejsca ostentacyjne zagrywanie się przed widzem. Niewykluczone, ale przez to brak naprawdę wyrazistych ról. Mimo to zostają w pamięci: nerwowo monologująca Zocha (Agata Bykowska), tający za statecznością wielką życiową mądrość Abram Baker (Adam Pietrzak), po polsku przaśny Władek (Tomasz Kocuj).
W środę w Teatrze Nowym oglądaliśmy studentów ze stolicy w "Nocach sióstr Bronte" Susanne Schneider w reż. Bożeny Suchockiej. Wieczór należał za to do studentów łódzkiej Szkoły Filmowej, których oklaskiwano w "Shopping and fucking" w reż. Grzegorza Wiśniewskiego i sztuce Doroty Masłowskiej "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej. W czwartek o godz. 17.30 i 21.30 na małej scenie Teatru Nowego zobaczymy jak z tą samą sztuką poradzili sobie studenci PWST z Wrocławia pod okiem Krzysztofa Dracza. Zaś o godz. 19.30 na dużej scenie "Nowego" ujrzymy efekt pracy Krzysztofa Globisza ze studentami PWST z Krakowa. Będzie to spektakl "Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem" na podstawie scenariusza Petera Brooka i Marie Hélene Estienne.
Wcześniej, o godz. 13, w Hali Filmowej PWSFTviT rozpocznie się promocja książki Elżbiety Baniewicz "Techniki Jerzego Grotowskiego", połączona z dyskusją "Miejsce aktora we współczesnym teatrze artystycznym". A o godz. 17 studenci "filmówki" pokażą poza konkursem muzyczny spektakl według pomysłu Roberta Glińskiego "Dyplom z miłości".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?