Czuła, czysta, przepełniona tęsknotą za pełniejszym życiem i lepszymi nami jest ta inscenizacja „Wujaszka Wani” Antoniego Czechowa w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej. Jednocześnie spektakl przekonuje, iż nieustanne odkładanie podejmowania wyzwań i przeprowadzania zmian „na później” ściąga katastrofę, co tak dobitnie pokazał zbrojny koszmar, w którym się znaleźliśmy.
Małgorzata Bogajewska pozostaje bliska tekstowi autora i podejmując rozważania o „rosyjskim charakterze” oraz rozczarowaniu postawą inteligencji, wydobywa dramat na uniwersalne płaszczyzny. Uwypukla to, co szczególnie aktualne dla wrażliwości współczesnego widza (a czemu wojna dopisała porażający kontekst) - jak wątek ekologiczny, w którym niszczone bezmyślnie drzewa „stają się” mordowanymi, znikającymi z mapy Ukraińcami.
W tej adaptacji jest to też opowieść o nieudanych na różnych poziomach mężczyznach, którzy etykę i sprawczość zamienili w wygłaszanie poglądów i popijanie wódeczki, z którymi męczą się kobiety, wybierające drogę manipulacji (Helena) lub skrycia się w sobie (Stara Niania). Nic tu się nie zmienia, życie jest udawane lub szarpane wielkimi projektami, okazującymi się ucieczką od samotności i z których przychodzi łatwo zrezygnować, gdy błyśnie nadzieja na miłość (lub to, co postaciom dramatu miłością się zdaje). Nawet brzydoty murszejącego świata, na który bohaterowie spektaklu się skazali (wymowna scenografia Anny Marii Karczmarskiej), już się nie zauważa, co najwyżej zakrywa jego elementy folią, by wierzyć w rychłe „wyremontowanie” rzeczywistości.